Grzegorz Lewandowski o spotkaniu Wisła – Legia z 1993 roku: Nie będę mówił bajek, to nie był czysty mecz
Grzegorz Lewandowski w ekstraklasie debiutował w barwach Wisły Kraków, z którą w 1991 roku wywalczył brązowy medal. Największe sukcesy odnosił jednak w Legii Warszawa, z którą nie tylko był mistrzem Polski, ale zagrał również w Lidze Mistrzów. Dzisiaj jest trenerem i prowadzi, występującą w pomorskiej IV lidze Pogoń Lębork.
fot. Jacek Kozioł/Archiwum
– Jak samopoczucie po debiucie w roli trenera Pogoni Lębork?
– Dziękuję, bardzo dobrze. Rezerwy Arki Gdynia grały dobry futbol, w jej szeregach byli zawodnicy z pierwszej drużyny. To nasi rywale prowadzili grę, a my czekaliśmy na swoje szanse. Jedną z nich wykorzystaliśmy i mogliśmy cieszyć się z trzech punktów po wygranej 1:0.
– Dzisiaj jest Pan trenerem, a blisko 29 lat temu debiutował Pan w ekstraklasie w barwach Wisły Kraków. Jak wspomina Pan tamte lata?
– To były trudne czasy. Mieliśmy jeszcze w Polsce klimat PRL-u. Pamiętam, że jak wyjeżdżałem do Krakowa, to moi rodzice stali na peronie i płakali. Ja zresztą również, bo nie miałem jeszcze nawet 20 lat i bałem się, co mnie tak daleko od domu czeka. Traktowałem jednak przenosiny do Wisły, jak wyzwanie. Marzyła mi się gra w ekstraklasie. To było jak spełnienie marzeń.
– Trafił Pan do zespołu, który był wtedy świeżo po awansie do ekstraklasy. W tamtym sezonie waszym celem było utrzymanie, co ostatecznie udało się zrobić, ale w kolejnych latach szliście w góre, czego zwieńczeniem był brązowy medal w 1991 roku. Jaka to była drużyna?
– Mieliśmy bardzo fajną ekipę. Grali w tamtej Wiśle piłkarze, którzy po prostu cieszyli się grą. Może ktoś się teraz uśmiechnie, czytając moje słowa, ale my wtedy nie mieliśmy takich warunków, jak teraz niektórzy mają na poziomie IV ligi. Proszę mi jednak wierzyć, że to nie było najważniejsze. Dla mnie celem było to, żeby znaleźć się w takiej drużynie, grać w ekstraklasie. Pieniądze naprawdę schodziły na dalszy plan.
– Trener Adam Musiał być postacią, która cementowała ten zespół, bo to właśnie ten szkoleniowiec poprowadził wtedy Wisłę do najlepszego sezonu od lat?
– Zdecydowanie. Adam Musiał to jest ikona tego klubu i zawsze będę miał do niego wielki szacunek. Mnie do Wisły ściągał jeszcze Aleksander Brożyniak, ale to prawda, że pod wodzą Musiała graliśmy najlepszą piłkę. Przypomnę tylko, że on wtedy został w pełni zasłużenie Trenerem Roku. To był bardzo fajny trener i trochę szkoda, że różne problemy sprawiły, że musiał odejść z zawodu. Pamiętam z tamtych czasów również syna pana Musiała, Tomka. Zapowiadał się na niezłego piłkarza, ale grać nie pozwoliło mu zdrowie. Został jednak całkiem dobrym sędzią, więc pewnie nie żałuje.
– We wspomnianym 1991 roku zajęliście trzecie miejsce, ale pech chciał, że akurat wtedy z ekstraklasy do europejskich pucharów awansowały tylko dwa zespoły. Wy walkę o drugie miejsce przegraliście z Górnikiem Zabrze tylko gorszym bilansem bramkowym. Był niedosyt?
– Był, ale taki jest sport. W nim zawsze zwycięstwo miesza się z porażką. Ja w swojej karierze zaznałem jednego i drugiego. Tak było w Wiśle, tak było później w Legii, gdy przegraliśmy na finiszu sezonu mistrzostwo z Widzewem Łódź.
– Utrzymuje Pan kontakt z piłkarzami tamtej Wisły?
– Przede wszystkim z Zenkiem Małkiem, który mieszka w Malborku. Z nim akurat zawsze dobrze się rozumieliśmy. Wcześniej, gdy mieszkał w Austrii, zawsze się u niego zatrzymywałem. Czasami mam też kontakt z Marcinem Jałochą. Przyznam jednak, że więcej kontaktów mam z byłymi zawodnikami Legii.
