Hit ligi angielskiej dla Manchesteru United, van Persie pogrążył dawnych kolegów (ZDJĘCIA)
Lider tabeli Premier League, Arsenal Londyn poległ hicie 11. kolejki angielskiej ekstraklasy na Old Trafford z Manchesterem United. Jedynego gola na wagę zwycięstwa "Czerwonych Diabłów" zdobył Holender Robin van Persie, który do niedawna był jeszcze piłkarzem, a także kapitanem "Kanonierów".
Niedzielny hit był szczególnie wyjątkowy dla Robina van Persiego. Holender spędził w Arsenalu aż osiem sezonów, zdobywając w tym czasie dla Kanonierów ponad sto trzydzieści goli. Sentyment do drużyny przeciwnej, a w szczególności do szkoleniowca czerwonych diabłów odczuwał Arteta. Jeszcze za czasów gry w Evertonie, Hiszpan był podopiecznym Davida Moyesa.
Arsene Wenger oprócz kontuzjowanych Podolskiego, Walcotta, Chamberlaina i Diabiego, nie mógł skorzystać także z Pera Mertesackera i Thomasa Rosickiego. Zarówno Niemiec jak i Czech z powodu choroby nie zostali zgłoszeni do składu na ten mecz. Zastąpili ich odpowiednio Vermaelen i Flamini.
Tuż przed pierwszym gwizdkiem, obecni na stadionie uczcili minutą ciszy ofiary wojny. 10 listopada to w Wielkiej Brytanii "dzień pamięci". Z tej okazji zawodnicy mięli na koszulkach ponaszywane czerwone maki - symbol święta.
Pierwsza cześć meczu to wyłącznie walka w środku pola. Grą obydwu zespołów rządził chaos. Arsenal przez całą pierwszą połowę nie stworzył sobie żadnej dogodnej sytuacji. Czerwone Diabły, w przeciwieństwie do Kanonierów zagrażali bramce Wojciecha Szczęsnego. Największe szanse tworzone były po rzutach rożnych. Po jednym z nich, Robin van Persie wprawił w zachwyt ponad siedemdziesiąt tysięcy fanatyków United zgromadzonych na Old Trafford. Rooney idealnie dograł piłkę do wbiegającego na siódmy metr Holendra. Ten nie został upilnowany przez obrońców i barkiem pokonał polskiego bramkarza Arsenalu. Nowinką był sposób gry kanonierów przy stałych fragmentach. Defensywa podopiecznych Arsena Wengera kryła strefą. Pomysł jednak nie zdał egzaminu, bo popularny RvP bez problemów oszukał rywali i strzelił jedynego jak się później okazało gola.
W drugiej połowie Arsenal zaatakował. Doskonale przygotowany do meczu Bacary Sagna raz po raz nękał obrońców gospodarzy precyzyjnymi dośrodkowaniami. Arsenal przejął kontrolę nad meczem, ale zarówno defensywni pomocnicy Manchesteru oraz stoperzy spisywali się rewelacyjnie. Na szczególne brawa zasługuje postawa Carricka i Jonesa. Zawodnicy z Londynu z trudem dochodzili do strzałów, które oddawane były w ogromnym tłoku. Próbowali Gibbs, Giroud, Ramsey. Słabiutki mecz zagrał Mesut Ozil. Niemiec często "odpuszczał" piłki i nie wykazywał ochoty do gry. Były zawodnik Realu Madryt ożywił się w tylko końcówce.
Na nic zdały się zmiany francuskiego trenera gości. Choć Arsenal grał w końcówce meczu bez defensywnych pomocników, to jednak nie udało się zmienić losów meczu. Wenger w akcie desperacji wprowadził nawet na boisko Nicklasa Bendtnera. Duńczyk, czego można było się spodziewać, nie zabłysnął.
Mecz tak naprawdę nie rozjaśnia sytuacji w Premier League. Arsenal nadal jest liderem i co pokazał w drugiej połowie, potrafi grać w piłkę. Zepchnął przecież do głębokiej defensywy nie byle kogo, bo samego mistrza Anglii. Manchester natomiast notuje kolejną wygraną z rzędu i choć nie zachwycił, to możliwe, że wraca na właściwe tory. Liczą się trzy punkty. David Moyes triumfuje.