menu

Gol Cetnarskiego z "jedenastki" zapewnił Śląskowi zwycięstwo. Ruch na łopatkach

2 września 2012, 18:52 | Maciej Jakubski

W "szlagierze" 3. kolejki T-Mobile Ekstraklasy Śląsk Wrocław okazał się lepszy od Ruchu Chorzów. Trzy punkty drużynie WKS-u po raz kolejny zapewnił Mateusz Cetnarski, skutecznie egzekwując rzut karny.

We Wrocławiu fatalne występy w europejskich pucharach, falstart w lidze i kłótnie pomiędzy trenerem Orestem Lenczykiem i piłkarzami sprawiły, że w ostatnim dniu sierpnia ten pierwszy został zdymisjonowany. Dwa ostatnie lata to we Wrocławiu era Lenczyka, czas niesamowitych sukcesów Wojskowych, nic zatem dziwnego, że mecz z Ruchem miał charakter wyjątkowy. Przede wszystkim chyba dla asystenta Lenczyka, Pawła Barylskiego, który w niedzielne popołudnie poprowadził Śląsk. Barylski to od lat postać z drugiego planu. Najpierw wspierał duet Tarasiewicz - Tęsiorowski, później tandem Lenczyk - Wleciałowski. Warto jednak przypomnieć, że niemal dwa lata temu Barylski prowadził już Śląsk. W jednym spotkaniu - po dymisji Ryszarda Tarasiewicza zastąpił go na ławce w meczu z Koroną w Kielcach. Wówczas przegrał 1:2.

Zadanie przed Barylskim było wyjątkowo niewdzięczne, bo przecież nikt nie ukrywa we Wrocławiu, że w tygodniu poznamy nowego trenera. Dodatkowo na mecz z Ruchem zawieszonych było czterech chórzystów: Gikiewiczowie, Mila i Pawelec. Po odbyciu kary wrócili natomiast obcokrajowcy Mraz i Stevanović. Na całe szczęście dla Śląska równie źle dzieje się u "Niebieskich". Najpierw zostali oni osieroceni przez Waldemara Fornalika, który został nowym selekcjonerem kadry. Później przydarzyła im się kompromitacja w Lidze Europejskiej, a dwa pierwsze mecze w Ekstraklasie zakończyły się dotkliwymi porażkami. Jakby tego było mało "Niebiescy" w niedzielę musieli radzić sobie bez kontuzjowanych Straki i Panki oraz zawieszonych za czerwone kartki Sadloka i Djokicia. We Wrocławiu zmierzyły się zatem drużyny pozbawione architektów ostatnich sukcesów, osłabione personalnie i na dodatek poobijane moralnie po ostatnich nieudanych występach.

Śląsk rozpoczął mecz w swoim ulubionym ustawieniu 4-5-1 z dwoma skrzydłowymi Sobotą i Patejukiem oraz Diazem na szpicy, choć Latynos raczej nie zapunktował w spotkaniu w Hanowerze. Na środku obrony pojawiła się najlepsza para stoperów, Grodzicki i Jodłowiec. Paweł Barylski zerwał zatem z dziwnym widzimisię Lenczyka i wystawianiem Kowalczyka na środku obrony. Mimo to pupil poprzedniego trenera wyszedł w pierwszym składzie, ale na swojej nominalnej pozycji, czyli prawej obornie. Pewnym zaskoczeniem mogło być natomiast desygnowanie do gry na pozycji ofensynego pomocnika Stevanovicia. Większość kibiców chyba się spodziewała jednak Cetnarskiego. Składem, a raczej ustawieniem ataku zaskoczył kompletnie trener Ruchu. Zamiast bramkostrzelnego duetu Jankowski - Piech, w pierwszej jedenastce znaleźli się Sulates i Niedzielan. Fakt, zarówno Jaknowski, jak i Piech w ostatnich meczach marnowali seryjnie sytuacje, ale mimo wszystko brak ich w składzie to wielka niespodzianka.

