Hajduczek z ŁKS: Czy ligi kazachska czy azerska są gorsze od polskiej? Mam obiekcje [WYWIAD cz. 1]
Co skłania zawodników do wyjazdu za granicę? Dlaczego w Bielsku-Białej piłkarze musieli skakać przez płot? Dlaczego tak daleko nam do ligi ukraińskiej, kazachskiej czy nawet... gruzińskiej? Jak kontroluje się i szkoli na Ukrainie i która szkoła piłkarska jest najlepsza? O tym i o wielu aspektach wschodniej i polskiej piłki porozmawialiśmy z byłym zawodnikiem Auxerre, Podbeskidzia, Polonii Warszawa, Tawriji Symferopol, a teraz piłkarzem Łódzkiego Klubu Sportowego, Pawłem Hajduczkiem.
Paweł Hajduczek do Łódzkiego Klubu Sportowego trafił w trakcie przerwy zimowej w sezonie 2013/2014. Trzydziestojednoletni pomocnik już w pierwszym meczu dwukrotnie zapisał się na liście strzelców, mając znaczny udział w zwycięstwie łodzian nad Jutrzenką Warta. Opowiedzieć może jednak o wiele więcej, niż o doświadczeniach z czwartoligowych boisk. Większość swojej kariery spędził za granicą, obserwując jak rozwijają się takie ligi jak ukraińska, grecka, kazachska czy francuska, grając m.in. w Auxerre, AÉ Giánnena, Olympiakosie Wolos, Tawriji Symferopol, FK Astana, ale i w polskich klubach: Podbeskidziu Bielsko-Biała, Polonii Warszawa czy Zniczu Pruszków.
Paweł, skąd wzięło się u Ciebie zainteresowanie piłką nożną?
Zainteresowanie wzięło się stąd, że wszyscy wszędzie grali w piłkę nożną. Były transmisje meczów w telewizji, byli idole, no i przede wszystkim to też taka odskocznia od podwórka...
Kto był Twoim idolem?
Największym myślę że Maradona. Maradona, Dino Baggio... stąd też wzięła się kiedyś moja ksywka, Dino.
Przyjęła się w ŁKS-ie?
Nie, teraz to "Hajdek", o tamtej raczej nikt nie wie poza starszymi znajomymi. Spotykamy się po latach to słyszę „Dino, Dino”. To budzi miłe wspomnienia, teraz rzadko już ktoś tak na mnie mówi.
Przez długi czas grałeś za granicą. Co Cię skłoniło do wyjazdu z kraju?
Z początku wyjechałem za granicę, do Francji. Widząc jak się tam pracuje z młodzieżą, podejście do zawodników, bazę i infrastrukturę piłkarską postanowiłem spróbować swoich sił, no ale wróciłem na półtorej roku do Polski i pod wpływem problemów, jakie zastały mnie w Polonii Warszawa, Jastrzębiu czy Zniczu Pruszków znów opuściłem kraj. Nie mieliśmy gdzie trenować, w Bielsku-Białej na przykład musieliśmy skakać przez płot żeby wejść na zajęcia, bo nas nie wpuszczali, także bywało różnie. W Pruszkowie też jeszcze nie mieli wtedy boisk i trenowaliśmy na klepisku.
To trochę podobnie jak zimą w ŁKS-ie... Akademia trenowała w parku.
No tak, ale to jest akurat okres przejściowy. Trzeba trochę pocierpieć jeżeli chcemy, żeby powstało coś nowego.
Wspomniałeś o różnicach infrastrukturalnych. A poza tym czym jeszcze te ligi w których grałeś, ukraińska, grecka, gruzińska, różnią się od polskiej?
