menu

Franciszek Smuda: Górnik i Motor mogą grać dalej na jednym stadionie

13 czerwca 2017, 07:00 | KK

- Na Arenie Lublin mogą grać dwa zespoły, tak jak Inter i AC Milan na San Siro w Mediolanie. Niech kibice w jednym tygodniu chodzą na Motor, a w drugim na Górnika - mówi Franciszek Smuda, trener piłkarzy z Łęcznej. Pod koniec czerwca 68-letniemu szkoleniowcowi kończy się kontrakt w "górniczym" klubie, ale niewykluczone, że go przedłuży, pomimo spadku z Lotto Ekstraklasy.


fot. Fot. Tomasz Hołod / Polska Press

Czy spadek z Górnikiem to dla Pana największa porażka w trakcie trenerskiej kariery w polskiej lidze?
Nie. Ja już niejedną porażkę przełknąłem, ale powiem, że nie spodziewałem się, że ten zespół znajdzie się w I lidze, bo potencjał był dużo, dużo większy. Trzeba się zebrać, jak każdy zespół po degradacji, poukładać na nowo drużynę i najlepiej w następnym sezonie wrócić do elity.

Byłby pan skłonny nadal prowadzić zespół z Łęcznej na zapleczu Ekstraklasy?
Na pewno teraz jest czas, aby wszystko przełknąć. Nie przeżywałem jeszcze takiej sytuacji. Myślę, że na Lubelszczyźnie jest fantastyczny klimat. Można stworzyć fajny zespół i wrócić do ekstraklasy. Spędziłem tu naprawdę bardzo wyjątkowy okres. Na każdym kroku spotykałem się z życzliwością. Ci piłkarze to bardzo mili i sympatyczni ludzie, z którymi aż chce się pracować. Tylko szkoda, że obecnie nie wiadomo ilu z nich zostanie w drużynie i może się to „rozklei”. Ale nie ma co gdybać, zobaczymy. Teraz to już rola zarządu i klubu. Ja na tyle ile będę mógł, to pomogę. Bardzo mi szkoda, że tak się stało. Jeżeli będę pracować to na pewno będę to chciał robić w Górniku.

Ma już Pan na swoim koncie pracę w niższych klasach rozgrywkowych. W 2013 roku trenował Pan zespół z Ratyzbony w 2. Bundeslidze.
Zrobiłem to tylko dla kolegi, z którym graliśmy kiedyś razem w Ameryce. Znaliśmy się 30 lat i gdyby nie on, na pewno bym tam nie poszedł. Przecież, gdy obejmowałem ten zespół to oni byli spadnięci. Każdy wiedział, że nie idę tam po to, żeby ten zespół uratować, tylko chodziło o to, żeby poruszyć coś w tych piłkarzach. Klub miał trochę problemów finansowych i trzeba było trochę je wyrównać. Miałem sprawić, że trzech-czterech najlepszych zawodników zostanie wytransferowanych do lepszych drużyn i rzeczywiście trafili do Belgii, Turcji i innych lig.

Co Pana zdaniem najbardziej się w Górniku udało?
W tak krótkim okresie udało się mi stworzyć zespół, którego gra wielu osobom przypadła do gustu. Kilka razy byliśmy drużyną kolejki, bo rozgrywaliśmy świetne mecze. Brakowało nam szczęścia w defensywie. Gdyby nie plaga kontuzji w linii obrony, to na pewno wiele spotkań zakończyłoby się innymi wynikami. W wielu kolejkach musieliśmy szukać alternatyw i pod wpływem chwili zmieniać poszczególnym graczom pozycje. To było niezwykle trudne.

Z zimowych transferów w większości mógł Pan być zadowolony.
Tak, Josimar Atoche to świetny zawodnik, Gabriel Matei również. Jedynie Stefan Askovski, który przyszedł pod koniec okienka transferowego się nie sprawdził. Tylko jeden niewypał. Chcieliśmy kogoś na lewą obronę, ale to był transfer w ostatniej sekundzie. A w ostatniej sekundzie to zawsze mówię, że to jest takie harakiri trochę. Ryzyko niesamowite. Dyskutowaliśmy o tym ze Zdzisławem Kapką jak to można się pomylić. Jeszcze nas zmylił trener reprezentacji Macedonii, bo też opowiadał, że jest to naprawdę dobry lewy obrońca. A to nie jest obrońca, może pomocnik.

