Ostatni sezon Garbarni Kraków na zapleczu ekstraklasy. To było 44 lata temu...
Piłka nożna. Garbarnia Kraków szykuje się do powrotu do I ligi. Na zapleczu ekstraklasy po raz ostatni wystąpiła w 1974 roku. Przypomnijmy tamten sezon...
fot. Monografia "85 lal RKS Garbarnia" Jerzego Cierpiatki
44 lata to szmat czasu, kilka epok nie tylko w sporcie. W 1974 roku nasza piłkarska reprezentacja zajęła trzecie miejsce w MŚ w RFN, siatkarze zdobyli mistrzostwo globu, Stanisław Szozda triumfował w Wyścigu Pokoju, grupa ABBA wygrała konkurs Eurowizji przebojem „Waterloo”, Maryla Rodowicz po raz pierwszy zaśpiewała szlagier „Małgośka, szkoda łez”, na ekranach pojawiły się kultowe dziś filmy „Nie ma mocnych”, „Janosik”, i Chinatown”, w Londynie otworzono pierwszego McDonald'sa, w Warszawie oddano do użytku Trasę Łazienkowską i Wisłostradę, urodziły się Victoria Beckham i Penelope Cruz, w wyniku afery Watergate ze stanowiska prezydenta USA ustąpił Richard Nixon, prezydentem Rumunii został Nicolae Ceausescu, Erno Kubik wynalazł kostkę, nazwaną potem jego imieniem, a ludność świata liczyła mniej niż 4 miliardy osób...
Najwierniejszym, długoletnim kibicom Garbarni rok 1974 kojarzy się jednak przede wszystkim ze spadkiem ich ukochanej drużyny z II ligi do klasy wojewódzkiej (nie było wtedy III ligi). Tym większa jest ich radość z niespodziewanego awansu na zaplecze ekstraklasy podopiecznych trenera Mirosława Hajdy.
Warto zwrócić uwagę, że w 1974 roku Garbarnia uczestniczyła w rozgrywkach II ligi, która składała się z aż 32 drużyn, rywalizujących w dwóch grupach: południowej i północnej, a teraz „Brązowi” występować będą w jednej, 18-zespołowej grupie.
Kiepski bilans
W sezonie 1973/1974 w Garbarni grali m.in.: bramkarze – Tadeusz Draus i Kazimierz Śliwa; obrońcy – Andrzej Grzesło, Antoni Herod, Artur Kaliszka, Zbigniew Lupa, Roman Pipper i Józef Polonek; pomocnicy – Janusz Czernek, Andrzej Deptuch, Krzysztof Lasoń, Janusz Madaj, Marek Piwowarczyk i Mieczysław Weiss; napastnicy – Stanisław Burak, Zbigniew Macała, Edward Pilarski, Wacław Putaj, Jerzy Trzciński i Leszek Wrona (niektórzy z nich występowali w dwóch formacjach).
Bilans gier w Garbarni w ostatnim sezonie w II lidze to 19 punktów, 5 zwycięstw, 9 remisów i 16 porażek, bramki: 22-48. Kiepski. Krakowianie sprawili natomiast swym sympatykom wiele miłych chwil w Pucharze Polski, w którym dotarli do ćwierćfinału. Wyeliminowali II-ligowy AKS Niwka (3:2), I-ligowy ROW Rybnik (3:2) i aktualnego wtedy mistrza Polski – z Zygmuntem Kuklą, Henrykiem Kasperczakiem i Janem Domarskim w składzie - Stal Mielec (2:0). Zatrzymał ich dopiero Ruch Chorzów (0:3), który w tym samym sezonie sięgnął po Puchar Polski i został mistrzem kraju.
W 1974 roku z grupy północnej II ligi został zdegradowany m.in. drugi krakowski zespół – Hutnik. Po przedostatniej kolejce był dziewiąty w tabeli, ale porażka w Bydgoszczy z Zawiszą 0:2 sprawiła, że spadł na 14. miejsce (do utrzymania wystarczył mu remis). Gdy Garbarnia i Hutnik zostały zdegradowane z II ligi, Wisła zajęła piąte miejsce w I lidze, a Cracovia trzecie w... klasie okręgowej.
Fatalny początek
Swój ostatni, jak dotąd, sezon w II lidze Garbarnia rozgrywała w roli jej beniaminka. Po stracie swego legendarnego stadionu na Ludwinowie, zburzonego w lutym 1973 roku, by mógł w tym miejscu powstać hotel „Forum”, garbarze w roli gospodarza swe mecze rozgrywali na boisku Korony przy ul. Parkowej.
Zaczęli sezon od trzech kolejnych porażek. W rundzie jesiennej w 15 meczach zdobyli zaledwie 7 punktów (wtedy za zwycięstwo przyznawało się dwa „oczka”), wygrali tylko jeden mecz (2:1 z GKS Jastrzębie) i na półmetku rozgrywek byli outsiderami tabeli.
