menu

Hajdo: Chciałbym dalej pracować w Ekstraklasie, w Cracovii a może gdzieś indziej

26 maja 2014, 18:30 | Przemysław Franczak, Jacek Żukowski/Gazeta Krakowska

- To było duże ryzyko przestawić zawodników z tej ich fajnej gry, która na marginesie bardzo mi się podobała. My jednak musieliśmy szukać czegoś innego, czyli punktów. Bez nich dalej byśmy się martwili jak będzie w dwóch ostatnich meczach ze Śląskiem i Jagielloni - mówi Mirosław Hajdo, szkoleniowiec Cracovii.

Nie taka straszna ta ekstraklasa. Stawia Pan w niej pierwsze kroki, a już może wpisać sobie w CV: utrzymanie Cracovii.
Teraz łatwo się mówi, ale były komentarze, że ktoś musi być szaleńcem albo samobójcą, by obejmować zespół zagrożony spadkiem. Dzisiaj wszyscy są zadowoleni, ja oczywiście też. To mój osobisty sukces, bo jestem związany z tym klubem od dłuższego czasu.

Pan uwierzył w powodzenie swojej misji już po wygranej w Lubinie?
Tak, to był chyba najważniejszy mecz. Nie wyolbrzymialiśmy tego w szatni, ale to było najważniejsze spotkanie sezonu. Dobrze, że tak się skończyło. Teraz już nie pamięta się sytuacji, jaka była przed meczem z Zagłębiem. Musieliśmy dotrzeć do piłkarzy, by odmienić diametralnie drużynę pod względem psychicznym.

Mówił Pan, że po otrzymaniu propozycji z Cracovii bił się z myślami przez całą noc.
Tak było.

W sumie dlaczego? Rzadko zdarza się, by trener, który do tej pory nigdy nie pracował w ekstraklasie ni stąd, ni zowąd dostawał taką ofertę. Na dodatek przyjmując ją nie ryzykował Pan wiele. Sukces pracowałby na Pana konto, porażka raczej by go nie obciążała.
Zgoda, takiej propozycji mógłby nie przyjąć tylko ktoś nienormalny. Wiadomo, to jest szansa. W moim przypadku jednak bardzo ważną rolę odegrał ten aspekt, że jestem związany z klubem. Jak się popatrzy na mnie, jako na człowieka związanego z Cracovią to ryzykowałem wiele. Jakby się nie udało, to miałbym bardzo ciężkie chwile, nie wiem, jaki miałoby to wpływ na moje późniejsze relacje z klubem. Przychodzę i nie ma tłumaczenia, czy mamy kim grać, czy jesteśmy w dobrej dyspozycji? Był konkretny cel, który należało wykonać. Samej ekstraklasy się nie obawiałem.

Długo pracował Pan w niższych ligach. Tracił Pan już nadzieję, że uda się przebić na ten poziom?
Nie myślałem o tym w ten sposób. Robiłem swoje. Gdzie nie byłem, starałem się pracować profesjonalnie, nie tylko organizacyjnie, ale i merytorycznie. W tym zawodzie też trzeba mieć trochę szczęścia. Dzisiaj więc sobie siedzę w ekstraklasie, ale twardo stąpam po ziemi.

Podoba się Panu?
Wszystko jest fajnie. Wiele rzeczy poznaję. Zdaję sobie jednak sprawę, że tak szybko jak się tu znalazłem, tak szybko mogę być niżej.

Pan jest człowiekiem bez kompleksów? Przyjmijmy, że jedziecie na Legię, wielki stadion, trener Henning Berg. Podchodzi Pan do niego ot tak sobie, czy byłaby refleksja: o rany, witam się z Bergiem!
Byłoby fajnie witać się z kimś, kogo widziało się w topowych meczach. Ale nie sądzę, żebym to specjalnie przeżywał. To normalny facet. Jest w podobnej roli jak ja.

Po piątkowym meczu z Koroną pierwszy raz spotkał się Pan z prezesem Januszem Filipiakiem. Może Pan zdradzić efekt tych rozmów?
To była luźna rozmowa. Wymieniliśmy swoje spostrzeżenia dotyczące gry i zawodników.

Prezes powiedział, że po sezonie siadacie i rozmawiacie, co dalej?
To są nasze tajemnice.

Nie ma informacji, na jak długo podpisał Pan umowę z Cracovią. Wybaczcie, ale zobowiązałem się, że nie będę zdradzał żadnych ustaleń.

Zapytamy inaczej: ma Pan ma poczucie, że gra o swoją przyszłość? Dobre mecze, dobra gra mogą otworzyć drzwi do ekstraklasy na stałe?
Nie oszukujmy się, na pewno. Rozpatruję to w kontekście przyszłości, nie tylko w odniesieniu do Cracovii. To może zostać dostrzeżone gdzieś indziej. Czas pokaże. Na pewno nie jestem trenerem, który prowadził niejeden klub w ekstraklasie i ma „nazwisko”. Ale chciałbym w niej pracować i tej pracy się nie boję.

Czy dzisiaj jest tak, że siedzicie z dyrektorem Piotrem Burlikowskim i planujecie przygotowania, transfery?
Na pewno wymieniamy opinie dotyczące nowego sezonu. To są zapytania, jak ktoś coś ocenia. Mała wizja tego, co by tu mogło być w przyszłości.