W trakcie rundy wiosennej miał Pan wiele zastrzeżeń do sędziowania.
Sędziowie nam nie pomagali. Gdybyśmy zdobyli punkty w tych spotkaniach, w których arbitrzy popełniali błędy, to nie byłoby tych kłopotów. Nie przeżyłem jeszcze w swojej karierze tylu pomyłek sędziowskich jak tej wiosny. Ekstraklasa była coraz lepsza i myślałem, że to zmierza ku dobremu, ale końcówka pokazała, że… Oby tak nie było. Żeby te czasy, które minęły, już nie wróciły. Trzeba się zastanowić, czy zmiana szefa Kolegium Sędziów PZPN nie uzdrowiłaby sytuacji. Wygląda na to, że pan Zbigniew Przesmycki nie daje sobie rady z sędziami. Dwa-trzy lata temu sędziowie jeszcze byli dobrzy, a teraz są coraz gorsi.

A pod względem piłkarskim jak Pan ocenia Ekstraklasę w porównaniu do tej z przeszłości?
Piłka nożna staje się w Polsce coraz dynamiczniejsza. Rodzime zespoły pod względem wybiegania dorównują już drużynom z zachodu. Już nie ma przepaści fizycznej. To największa różnica.

Trener Michał Probierz powiedział kiedyś, że po ciężkim meczu pozostaje mu jedynie napić się whiskey. A jakie Pan ma sposoby na odreagowanie?
Jedyne, co mogę wypić to jedną lub może dwie „Perły” i to wszystko.

Tak szybko polubił pan lubelskie piwo?
No tak, przecież to sponsor klubu, a ja mieszkałem kilka miesięcy na Lubelszczyźnie.

Słyszał Pan o ewentualnym całkowitym powrocie Górnika na stadion w Łęcznej?
Wszystko mi jedno, czy Górnik będzie grać na stadionie w Łęcznej czy Lublinie. Ja się w te sprawy absolutnie nie chce angażować. Mnie tu wcześniej nie było i nie wiem co, jak i dlaczego. Przecież sztab szkoleniowy nie ma na to wpływu, gdzie się gra. Jest mi też obojętne czy Motor Lublin będzie w Ekstraklasie, czy Górnik, czy obie drużyny razem. Nawet i niech będą sobie derby Lubelszczyzny na najwyższym poziomie. To są kluby, które raczej nie mają ze sobą konfliktów jak ŁKS z Widzewem Łódź, czy Wisła z Cracovią. Przecież na Arenie Lublin mogą grać dwa zespoły, tak jak Inter i AC Milan na San Siro w Mediolanie. Tam jest co prawda walka między sobą, ale tutaj by jej nie było. Niech lubelski obiekt się zapełnia, tak jak w przeszłości na meczach Motoru, gdy grał w dawnej pierwszej lidze. Jeden klub powinien drugiemu pomagać. Łęczna to nie jest 100 km za Lublinem, tylko niemal obrzeża miasta. Jesteśmy wyżej od Motoru, ale życzymy mu żeby jak najszybciej grał w Ekstraklasie. I niech kibice w jednym tygodniu chodzą na Motor, a w drugim na Górnika. Widać, że ludzie na Lubelszczyźnie są głodni Ekstraklasy, czy piłki pucharowej.

Pana zdaniem te kluby powinny również wymieniać się zawodnikami?
Ależ oczywiście. Alek Komor przyszedł do Górnika i na tym skorzystał.

Po zwycięskim golu Piotra Grzelczaka z Piastem Gliwice w doliczonym czasie gry, trener Dariusz Marzec próbował Pana przytulić ciesząc się po bramce, a Pan mu dosadnie pokazał, żeby nie podchodził zbyt blisko.
Chodziło o to, że próbował mi wskoczyć na plecy, a my już mamy wyrobione kręgosłupy, bo za naszych czasów to piłka była siłowa. W zimie tylko sztanga na plecy, a teraz każdy ma zrąbany ten kręgosłup.

Ale o emeryturze chyba Pan nie myśli?
Absolutnie nie! I jeszcze długo, długo nie.


Polecamy