Euro 2020. W Sewilli zdarzył się cud. Kluczowe pytania o polską drużynę pozostały [ANALIZA]
Remis z Hiszpanią pozytywnie zaskoczył polskich kibiców. W drugiej serii gier na mistrzostwach Europy biało-czerwoni zagrali wreszcie z właściwym zaangażowaniem i agresją, pokazali charakter. Owszem, mieli także dużo szczęścia, ale najważniejsze, że po sobotnim meczu o wszystko w kolejnym spotkaniu stawką nie będzie wyłącznie honor. W środowym starciu ze Szwedami drużyna Paulo Sousy powalczy o wyjście z grupy.
fot. Karolina Misztal
Przed konfrontacją z Hiszpanami większość polskich kibiców zastanawiała się nie czy, tylko jak dużą różnicą bramek Biało-Czerwoni przegrają w Sewilli. Fatalny początek mistrzostw i znacząca przewaga techniczna rywali, którzy na dodatek występowali przed własną publicznością, zdawały się wykluczać korzystny rezultat. Po prawdzie, musieliśmy liczyć na cud, żeby pozostać w grze o awans do fazy pucharowej turnieju. I ten cud się zdarzył!
Czy leci z nami pilot?
Nie rozegraliśmy wielkiego spotkania, przez 70 procent czasu gry to gracze La Furia Roja byli przy piłce, i mieli korzystniejsze prawie wszystkie inne statystyki. To oni nie wykorzystali rzutu karnego, nie zdołali także dobić strzału z jedenastki do pustej siatki. Tyle że to nie nasz problem. My mamy powody do radości. Polski zespół wreszcie zaczął pasować do innych uczestników turnieju, Robert Lewandowski zdobył gola, był kapitanem z prawdziwego zdarzenia i zaprezentował się tak, jak ma w zwyczaju w barwach Bayernu Monachium. Przede wszystkim jednak natchnął kolegów do skutecznej walki o punkt. Kibice Biało-Czerwonych odzyskali nadzieję na przyzwoity wynik w Euro 2020. Pytanie, czy mamy już drużynę, pozostaje jednak otwarte, a zdania w tej kwestii są podzielone.
- To był najlepszy mecz reprezentacji Polski od czasu… pierwszej połowy w Bolonii z Włochami, w debiucie Jerzego Brzęczka w 2018 roku, ale nadal mam wątpliwości, czy leci z nami pilot - twierdzi Wojciech Kowalczyk, były reprezentant Polski, obecnie ekspert portalu „Weszło” i „Kanału Sportowego”. - Skoro na mecz z najwyżej notowaną w grupie Hiszpanią można było wyjść dwójką napastników, i taka taktyka przyniosła powodzenie, to dlaczego najsłabszym w pierwszej fazie rywalem ze Słowacji zagraliśmy tylko z jednym atakującym od pierwszej minuty? Czy ktoś w ogóle przygotował strategię na te mistrzostwa? Właśnie z tego powodu uważam, że mówienie o przełomie w grze zespołu Paulo Sousy nie ma jeszcze sensu.
Andrzej Grajewski, były właściciel Widzewa - w czasach, gdy łódzki klub występował w elitarnej Lidze Mistrzów - także przestrzega przed zbyt wielkim optymizmem:
- Trafnie przewidziałem, że drugiego meczu na tegorocznym Euro nie przegramy, a mój optymizm brał się z analizy gry rywala. Mając wielki potencjał, Hiszpanie grają beznadziejnie. Nie powołali kilku czołowych zawodników i nie wystawiają najlepszych z tych, których zabrali na turniej. Trener Luis Enrique nie rozumie, że to jest reprezentacja kraju, a nie jego prywatny folwark. W Polsce także mamy do czynienia z podobną sytuacją, choć oczywiście nie winię o ten stan trenera Sousy. Choć akurat on bardzo się miota. Nasi piłkarze, gdy w sobotę znaleźli się pod ścianą, zagrali z wielką ambicją, wręcz ofiarnie w defensywie. Zagrali wreszcie tak, jak zawsze powinni grać dla kraju, bez oszczędzania się. Nie wykluczam nawet, że zagrali lepiej niż potrafią, i że osiągnęli wynik ponad stan. Super, że szczęście było tym razem po naszej stronie, ale już pewnie nigdy nie zdarzy się, nie tylko na tych mistrzostwach, że naprzeciw stanie zespół, którego jeden napastnik trafi z karnego w słupek, a drugi, dobijając do pustej bramki, kopnie kilka metrów obok. Taki numer mogli wyciąć jedynie Gerard Moreno i Alvaro Morata, grający w zdezorganizowanej Hiszpanii, która w formie z soboty może mieć problem z wyjściem z grupy.
Czy byliśmy świadkami przełomu Sousy?
Nie wszyscy eksperci spoglądają jednak tak krytycznie. Jesteśmy nacją, która w wyrażaniu opinii - w szczególności na temat futbolu - lubi miotać się od ściany do ściany, ale zapewne nie tylko z tego powodu pojawiły się sugestie, że osiągnięty w szczęśliwych okolicznościach remis z Hiszpanią, może stanowić mit założycielski kadry Sousy. Taki, jak legendarne spotkanie z Anglią na Wembley w roku 1973 dla drużyny Kazimierza Górskiego, albo zwycięstwo nad Niemcami w 2014 roku na Stadionie Narodowym dla zespołu Adama Nawałki.