W Grecji w swoim pierwszym poważniejszym klubie był bardzo ciężki okres przygotowawczy. Mieliśmy trenera od przygotowania fizycznego, takiego kata, który grał kiedyś w Lidze Mistrzów z AEK Ateny. Oni naprawdę profesjonalnie do tego podeszli, były aspiracje żeby awansować do ekstraklasy, nie udało się. Później przyszedł czas zmiany barw na Olympiakos Wolos, tam tak jak w Polsce kibice byli mocno zaangażowani w klub, tylko znowu kwestia finansowa była problemem. Jak to w Grecji, αύριο, αύριο, jutro, jutro, będzie, będzie. I to tak naprawdę były duże zaległości, z miesiąca na miesiąc się pogłębiały więc człowiek myślał żeby gdzieś pojechać, bo była rodzina, ja po ślubie... trzeba było sobie zabezpieczyć i mieszkanie, i byt, to postanowiłem spróbować sił na Ukrainie. Akurat pojawiła się taka możliwość, pojechałem na testy, spodobałem się trenerowi, podpisaliśmy kontrakt, a ten w Grecji rozwiązałem za porozumieniem stron. Oni nie płacili, ja zrzekłem się pieniędzy i pojechałem grać na wschód. Tam mieliśmy dobre warunki, także finansowo. Klub był poukładany, wypłata na bieżąco, akurat przejęli bazę piłkarską gdzie mieliśmy do dyspozycji dwa swoje boiska, stołówkę, siłownię, salę kinową na której obserwowaliśmy mecze przeciwników. Do tego było także gdzie spać, posiadaliśmy swój hotelik. W Polsce nie wiem czy jakikolwiek zespół ma swoją własną bazę treningową, a nie hotele należące do sponsorów, gdzie zawodnicy mogliby przygotowywać się przed meczami.
No właśnie, czego jeszcze brakuje polskim klubom...
Powiem Wam na przykładzie Kazachstanu. Tam mieliśmy swoją bazę. Nawet wspominał o tym Michał Probierz jak pojechali kiedyś na mecz chyba z Irtyszem Pawłodar w Lidze Europejskiej czy Intertoto i przegrali. Jadąc tam widział, że są te zaplecza, że jest osiem czy dziesięć boisk do dyspozycji pierwszego trenera i w takich warunkach da się wypracować wynik. W Zaporożu na Ukrainie mieliśmy ich sześć. Jak graliśmy z Szachtarem Donieck i robiliśmy ćwiczenia taktyczne, to specjalnie pracownik klubu wyrysowywał linie pod taktykę. Był też człowiek specjalnie od analizy przeciwnika, to tak w kwestii organizacji klubu, do tego chyba czterech masażystów, dwóch trzech doktorów, wszyscy do dyspozycji pierwszego i drugiego zespołu. Do tego jeszcze operatorzy kręcący wszystkie treningi i mecze, również u rywala, jak jeden nagrywał u nas, drugi jechał obserwować i później analizowaliśmy te dane. Już w 2008 roku skupiano się także typowo na każdym z zawodników, to się nazywało chyba DTP. Ile zrobiłeś sprintów w meczu, ile podań, ile odegrań do tyłu, ile strat, ile odbiorów. W Polsce wydaje mi się tego nie ma i długo nie będzie, może ewentualnie na Legii, Lech Poznań idzie jeszcze w tym kierunku...
Ciekawe czy myślą o takich rozwiązaniach...
Może i tak. U nas zawodnik przychodząc po meczu do klubu dostawał karteczkę jak grał, jaki procent strat... W następnym spotkaniu to tkwi w głowie i już się tych samych błędów nie popełnia. Później dawali nam jeszcze płyty DVD, każdy o sobie, Hajduczek, Domeniuk, tylko własne zagrania, co było dobrze, co źle, także pod tym względem jest tam naprawdę wysoki poziom. Byliśmy na bieżąco monitorowani, sprawdzani, przychodziliśmy na bazę na przykład dzień przed meczem, wstawaliśmy rano i testy, co też było brane pod uwagę przy ustalaniu składu. Codziennie też rano przyjeżdżaliśmy do klubu, mieliśmy trening, śniadanie, odpoczynek, jakiś obiad. Jak były dwa treningi, to też badania lekarskie, czy ciśnienie w porządku, czy nie wypity, czy puls nie za wysoki i jak tylko było podejrzenie, że np. zawodnik jest pijany czy coś w tym stylu, to od razu wychodziło i trener nie dopuszczał do pracy. To wszystko idzie do przodu. Przecież byłem w podrzędnym klubie, w Symferopolu, w Zaporożu, a przecież tam jest jeszcze Dynamo, Szachtar, gdzie zapewne wygląda to jeszcze lepiej. Jak są pieniądze, to naprawdę można dużo zrobić. Przykładowo są już przecież nawet koszulki, które po założeniu wszystko monitorują.