- Przed sezonem byliśmy na obozie w Cieszynie, gdzie zagraliśmy sparing z pierwszoligowym Ruchem Chorzów – opowiada były pomocnik podgórskiego klubu, a w 1974 roku trener drużyny Andrzej Kucharczyk, który kilka miesięcy wcześniej wprowadził Garbarnię do II ligi. - Do przerwy remisowaliśmy 1:1. Ostatecznie przegraliśmy 1:3, ale po dobrej grze. Na inaugurację rozgrywek graliśmy z Piastem Gliwice, który niestety nam „nie leżał”. Przegraliśmy 0:2. Dwa kolejne mecze – wyjazdowe - także (0:2 ze Starem Starachowice 0:2 i BKS Bielsko-Biała 0:6 - przyp.). Potem uciułaliśmy parę punktów, ale uznałem, że nie ma sensu nadal prowadzić drużyny i po rundzie jesiennej zrezygnowałem.
- Po pucharowym zwycięstwie ze Stalą Mielec pojawiła się nadzieja, że coś się odmieni. Trzy dni po tamtym meczu Garbarnia pojechała do Katowic na ostatnie spotkanie w rundzie jesiennej. I przegrała 0:1. Gospodarze pożegnali w tym meczu swego asa Alojzego Łyskę – przypomina autor znakomitej monografii „85 lat RKS Garbarnia”, sekretarz zarządu i rzecznik prasowy klubu Jerzy Cierpiatka.
Mistrz Polski z 1929 roku i wicemistrz z 1931 roku mimo kiepskiej gry przyciągał na trybuny wielu kibiców, nie tylko krakowskich. - Garbarnia to była firma, piłkarski magnes. Na wyjazdach mieliśmy zwykle dużo widzów - podkreśla Kucharczyk, który jako zawodnik spędził w podgórskim klubie 17 lat, a potem pracował w nim jako trener.
Zabrakło wzmocnień
W rundzie wiosennej, już pod wodzą trenera Adama Wapiennika, garbarze spisywali się nieco lepiej – m.in. wygrali cztery mecze i i tyleż zremisowali – ale nie uchroniło to ich przed spadkiem.
Ostatni mecz w II lidze – już wiedząc, że zostaną zdegradowani - rozegrali w niedzielę 9 czerwca 1974 roku u siebie z GKS Katowice. Mimo prowadzenia przegrali 1:2. Pożegnalną bramkę w tej klasie rozgrywkowej dla Garbarni uzyskał w 10 minucie Tadeusz Policht, a ostatnią asystę - i to bardzo ładną - zaliczył Zbigniew Macała.
- Andrzej Kucharczyk znał klub, środowisko garbarzy. Był wcześniej zawodnikiem Garbarni. Scalił drużynę, z którą awansował do drugiej ligi. Zarząd traktował go jako „swojego chłopaka” - zwraca uwagę grający w ówczesnej drużynie obrońca (a czasami także pomocnik i napastnik) Artur Kaliszka. - A beniaminkowi potrzebny był ktoś, kto by zdecydowanie powiedział, że należy sprowadzić nowych graczy, uzupełnić skład. Tymczasem w zespole nie doszło, niestety, do żadnych wzmocnień. Wapiennika uważam za bardzo dobrego szkoleniowca, stosującego nowoczesne, jak na ówczesne czasy, metody treningowe, dobrze prowadzącego zespół. Myślę, że gdyby od początku sezonu był jego trenerem, to może utrzymalibyśmy się. Bez wzmocnień nie dał jednak rady – dodaje Kaliszka, który po zakończeniu kariery zawodniczej był trenerem, działaczem, sekretarzem zarządu, przewodniczącym Komisji Rewizyjnej, a dziś jest członkiem Sądu Koleżeńskiego w ludwinowskim klubie.
- Wiosną bardzo dobrze spisywał się duet Macała – Pilarski. Drużyna odniosła kilka zwycięstw. To jednak słaba gra Garbarni w rundzie jesiennej przesądziła o jej spadku – zaznacza Cierpiatka.
Bo byli Herod i zbój
W roku, w którym z II ligi spadła Garbarnia, do I ligi (ówczesnej ekstraklasy) awansował GKS Tychy (i w następnym sezonie został wicemistrzem Polski). Pisało o tym m.in. popularne wówczas pismo satyryczne „Szpilki”, o czym wspomina pomocnik Janusz Madaj.
- W „Szpilkach” żartowano, że Tychy awansowały, bo w swym składzie miały Anioła (Stefana, bramkarza – przyp.) i Trójcę (Józefa, prawego obrońcę – przyp.), a Garbarnia spadła, gdyż grali w niej Herod (Antoni, lewy defensor – przyp.) i legendarny zbój Madej, czyli ja, bo tak przekręcono moje nazwisko – opowiada Madaj.
W podgórskim klubie spędził jako zawodnik prawie dwie dekady. Doskonale pamięta atmosferę panującą w klubie. - Drużynę tworzyli w większości wychowankowie. Piłkarza znali się latami, spotykali się także poza boiskiem, nawzajem odwiedzali, przyjaźnili. Dziś w wielu klubach po treningu zawodnicy wsiadają do samochodów i się rozjeżdżają, nie kontaktują ze sobą. W Garbarni jest na szczęście inaczej, awans jest też efektem dobrej atmosfery w drużynie – mówi.
