Na kłopoty Legii "Hama" i "Kuchy"
Lotto Ekstraklasa. Legia w końcu wygrała mecz ligowy. Mistrzowie Polski długo męczyli się jednak z osłabioną Sandecją. W środę mistrzów Polski czeka mecz o być albo nie być w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, na Łazienkowską przyjedzie Astana. W pierwszym meczu Kazachowie wygrali 3:1.
fot. Bartek Syta / Polska Press
Sobotni mecz Legii z Sandecją był dla kibiców stołecznego klubu przeprawą rodem z „Boskiej Komedii” Dantego. Po 70. minutach piekła, w którym było tyle samo nudów co cierpienia, bramki Kaspra Hamalainena, a później Michała Kucharczyka przeprowadziły drużynę przez czyściec i dały nadzieję na raj. Do tego wciąż jest jednak daleko. O tym, w którą stronę podąży mistrz Polski zadecyduje środowe spotkanie z Astaną.
Jeśli legioniści zagrają w nim tak samo jak z Sandecją, o sukces będzie trudno. Od 20. minuty mieli ułatwione zadanie po tym, jak z boiska za brutalny faul na Michale Kopczyńskim wyleciał Grzegorz Baran. Osłabieni rywale mocno się cofnęli, a drużyna Jacka Magiery długo biła głowami w mur. Szarpali nowi zawodnicy, Armando Sadiku i Cristian Pasquato, ale bez rezultatu. Wynik musieli ratować ci sami gracze, co zwykle.
W poprzednim sezonie Hamalainen był człowiekiem do zadań specjalnych w meczach z Lechem. Dwukrotnie wchodził na końcówki i strzelał swojemu byłemu klubowi gole w ostatnich minutach, decydując o zwycięstwach Legii. „Kuchy” jako rezerwowy odwrócił losy ważnego meczu z Lechią w Gdańsku (zdobył dwie bramki). Pieczętował też awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów (gol na 1:1 z Dundalk) i zwycięstwo z Kolejorzem w grupie mistrzowskiej, po którym legioniści wyszli na prowadzenie w tabeli i już go nie oddali.
W sobotę scenariusz był podobny. Najpierw „Hama” niedługo po wejściu na murawę dał Legii upragnionego gola. Tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego „Kuchy” pogrzebał nadzieje rywali, strzelając na 2:0. Niewiele brakowało, by legioniści kończyli mecz z zupełnie odmiennych nastrojach.
- Filip Piszczek miał kluczową sytuację przy stanie 0:0. Niestety nie wykorzystał, bo mecz mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Jesteśmy źli. Ale nie będę nikogo oceniał i stawiał daleko idących tez - uciął trener Sandecji Radosław Mroczkowski.
- Sandecja zagęściła środek pola po stracie zawodnika. Ale wiedziałem, że tak to będzie wyglądało. Dla nas ważne było, żeby otworzyć wynik. Zrobiliśmy, co do nas należało. To było bardzo ważne zwycięstwo - skomentował trener Magiera, który przy okazji zdementował doniesienia „Przeglądu Sportowego”, jakoby Artur Jędrzejczyk miał opuszczać treningi.
O słabym występie z beniaminkiem niedługo nikt nie będzie pamiętał, liczą się trzy punkty - pierwsze w tym sezonie. Warunek jest jednak jeden. W sobotę Legia musi wygrać z Astaną. 2:0 lub trzema bramkami. W innym wypadku marzenia o kolejnym awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów runą jak reputacja Besnika Hasiego w poprzednim sezonie.
- Wiemy, jakie błędy popełniliśmy w Astanie, wiemy, że przed nami najważniejsze starcie i wiemy, że jesteśmy w stanie odrobić dwie bramki straty. W środę musimy zagrać lepiej niż w Kazachstanie. Ale jestem spokojny o rewanż - przekonuje Arkadiusz Malarz. - W Asta-nie popełniliśmy zbyt wiele błędów. Straciliśmy o trzy bramki za dużo. Ale to już przeszłość. Zamiast w przeszłość patrzymy do przodu. Mam nadzieję, że na własnym stadionie zrehabilitujemy się za porażkę 1:3 - dodaje Krzysztof Mączyński.
Kibicom pozostaje liczyć na to, że najgorsze już za Legią i z każdym meczem będzie tylko lepiej. W razie problemów Magiera może liczyć na dwóch ratowników, którzy w kluczowych momentach nie zawodzą - „Hamę” i „Kuchego”.
Łukasz Moneta: Astana będzie trudnym przeciwnikiem