GKS Tychy przegrał u siebie 2:7. Czy był ktoś gorszy? Oto największe pierwszoligowe klęski
Siedem goli straconych przez GKS Tychy w meczu z Sandecją to najwyższa porażka w historii tego klubu. W ostatnich latach podobnych wyników było mało.
fot. Lucyna Nenow/Polskapresse
PŚ w biegach: Justyna Kowalczyk rusza po piątą Kryształową Kulę [KALENDARZ SEZONU 2014/15]
O takim meczu chciałoby się od razu zapomnieć - mówili tyszanie w sobotę, gdy wykpiwani przez fanów opuszczali boisko. Niestety dla nich właśnie takie spotkania fani pamiętają najdłużej. Tym bardziej, że nie jest to futbolowa codzienność.
Przed tyszanami tyle bramek w jednym meczu na własnym stadionie stracił ŁKS Łódź, który 6 października 2012 roku przegrał z Flotą Świnoujście 1:7 i były to jedyne takie dwa przypadki w XXI wieku. Z bagażem sześciu trafień wracali do domowej szatni w obecnym sezonie piłkarze Chrobrego Głogów (0:6 z Termalicą), a wcześniej taki los dotykał między innymi drużyny z naszego regionu.
W rozgrywkach 2010/11 na Bukowej GieKSa poległa w konfrontacji z Podbeskdziem Bielsko-Biała 1:6, a Odra Wodzisław na Bogumińskiej doznała upokorzenia z ŁKS-em Łódź 3:6.
Gospodarzom zdarzało się natomiast sporo goli strzelać, ale dorobek większy niż siedem trafień także w tej kategorii należy w ostatnich latach do rzadkości.
Rekord dzierży obecny ekstraklasowicz, wspomniane już Podbeskidzie Bielsko-Biała. 23 maja 2009 roku Górale w imponującym stylu rozgromili 9:0 Tura Turek, a pięć goli strzelił Krzysztof Chrapek, który jednak opuścił boisko przed końcem meczu.
Ósemkę udało się zaliczyć Cracovii kosztem Szczakowianki Jaworzno, która 11 czerwca 2004 roku odpowiedziała jej tylko raz, natomiast Widzew Łódź 25 października 2009 rozbił 7:0 Znicz Pruszków (w tym samym sezonie łodzianie wygrali 6:1 na Sandecji). Po 7:1 triumfowali Pogoń Szczecin nad Polarem Wrocław i Piotrcovia nad Stomilem Olsztyn (oba przypadki w 2003 roku).
W większości przypadków pogrom miał dość spokojny początek, często na tablicy wyników widniał wynik 1:1 (w Jaworznie GKS przegrywał 1:2). Dopiero potem zaczynał się bramkarski koszmar.