Pierwsze minuty to walka w środkowej części boiska z lekkim wskazaniem na Śląsk. W 5. minucie po ostrym dośrodkowaniu Spahicia piłkę z rąk wypuścił Pesković, ale zdążył ponownie ją złapać zanim do piłki dopadł Diaz. W 12. minucie w Peskovicia ostro wszedł Patejuk, który znalazł się przed nim po ładnej, kombinacyjnej akcji Śląska. W 15. minucie kąśliwy strzał oddał Patejuk po rozegraniu na jeden kontakt piłki ze Stevanoviciem. Pierwsze pół godziny z lekką przewagą Śląska, który o dziwo starał się grać kombinacyjnie wymieniając dużą ilość podań. Szkoda, że całkowicie bezproduktywnie, choć z każdą minutą Śląsk coraz mocniej naciskał chorzowian.

W 34. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Diaza blisko wpakowania piłki do własnej bramki był Zieńczuk. Udaną interwencją popisał się Pesković. Pięć minut później Diaz z rzutu rożnego wrzucił w stylu Mili, a minimalnie niecelny strzał głową oddał Kaźmierczak. Piłka przeleciała tuż nad poprzeczką. Chwilę później po następnym kornerze strzelał z woleja, z ponad 20 metrów Patejuk. Kolejny raz niecelnie. Do przerwy jednak nie padła żadna bramka.

Na drugą połowę oba zespoły wyszły bez zmian, choć już po pięciu minutach na murawie pojawił się Piech za beznadziejnego Niedzielana. W 53. minucie wreszcie przebudził się Ruch, a w zasadzie Sulates, który strzelał z prawie 30 metrów wprost w Kelemena. W rewanżu strzełał Sobota, choć jego strzal był tak lekki, że Pesković nie miał z nim żadnych problemów. Kilka minut później fatalną stratę na własnej połowie zaliczył Jodłowiec. Na bramkę popędził Piech, ale z 18. metrów uderzył lewą nogą mocno nad bramką Kelemena. W 60 minucie do0brą okazję miał Diaz, ale po akcji Patejuka z Stevanoviciem fatalnie spudłował z kilkunastu metrów. W 66. minucie dobrą okazję miał Ruch, ale Starzyński uderzył z wolnego prosto w mur. Chwilę później bardzo dobry, choć minimalnie niecelny strzał oddał Piech. W drugiej połowie przyjezdni wreszcie zaczęli grać, bo w pierwszej połowie mieli problemy z przekroczeniem własnej połowy. Wejście Piecha wyraźnie poprawiło grę chorzowian w ataku.

Przez kolejne kilkanaście minut nie działo się na boisku nic godnego uwagi. Dopiero w 83. minucie w dobrej sytuacji znalazł się w zamieszaniu podbramkowym Voskamp, ale haniebnie spudłował. W kolejnej akcji zrewanzował się Piech. Uderzył z 18. metrów, a piłkę po rykoszecie na rzut rożny wybił Kelemen. Wreszcie w 86. minucie ręką w polu karnym zagrał Kikut Ruchu i sędzia po chwili wahania podyktował jedenastkę. Pewnym egzekutorem okazał się Cetnarski, który w kolejnym, drugim z rzędu meczu wykorzystał trzecią jedenastkę. Co ciekawe cała akcja Śląska, po której sędzia zagwizdał rzut karny wzięła się z koszmarnego błędu jednego z pomocników chorzowian. Zagrał on piłkę do będącego przed bramką Ruchu... Voskampa. W 92. minucie dobrą akcję Śląska zmarnował Holender, który po zagraniu Soboty uderzył bardzo anemicznie.

Po nienajlepszym widowisku Śląsk wymęczył zwycięstwo z Ruchem. Trzeba jednak przyznać, że wygrana była zasłużona, wrocławianie mieli przewagę przez większą część meczu. Nie zagrali może olśniewająco, ale liczy się wynik. W tygodniu porządkowaniem szatni Śląska powinien zająć się już nowy szkoleniowiec. Natomiast chorzowianie wracają do domu w minorowych nastrojach.


Polecamy