Mało kto o tym wie, bo mimo wszystko zazwyczaj skupiamy się na zachodzie, Bundesliga itp... Dużo jeździłeś po Europie, gdzie według Ciebie warunki do rozwoju piłkarskiego są najlepsze?
W mojej ocenie we Francji. Nie bez powodu Arsene Wenger bierze w większości tamtejszych wychowanków, tam jest jedno z najlepszych szkoleń na świecie, najwięcej piłkarzy pochodzi właśnie ze szkółki francuskiej. Bardzo ciężko ją przetrwać. Sam byłem, grałem, przeżyłem to na własnej skórze i nawet do dziś mam taki zeszyt, w którym zapisywałem treningi. Trenerzy potem obserwowali i czytali te zapiski i byli w szoku, że tyle się biega, że tak się biega. A przecież to się cały czas rozwija.
No to dlaczego w takim razie zdecydowałeś się na powrót do Polski? Nie lepiej było szukać czegoś za granica?
Szukałem. Cały czas szukałem, ale nie było mi to dane. Pojawiały się propozycje z trzecio czy czwartoligowych klubów, ale ja miałem wyższe ambicje i zdecydowałem się wtedy na powrót do kraju. Akurat trafiłem na okres transferowy i byłem na testach w ŁKS-ie, ale zrezygnował ze mnie bodajże trener Gąsior. Chyba tak, Gąsior, ze Stali Mielec. Zdążyłem z nimi pojechać na obóz i akurat graliśmy sparing z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Występowali wtedy w pierwszej lidze. Spodobałem się trenerowi Boreckiemu, podpisaliśmy kontrakt i po pól roku dobrej postawy dostałem propozycję z Bełchatowa. Pojechałem, już byłem bliski podpisania umowy, ale zainteresowała się mną Polonia Warszawa. To już była ekstraklasa, a że ambicje miałem, to zdecydowałem się na stolicę. Tam jednak nie dane mi było grać ze względu na ciśnienie na wynik, trzeba było się utrzymać więc na boisko wychodzili głównie doświadczeni zawodnicy. Ale po części rozumiem szkoleniowców. Miałem żal, że mało kiedy dostawałem szansę, ale po latach odbyłem męską rozmowę z trenerem Chrobakiem, w końcu takie były wtedy czasy. Później udało mi się trafić na testy do Karlsruhe, ale nie chciano mnie puścić z Polonii. Patrzyli na mnie pod kątem późniejszej gry w ich składzie i tak się to potoczyło, że musiałem odbudować swoje umiejętności w trzecioligowych klubach. Znicz Pruszków był wtedy chyba właśnie w trzeciej czy drugiej klasie rozgrywkowej, to samo Jastrzębie. Pograłem cały sezon w pierwszej drużynie. To jest to co najważniejsze dla zawodnika. Grać. A potem tak jak wspominałem pojechałem do Grecji i już ta moja kariera poszła w dobrym kierunku.
Miałeś ambicje, żeby grać w zespołach wyższej klasy rozgrywkowej, a jednak duża część młodych zawodników obiera teraz inny kierunek. Może być trochę niżej, ale lepiej za granicą, niż w Polsce.
No tak, bo czy liga ukraińska jest gorsza od Polskiej? A kazachska? Bo ja mam duże obiekcje. Na przykład w Kazachstanie są pieniądze. A czy azerska jest gorsza?
To nie lepiej było teraz, zamiast do Łódzkiego Klubu Sportowego, iść znów do jednego z np. ukraińskich zespołów?
Miałem propozycje powrotu do Gruzji. Ale już nie chciałem. Mam żonę, dziecko, chciałem się już tutaj osiedlić. A ŁKS naprawdę ma swoje ambitne plany i chcę tą swoją cegiełkę w ich realizacji dołożyć.
Rozmawiali: Monika W. / Ekstraklasa.net i Adrian B. / lkslodz.pl