Gol Mili na wagę zwycięstwa. Lechia ograła Górnika w Zabrzu (ZDJĘCIA)
Lechia Gdańsk odniosła w Zabrzu niezwykle cenne zwycięstwo. Gdańska drużyna za sprawą trafienia Sebastiana Mili pokonała Górnika, robiąc bardzo ważny krok w stronę europejskich pucharów. W doliczonym czasie gry arbiter pokazał dwie czerwone kartki - obejrzeli je Roman Gergel i Nikola Leković.
Jerzy Brzęczek postawił na najsilniejsze zestawienie swojego zespołu i w związku z tym dokonał tylko jednej zmiany w porównaniu do piątkowego spotkania – Łukasik powędrował na ławkę, a na środek obrony powrócił Janicki. W Górniku natomiast powiedzenie „zwycięskiego składu się nie zmienia” zostało zlekceważone. Trener Warzycha zmienił ustawienie na czwórkę obrońców i dał szansę debiutu Słodowemu, który miał pełnić rolę prawego defensora. Do pierwszej jedenastki wrócił także Madej, który zareagował „pozytywnie” w ostatnim meczu z Pogonią. Z powodu urazów z miejscem w składzie musieli się pożegnać Kurzawa i Jeż.
Kilka pierwszych minut spotkania należało do podopiecznych trenera Warzychy, przewaga „Górników” nie przyniosła jednak efektów w postaci sytuacji podbramkowych. Po chwili do głosu doszli goście, którzy postawili na zawężanie pola gry i mocny pressing. Linia pomocy zabrzan zaczęła się gubić i to Lechia przejęła inicjatywę. W siódmej minucie doskonałą sytuację stworzył Makuszewskiemu, Mila. Reprezentant Polski zagrał kapitalnie na wolne pole do skrzydłowego gości, lecz ten nie potrafił pokonać Kasprzika w pojedynku sam na sam. Bramkarz Górnika zebrał zasłużone oklaski i mógł być pewien, że będzie mieć dziś więcej pracy, niż przed kilkoma dniami.
Podopieczni trenera Brzęczka kilkoma szybkimi podaniami potrafili przedostać się pod bramkę gospodarzy, ale w ostatnim momencie zawsze im czegoś brakowało – a to ofiarną interwencję zaliczył któryś z obrońców, a to Colak był łapany na spalonym. Dobrze w mecz wszedł Mila, co zwiastowało kłopoty defensywie Górnika. Wspomagany przez Vranjesa i Borysiuka zapewnił gdańszczanom przewagę w środku pola. Ogólnie jednak na murawie działo się mało. Bardzo mało. Sytuacja Makuszewskiego była jedyną groźną okazją w pierwszych trzydziestu minutach. Obejrzeliśmy kilka ciekawych zalążków ładnych akcji, które najczęściej kończyły się po czterech, pięciu podaniach. Poza tym dużo było w tym spotkaniu typowej rąbanki, często określanej mianem „mecz walki”.
W końcu swoją szansę miał Górnik. W 39. minucie po rzucie rożnym wykonywanym przez gości z kontrą ruszył Sobolewski. „Trójkolorowi” na pełnej szybkości rozegrali ją jak po sznurku w trójkącie Sobolewski-Gergel-Grendel. Słowak zagrał idealnie do wbiegającego w pole karne Madeja, a ten nie trafił w bramkę w doskonałej sytuacji. Obie drużyny miały więc po jednej szansie na otwarcie wyniku, obie pozostały niewykorzystane.
Rzęsisty deszcz, który przywitał wracających z przerwy piłkarzy, przyspieszył grę przy Roosevelta. Zaraz po rozpoczęciu drugiej części spotkania z okolic szesnastki uderzał zbyt lekko Colak, chwilę potem z niemal tej samej pozycji próbował szczęścia Gergel, lecz trafił wprost w Budziłka. W 55. minucie z niemal dwukrotnie większej odległości strzelił „Sobol” – część kibiców widziała już piłkę w bramce, jednak było to tylko złudzenie. Futbolówka o około metr minęła słupek bramki Lechii. W odpowiedzi niekonwencjonalnie, bo niemal z połowy, próbował Kasprzika zaskoczyć Mila i był bliski gola. Golkiper zabrzan zatrzymał futbolówkę prawie na linii bramkowej.
Pierwszy kwadrans drugiej połowy dostarczył więcej emocji niż cała pierwsza część spotkania, ale potem tempo gry znów siadło. Górnikowi ewidentnie brakowało kogoś z przodu, kto wygrałby główkę i utrzymał piłkę na połowie rywala, natomiast Lechia w teorii funkcjonowała dobrze jako zespół, ale nie na tyle dobrze, żeby coś ustrzelić. Murawa stała się królestwem niedokładności, akcje obu zespołów trwały po kilka sekund i kończyły się najczęściej niedokładną długą piłką. To właśnie brak pomysłu najbardziej doskwierał piłkarzom, Górnik i Lechia sklinczowały się w środku pola i nikt nie potrafił wyjść z tego impasu.
Aż do 78 minuty. „Górnicy” stracili piłkę na połowie Lechii, która w szybkim tempie ruszyła z kontrą. Nie zdążył wrócić Magiera, więc Friesenbichler (pojawił się na boisku 10 minut wcześniej) miał mnóstwo przestrzeni, zbiegł z prawego skrzydła do środka i idealnie wypatrzył Milę. Zagrał w uliczkę między stoperami zabrzan, a rozgrywający gdańszczan znalazł się w sytuacji sam na sam z Kasprzikiem i spokojnym strzałem zdobył gola. Futbolówkę wybijał jeszcze Danch, lecz już zza linii bramkowej i trafienie zostało uznane.
Górnik już od 60. minuty grał zachowawczo, wydawało się że remis satysfakcjonuje gospodarzy. Warzycha ściągnął z boiska Nowaka, a wprowadził na nie Przybylskiego. Gdy zmienił się wynik, szkoleniowiec przeszedł na ustawienie z trójką obrońców, zdjął z murawy Słodowego, a postawił na Skrzypczaka. Napastnik Górnika nie zdążył jednak niczego zdziałać, goście mądrze bronili z dala od własnego pola karnego. Na dodatek po jednej ze strat Gergel próbował naprawiać swój własny błąd i sfaulował wychodzącego do kontry zawodnika. Słowak otrzymał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Mecz na sam koniec bardzo się zaostrzył – chwilę po Gergelu przedwcześnie do tunelu został odesłany Leković za brutalny faul na Przybylskim.
Wynik nie uległ już zmianie i to Lechia zrobiła krok w stronę europejskich pucharów. Górnikowi zostaje chyba tylko przygotowywanie się na następny sezon.