– W czasach, gdy grał Pan w Wiśle, miał miejsce słynny mecz na finiszu sezonu 1992/1993, który przegraliście 0:6, a po którym odebrano Legii tytuł mistrza Polski. Po tylu latach może Pan opowiedzieć, jak to wtedy naprawdę wyglądało?
– Nie będę bajek opowiadał, bo prawda jest prawdą. Jeśli chce pan usłyszeć ode mnie potwierdzenie, że to był sprzedany mecz, to tak – to nie był czysty mecz. Ja byłem młodym zawodnikiem i tak samo zostałem wtedy oszukany przez starszych kolegów. Nie miałem nic do powiedzenia, a później człowiek musiał się jeszcze wstydzić na mieście przed kibicami.
– To jednak właśnie w tej samej Legii odnosił Pan później swoje największe sukcesy.
– Powiem w ten sposób, Wisła dała mi szansę zaistnieć w dorosłym futbolu i zawsze będę o tym pamiętał. Bardzo rozwinąłem się w Krakowie. Niewiele zabrakło, żebym pojechał na igrzyska olimpijskie do Barcelony. Na przeszkodzie stanęła kontuzja, choć szczerze mówiąc, Janusz Wójcik mógł mnie wtedy zabrać na igrzyska, bo dość szybko stanąłem na nogi. Cóż, pozostało niespełnione marzenie. W Legii jako sportowiec udało mi się natomiast rzeczywiście osiągnąć bardzo dużo. Ja nie byłem wybitnym piłkarzem, ale miałem charakter, zawsze walczyłem na całego. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj nie wszyscy zawodnicy tak podchodzą do futbolu, jak wielu z nas wtedy podchodziło. Zaczęliśmy rozmowę od mojego meczu z Arką Gdynia w roli trenera Pogoni. Skoro do Lęborka przyjeżdżają goście, którzy zarabiają pewnie po 50 tysięcy na miesiąc i nie są w stanie z nami wygrać, to o czym to świadczy? Moim zdaniem o tym, że dzisiaj wielu młodych chłopaków nie ma takiego serca do gry, jak za naszych czasów. Nasze pokolenie to byli piłkarze z krwi i kości i tacy sami ludzie. Gdy przychodziłem do Legii, niewiele znaczyłem. Czułem się onieśmielony, gdy usiadłem obok Maćka Szczęsnego. Warunki też były inne. Siedzieliśmy na drewnianych krzesłach. Tunel, którym wychodziliśmy na boisko był obity blachą, ale na boisku była prawdziwa drużyna.
– Tamta Legia ma opinię zespołu, który trzymał się nie tylko na boisku, ale i poza nim?
– Tam nie było, że ktoś robi, co chce. W drużynie była prawdziwa dyrekcja... Wystarczyło, że Leszek Pisz powiedział, że idziemy do „Garażu” i nie było przeproś, każdy musiał iść. A jak ktoś nie szedł, to nie miał prawa funkcjonować w tym zespole. Trener Paweł Janas świetnie o tym wiedział, ale był mądry i w takie sprawy nie ingerował. To prawda, że czasami napiliśmy się razem, ale później na boisku jeden szedł za drugim w ogień. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj w Legii tak to nie funkcjonuje. Każdy ucieka w swoją stronę.
– Czas spędzony w Legii wspomina Pan najmilej?
– Sukcesy były, atmosfer też, ale były też różne inne sytuacje. Np., jak nas kibice okładali po Pucharze Polski z GKS-em Katowice i Jurek Podbrożny przyszedł obity do szatni. Było więc jak w życiu, czasami słodko, czasami gorzko.
– Jak Pan ocenia dzisiejsze zespoły Legii i Wisły, bo w najbliższą niedzielę znów zagrają ze sobą?
– Odkąd wyjechałem z Warszawy, nie byłem tam na meczu. Owszem, dwa, trzy lata temu przyjechałem na Legię, jak nagrywano film o naszej drużynie z lat 90-tych. Uważam jednak, że dzisiaj na Łazienkowskiej mają eldorado. Niczego im nie brakuje. Legia i Wisła zawsze pozostaną w moim sercu. Uważam, że te dwa kluby i jeszcze Lech Poznań, to powinny być zespoły, które między sobą zawsze rozstrzygają walkę o mistrzostwo Polski, bo mają zdecydowanie największy potencjał w naszym kraju pod każdym względem. Jeśli jednak pyta mnie Pan o najbliższy mecz, to nie chcę się za bardzo wypowiadać. Mam swoje przemyślenia na temat całej ligi, ale proszę wybaczyć – pozostawię je dla siebie. A w niedzielę niech jedni i drudzy grają po prostu jak najlepiej i niech wygra lepszy.