Dobre relacje między „Brązowymi” przekładały się też na ich grę. - Wiedzieliśmy, na co nas stać na boisku. Ja, występując na bocznej obronie, grałem na przykład w ciemno z napastnikiem Stanisławem Burakiem, który, niestety, po spadku, na zgrupowaniu w Żegiestowie, tragicznie zginął: spadł z balkonu. Gdy podłączałem się do ataku i zagrywałem mu piłkę, wiedziałem, że ją odbierze, nie straci, rozegra akcję – mówi Madaj.
Występy w Garbarni zakończył w 1978 roku za czasów trenera Szymona Mirera (jego żona Janina zginęła w katastrofie smoleńskiej). Potem był m.in. kierownikiem drużyny w klubie, a dziś jest członkiem jego Sądu Koleżeńskiego.
Nic, tylko grać...
„Brązowi” doznali goryczy spadku, choć mieli bardzo dobre – jak na ówczesne czasy – warunki bytowe. Byli zatrudnieni na etatach w Zakładach Futrzarskich, Centrali Rybnej, Chemicznej Spółdzielni Inwalidów „Hejnał” i fabryce „Georyt”.
- Nie pracowaliśmy w nich, tylko dziesiątego każdego miesiąca chodziliśmy po pensje. Nikt nie narzekał na zarobki. Ja miałem etat w Zakładach Futrzarskich, wtedy jednej z najlepszych pod względem płac firm w Krakowie. Zarabiałem więcej niż mój szwagier jako górnik. Mieliśmy także zapewnione dożywianie i premie za mecze. Zawodnicy spoza Krakowa dostawali talony na stołówkę – opowiada bramkarz Kazimierz Śliwa, syn Stanisława seniora, byłego kierownika sekcji członka zarządu klubu, oraz ojciec Stanisława juniora, byłego piłkarza, a dziś trenera w Garbarni (męża znakomitej siatkarki Magdaleny, dwukrotnej mistrzyni Europy).
„Brązowi” mieli zapewnioną nie tylko kasę. - Latem i zimą jeździliśmy na obozy, na przykład do Nowego Sącza, Cieszyna i Żegiestowa. Nasze dzieci korzystały z darmowych kolonii. Nie było wtedy adidasów, tylko buty kolarki, które szewc z Cracovii przerabiał nam na piłkarskie. Buty otrzymywaliśmy też z państwowej firmy w Wałbrzychu. Graliśmy w brązowych koszulkach, które dostawaliśmy z Łodzi, bo barwniki były w Zgierzu – dodaje Śliwa, który grał w Garbarni cztery lata, w tym w spadkowym sezonie.
I dodaje: - Korzystaliśmy z pomocy doktora Przybyszewskiego ze szpitala Bonifratów. Gdy ktoś potrzebował, przychodził na zabiegi bez kolejki. Lekarz jeździł z nami na obozy, sprawdzał nam tętno, ciśnienie. Po treningach czekał nas masaż. Odnowę biologiczną mieliśmy więc bardzo dobrą.
- Na mecze jeździliśmy klubowym autokarem. Autosanem. To w tamtych czasach było porządne auto – dodaje obrońca Roman Pipper.
Na „dywanie” i wózku
Boisko Korony, na którym garbarze gościli swoich rywali, niezbyt odpowiadało gospodarzom. - To było klepisko – mówi Pipper.
- Było twarde, wąskie, krótkie. Dobrze się na nim broniło, ale gorzej atakowało – podkreśla Józef Polonek, który przez lata grał w Wawelu. - Tam był „dywan”, z większą i równą murawą – dodaje. Tak jak Kaliszka, grał i na środku ataku, i... obrony.
- W Wawelu występowałem od dziewiątego roku życia aż do służby wojskowej. Potem na pół roku trafiłem do Wisły. A z niej – na wymianę za Henryka Maculewicza, który miał zastąpić Władysława Kawulę - do Garbarni. Z Kaliszką graliśmy na stoperze. Najpierw jednak występowałem w ataku. Byłem zawodnikiem Garbarni do 1975 roku. Przestałem grać, bo w ciągu pół roku dwa razy zachorowałem na żółtaczkę – wspomina Polonek.
Na mecze Garbarni nie chodzi od wielu lat. Najpierw z powodu braku czasu (pracował na budowie, jeździł po kraju), potem ze względu na stan zdrowia (ma wielopoziomowe złamanie kręgosłupa i pęknięty rdzeń kręgowy – efekt wypadku w pracy).
Na wózku inwalidzkim jeździ od sześciu lat. Miał też raka prostaty, trafił do hospicjum. Cud, że przeżył. Rozstał się z żoną Haliną, z hospicjum przygarnęła go do siebie była żona wspomnianego Buraka – Mirosława. Ma w niej wielkie oparcie.
- Kiedyś mieszkałem naprzeciwko Stasia – przy ulicy Słomianej na osiedlu Podwawelskim – tłumaczy. I dodaje: - Chciałbym się wybrać na mecz Garbarni. Tylko żeby ktoś mi pomógł w zwiezieniu wózka z mieszkania i transporcie na stadion...