Grad goli w Białymstoku. Pogoń ostatecznie lepsza od Jagiellonii
Do piekła, następnie do czyśćca by w końcu znów spaść w piekielne czeluście. Tak można by podsumować dzisiejszy mecz dla piłkarzy Jagiellonii. O ile wynik cieszy tylko Portowców, o tyle gra może też satysfakcjonować gospodarzy.
Jagiellonia zainaugurowała ten sezon na nowym stadionie w sposób miły dla oka. Jeśli chodzi o niespodzianki w składzie gospodarzy, to za takie na pewno można uznać brak Dawida Plizgi i Jonatana Strausa. Zastąpili ich odpowiednio Dani Quintana i George Popkhadze. Z kolei w Pogoni od pierwszych minut zagrał Marcin Robak.
Przed pierwszym gwizdkiem kibice, którzy zasiedli w komplecie na trybunach, zaprezentowali efektowną oprawę i sprawdzili dobrą akustykę nowego obiektu. Choć od razu odważnie zaczęła Jagiellonia, to Pogoń pierwsza zdobyła gola. Udało się to Murayamie, który co prawda nie uderzył czysto w piłkę, ale udało mu się tym samym zaskoczyć Jakuba Słowika. Był to pierwszy strzał w światło bramki w tym meczu. Drugi miał miejsce dopiero przed przerwą i również zakończył się golem, tym razem zdobytym przez drugiego z obecnych na boisku Japończyków czyli Akahoshiego, który sygnalizuje powrót do bardzo dobrej formy, jaką prezentował chociażby zeszłej jesieni. Wynik do przerwy zupełnie nie oddawał przebiegu spotkania. Jaga zdecydowanie częściej atakowała, ale jej największą bolączką była celność. Ani jeden z jej licznych strzałów nie leciał w światło bramki. Co więcej, Mateusz Piątkowski i Maciej Gajos zmarnowali dwie stuprocentowe sytuacje strzelając tuż obok słupka. Bardzo aktywny był również Quintana, który sam zmarnował dwie dobre okazje – raz zbyt wysoko lobując bramkarza szczecinian i raz strzelając obok bramki. Aktywni byli Kupisz i często włączający się do akcji ofensywnych Norambuena. Ze strony Pogoni należy wyróżnić na pewno Tchamiego, który był bardzo aktywny na lewym skrzydle oraz świetnie wyłączającego gry Piątkowskiego Hernaniego. Ten drugi po niespełna pół godziny musiał zostać jednak zmieniony i w jego miejsce wszedł Michał Koj. Reasumując – pierwsza połowa upłynęła pod znakiem niecelnych uderzeń, z których zdecydowaną większość oddała Jagiellonia. Gdyby punkty przyznawano również za wrażenie ogólne to gospodarze schodziliby do szatni w znakomitych nastrojach.
W drugiej połowie trener Stokowiec postanowił wziąć się szybko do odrabiania strat. Wprowadził na murawę swojego jokera – Bekima Balaja a zdjął Alexisa Norambuenę. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Chwilę po wznowieniu gry bramkę kontaktową zdobył Mateusz Piątkowski na spółkę z Michałem Kojem. Jaga przesunęła się do jeszcze bardziej śmiałych ataków i jej starania zostały nagrodzone po nieco ponad godzinie gry gdy cudowną bramkę strzelił Dani Quintana. W międzyczasie Pogoń groźnie kontratakowała, ale grająca w trójkę obrona gospodarzy odpierała wszystkie ataki. Gdy wydawało się, że jeśli padnie dla kogoś gol, to będzie to Jaga, fatalnie pomylił się kapitan białostoczan. Michał Pazdan, rozgrywający tego dnia znakomite zawody niefortunnie wślizgiem umieścił piłkę we własnej bramce. Pomimo zaangażowania w kolejne ataki wynik nie uległ już zmianie a tym samym sędzia Marcin Borski stał się najbardziej pechowym arbitrem dla białostoczan. Sędziował on bowiem obydwa przegrane mecze Jagiellonii w tym sezonie.
Pomimo wyniku spotkanie musiało się jednak podobać i wydaje się wysoce prawdopodobne, że komplet na nowym stadionie Jagi stanie się czymś więcej niż odświętnym wyjątkiem.