Drugi raz wszedł Pan do szatni po Wojciechu Stawowym. W 2006 r. przez dwa tygodnie pełnił Pan rolę pierwszego trenera, zanim zespół przejął Albin Mikulski. Kiedy było trudniej?
Wtedy. Do tamtego momentu pracowałem głównie zmłodzieżą. Nie nie miałem nawet małego bagażu doświadczeń, jak choćby teraz. Nie chodzi o samą pracę, a o relacje trener – zawodnik. Teraz wszystko polegało na tym, by wejść do szatni, wyartykułować konkrety, powiedzieć czego się oczekuje i co będzie się egzekwowało, wyjaśnić zasady. Nie brałem pod uwagę tego, że może się coś nie udać w sensie „chemii”, relacji. Ta praca, którą Wojtek zrobił, działała na moją korzyść. Znamy się dobrze, Wojtek podszedł pozytywnie do mojej nominacji i być może przełożyło się to na zespół.

Radził się Pan go, czy brać tę robotę?
Oczywiście, że tak. Jest doświadczonym szkoleniowcem. Mądrych uwag trzeba słuchać.

Ile trener potrzebuje czasu, by powiedzieć: "to jest moja drużyna"?
Wojtek mógł to powiedzieć. Dwa lata pracy nad organizacją gry, nad szatnią o tym świadczy.

Pan od razu zrobił w zespole woltę, przebudował skład, taktykę. To czyja jest ta drużyna w tej chwili?
Do momentu wyjścia i ustawienia zespołu na mecz z Zagłębiem Lubin była to drużyna Wojtka i nadal jest nią personalnie. Ja uznałem, że potrzeba nam zmian. Czegoś, co możemy piłkarzom podać szybko do głowy, by sezon nie skończył się katastrofą. To było duże ryzyko przestawić zawodników z tej ich fajnej gry, która – na marginesie – bardzo mi się podobała. My jednak musieliśmy szukać czegoś innego, czyli punktów. Bez nich dalej byśmy się martwili jak będzie w dwóch ostatnich meczach ze Śląskiem i Jagiellonią.

Przyjmijmy, że będzie Pan nadal prowadził Cracovię w przyszłym sezonie. Co się zmieni?
Mówiąc hipotetycznie, chciałbym grać podobnie jak w pierwszej połowie meczu z Koroną. Były mankamenty, brakowało jeszcze pewnych elementów, ale ogólnie tak bym to postrzegał. Gra na połowie przeciwnika, stwarzanie sytuacji. Chwilami fajnie się na to patrzyło.

Gdy do ekstraklasowej szatni wchodzi trener, który w piłkę na takim poziomie nigdy nie grał, to...
Na pewno łatwiej jest komuś, kto ma za sobą bogatą karierę piłkarską niż temu, kto – jak ja – piłkę kopał. Kindersztuba jest od razu, bo to wielki piłkarz czy trener. Pierwsze wrażenie jest ważne, ale najważniejsza jest codzienna robota. Człowiek powinien się obronić pracą. Jeśli zawodnicy widzą, że wszystko jest przygotowane, zajęcia profesjonalne, postępowanie wobiec nich sprawiedliwe, to tak się buduje szacunek. Przecież bez piłkarzy trener nic nie jest w stanie zrobić. Ktoś kiedyś powiedział, że to drużyna kreuje trenera i się z tym w dużej mierze zgadzam.

Ta obecna drużyna Cracovii wymaga wielkiej przebudowy? Nie chciałbym się na ten temat wypowiadać. Ale niech odpowiedzią na to będzie pierwszą połowa ostatniego meczu. W Cracovii wcześniej pracował Pan m.in. jako trener juniorów czy koordynator ds. młodzieży. Każdy klub, który chce się rozwiajać powinien dbać o to, żeby w każdym roczniku mieć minimum dwóch chłopców, którzy mogą - mogą, a nie muszą – trafić w przyszłości do pierwszej drużyny. To by było super. Uważam, że w zespole powinni tacy być zawodnicy, którzy utożsamiają się z klubem. Tak się to robi w wielkich klubach. Dba się wychowanków, to oni scalają drużynę. Trzeba dążyć do tego, żeby było ich jak najwięcej. Trudna sprawa, ale nie jest to niemożliwe.

Pan zna te niższe roczniki Cracovii?
Cracovia cały czas jest związana ze Szkołą Mistrzostwa Sportowego, jest tam grupa trenerów, którzy świetnie pracują. Taki potencjał trzeba wykorzystać. Myślę, że są tam zawodnicy z perspektywami. Ale, jak to w sporcie, trzeba mieć też szczęście. Same umiejętności nie zawsze wystarczą. Jest jeszcze moment wprowadzenia do drużyny, trener, który na ciebie postawi, a w naszym zawodzie czasami stawianie na młodego piłkarza jest ryzykowne. Jeżeli rozumieją to na górze, to jest bardzo dobrze. Młodym trzeba stworzyć warunki, żeby zadebiutowali, zagrali. Byłem na stażach w paru niemieckich klubach, widziałem od podszewki jak to wygląda. To kosztuje, ale u nas można by to zrobić mniejszymi nakładami.

Czytaj cały wywiad w serwisie GazetaKrakowska.pl

Gazeta Krakowska


Polecamy