Górnik Zabrze odrobił straty, zremisował z Zagłębiem i zdobył pierwszy punkt w sezonie
W ostatnim meczu 6. kolejki Ekstraklasy Górnik Zabrze zremisował z Zagłębiem Lubin 2:2. Podopieczni Leszka Ojrzyńskiego tym samym zdobyli pierwszy punkt w sezonie.
Poniedziałkowy wieczór w Zabrzu wydawał się idealny, aby rozegrać ciekawe spotkanie. Nie za zimno, nie za ciepło, a otoczenie wokół piłkarzy również zrobiło się bardziej profesjonalne – ostatnia, trzecia trybuna przy Roosevelta zaczęła się zapełniać krzesełkami. Trener Stokowiec dokonał dwóch zmian w wyjściowej jedenastce swojego zespołu. Kontuzjowanego Vlaskę zastąpił Krzysztof Piątek, a w miejsce Todorovskiego na prawej obronie pojawił się Zbozień. Leszek Ojrzyński miał o czym myśleć po ostatniej porażce z Termaliką i nic dziwnego, że zdecydował się aż na cztery roszady – w pierwszej jedenastce nie znaleźli się Przyrowski, Kopacz, Przybylski i Kurzawa, a ich miejsce zajęli Kasprzik, Słodowy, Grendel i Gwaze. Trójka nowych zawodników Górnika (Janota, Kwiek, Korzym) zasiadła na ławce rezerwowych.
Górnik rozpoczął to spotkanie z animuszem, zawodnicy Ojrzyńskiego próbowali zachować się inaczej niż w spotkaniu z Termalicą, kiedy to stracili gola na początku meczu. Wszystko układało się całkiem nieźle, w pierwszych minutach zabrzanie trzymali rywali na dystans od własnej bramki… Ale nawet to nie pozwoliło im zachować czystego konta na długo. Wystarczył jeden błąd Szeweluchina, który dał się odwrócić Piątkowi i sfaulował go w okolicach trzydziestego metra. Do piłki w 7. minucie podszedł Jakub Tosik i uderzył piekielnie mocno, w środek bramki, pod poprzeczkę. Nic nie ujmując ładnemu trafieniu pomocnika gości, fatalnie w tej sytuacji zachował się Kasprzik, jakby zaskoczony mocą tego strzału.
Stracona bramka splątała gospodarzom nogi. Nadal starali się szybkimi akcjami przedostawać pod pole karne rywali, ale w ich grze zaczęła się pojawiać niedokładność, co poskutkowało nerwowością. Na efekty długo nie trzeba było czekać. W 22. minucie Zagłębie podwyższyło prowadzenie. Wszystko zaczęło się na prawej stronie, gdzie Kosznik łatwo dał się ograć, a potem uciec Janusowi. Jedyne, na co było stać lewego obrońcę Górnika, to zablokowanie jego dośrodkowania, co dało lubinianom rzut rożny. Po wrzutce z kornera i główce obrońców z Zabrza akcję sytuacyjnym strzałem próbował zamykać Zbozień, ale nie trafił w piłkę. Jak się okazało, był to szczęśliwy zbieg okoliczności, bo nabiegający na szesnasty metr w futbolówkę już trafił, otarła się jeszcze ona o Kosznika, uniemożliwiając Kasprzikowi interwencję i wpadła do siatki.
Jeśli ktoś jednak myślał, że to koniec emocji i gospodarze będą od teraz tylko przyjmować kolejne ciosy, to się pomylił. Podopieczni Ojrzyńskiego udowodnili, że jest w nich trochę życia, choć do przerwy nie zdołali zmniejszyć prowadzenia Zagłębia. Momentami jednak atakowali z animuszem i choć zawsze brakowało ostatniego podania lub celnego strzału, to często nękali defensorów z Lubina. Oczywiście, wciąż nie na takim poziomie, jakiego wymaga się od mimo wszystko niezłej personalnie drużyny, ale były to zalążki poprawy sytuacji. Czymś kibice w Zabrzu musieli się pocieszać…
A Zagłębie? Nie jest trudno w tym sezonie zagrać po profesorsku przeciwko Górnikowi, ale i tak należały im się gratulację za dobrą pierwszą połowę. Ekipa Piotra Stokowca była o niebo lepiej zorganizowana od przeciwników i, co najważniejsze, błysnęła skutecznością w działaniach ofensywnych. Lubinianie wcale nie stworzyli sobie wielu dogodnych sytuacji, ale potrafili wykorzystać te, które mieli. W defensywie radzili sobie naprawdę solidnie, choć w końcówce pierwszej części gry zabrzanom udało się kilka razy wedrzeć w ich pole karne, to zawsze ktoś zdążył z asekuracją lub z zablokowaniem strzału.
Druga połowa rozpoczęła się tak, jak skończyła pierwsza. To zabrzanie byli stroną dominującą, ale po zmianie stron doszły do tego w końcu jakieś klarowne sytuacje. Ochotę na zdobycie bramki przejawiał przede wszystkim Sobolewski. Najpierw po podaniu Grendela mocno uderzył z okolic trzydziestego metra, ale pechowo trafił w poprzeczkę. W 54 minucie trafił już jednak do siatki. Znów asystował mu Grendel, tym razem Słowak dośrodkowywał z rzutu wolnego niemal z tego samego miejsca, z którego w pierwszej połowie przymierzył Tosik. Wrzucił piłkę perfekcyjnie, wprost na głowę „Sobola”, a ten wyprzedził Forenca i zdobył gola kontaktowego.
To nie był koniec nawałnicy „Trójkolorowych”. Ofensywni gracze Ojrzyńskiego raz po raz nękali defensorów Zagłębia, a goście nie potrafili się odgryźć rywalom. Przez moment defensywa z Zabrza wyglądała na pewną formację. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 62. minucie po niezłej wrzutce Madeja z boku boiska któryś z zawodników gospodarzy walczył o główkę z Cotrą, wygrał ją i trafił w rękę obrońcy Zagłębia. Sędzia bez dłuższego zastanowienia wskazał na wapno, choć była to sytuacja kontrowersyjna, jako że odległość Cotry od piłki była minimalna. Arbiter zarządził jednak rzut karny, a pewnym egzekutorem okazał się Erik Grendel, który kompletnie zmylił Forenca i pewnie trafił do siatki.
Warto podkreślić, że Grendel gola nie celebrował, pospieszył tylko po piłkę i zostawił ją na środku boiska. To pokazało, że zabrzanom zależało w tym meczu tylko i wyłącznie na komplecie punktów. I trudno im się dziwić, bo mieli swoich przeciwników na widelcu. Lubinianie gubili się pod naporem gospodarzy, nie spodziewali się chyba że zawodnicy Ojrzyńskiego będą atakować ich tak wysoko i z furią będą nacierać, wykorzystując najmniejszą nawet niedokładność. W drugiej połowie goście z Dolnego Śląska nie istnieli w ofensywie.
Ostatnie minuty to próby rozpaczliwych ataków zabrzan, ale rozpaczliwych w sensie pozytywnym. „Górnicy” nie widzieli straconych piłek, wygrywali niemal wszystkie główki i panowali na boisku, nie potrafili jednak udokumentować swojej przewagi zwycięską bramką. W ataku obok Korzyma biegał momentami Szeweluchin, zostając po stałych fragmentach gry. Wszyscy trzej zmiennicy (Korzym i Kwiek pojawili się na boisku jeszcze w pierwszej połowie, a potem dołączył do nich Janota) wnieśli dodatkową jakość w poczynania zespołu. Kwiek przejął na siebie ciężar rozgrywania akcji, a Korzym dzielnie walczył z rosłymi lubińskimi stoperami. Zabrakło jednak kropki nad „i”. Górnik wciąż nie wygrywa, ale chociaż przełamał passę czterech porażek z rzędu. Nadal jednak pozostaje czerwoną latarnią Ekstraklasy.