- Jestem zbudowany sposobem gry polskiego zespołu w meczu z Hiszpanią. Chyba pierwszy raz widziałem, żeby nasza reprezentacja wyszła ustawiona tak wysoko w meczu z przeciwnikiem notowanym w pierwszej dziesiątce światowego rankingu i tak konsekwentnie zagrała wysokim pressingiem. Uważam, że to przełom, nawet gdyby mecz zakończył się naszą porażką. Wydaje mi się bowiem, iż to wskazówka na przyszłość. Jeśli chcemy coś zmieniać w naszym podejściu do futbolu, przede wszystkim mentalności naszych zawodników, Paulo Sousa podał receptę - nie kryje entuzjazmu Jacek Paszulewicz, doktorant na gdańskiej AWFiS, który jako piłkarz był mistrzem Polski z Polonią Warszawa i Wisłą Kraków, natomiast w roli szkoleniowca prowadził m.in. Widzew i GKS Katowice. - Owszem, mieliśmy dużo szczęścia, i mogliśmy przegrać z Hiszpanią, bo błędów indywidualnych było jednak trochę za dużo, ale przy nieco tylko większym farcie mogliśmy nawet wygrać. Pytanie zatem, czy za kilka dni będziemy w stanie powtórzyć tak dobry występ? Bieganie za piłką w tak wysokim pressingu to duży wydatek energetyczny. Najwięcej zależeć będzie więc od tego, jak piłkarze zregenerują się po przed meczem ze Szwedami.
Z perspektywy, którą nakreślił trener Paszulewicz, trudno jeszcze raz - i nie bez żalu - nie spojrzeć na mecz ze Słowacją, który przegraliśmy z kretesem. Najprawdopodobniej dlatego, że iberyjski sztab Sousy nie doszacował siły tego przeciwnika, i za długo przed tym spotkaniem forsował ciężkie treningi. W efekcie, zabrakło świeżości, a zmęczeni piłkarze, którzy nie biegali na optymalnych obrotach, nie podejmowali także decyzji wystarczająco szybko. A przez to byli w kluczowych sytuacji spóźnieni z interwencjami.
- Wszyscy, łącznie z mediami, przekonywali, że spotkanie ze Słowacją będzie lekkie, łatwe i przyjemne. Mieliśmy wygrać niezależnie od natężeń treningowych w dniach poprzedzających tę rywalizację, a nawet od tego, jak ten mecz będzie się układał. Podeszliśmy do niego z nonszalancją, bez należytej koncentracji i niezbędnego respektu dla przeciwnika. Tak naprawdę przegraliśmy wiec inaugurację jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, w głowach - dodał Paszulewicz. - Tymczasem drugi mecz pokazał, że gdyby nastawienie mentalne do rywalizacji ze Słowacją było właściwe, dziś moglibyśmy mieć 4 punkty i rozdawać karty w grupie. Ze Szwedami jesteśmy w stanie zaproponować jeszcze więcej niż z Hiszpanami, nie będzie już przecież takiej dysproporcji w indywidualnych umiejętnościach, w technice użytkowej. I tak wielkiej różnicy w posiadaniu piłki na korzyść przeciwnika, nie sądzę, żebyśmy ograniczali się wyłącznie do kontrataków. Rozsądek podpowiada, że w stylu z drugiego meczu możemy zgarnąć pełną pulę na zakończenie rywalizacji grupowej. Oczywiście pod warunkiem, że zagramy z takim samym zaangażowaniem, charakterem i agresją, jak w meczu z Hiszpanią.
Czy będzie powtarzalność i fizycznie sprostamy Szwedom?
Przy wszystkich ciepłych słowach, które zasłużenie płyną pod adresem naszego zespołu, trudno jednak zapomnieć, że w siedmiu dotychczasowych spotkaniach pod wodzą selekcjonera Sousy, Biało-Czerwoni wygrali tylko raz. I to ze słabiutką Andorą. Stracili przy tym aż 11 goli. Czy zatem po kroku we właściwych kierunku w spotkaniu z Hiszpanią, w starciu ze Szwecją mogą wykonać kolejny, jeszcze bardziej znaczący?
- To zasadnicze pytanie, na które nikt nie zna dziś odpowiedzi. Trudno nie zauważyć, że w Sewilli nasi ofensywni zawodnicy poświęcili się obronie. Piotr Zieliński czy Kamil Jóźwiak, nie licząc asysty tego drugiego przy golu wyrównującym, w zasadzie nie istnieli w ofensywie. Tymczasem, jeśli chcemy wygrywać w mistrzostwach Europy, niezbędny jest właściwy balans między atakiem i destrukcją. Dlatego uważam, że wywieszanie flag narodowych i ogłaszanie narodzin nowej reprezentacji jest przedwczesne - podsumowuje Grajewski. - Potrzebujemy potwierdzenia z dobrze zorganizowanym rywalem. Takim jak Szwedzi. To nie są wirtuozi, ale grają z żelazną konsekwencją taktyczną, i mają żelazną kondycję. W pierwszej kolejności - musimy im sprostać fizycznie. Niestety, patrząc na obronę Częstochowy w naszym wykonaniu w końcowych fragmentach meczu z Hiszpanią, ciężko pod tym względem o optymizm. Chciałbym się oczywiście pomylić w ocenie, ale…
Niewątpliwie coś drgnęło w reprezentacji Polski, remis z Hiszpanią z pewnością podbudował naszych zawodników. Wciąż jednak nie wiemy, czy dysponujemy wypracowanymi schematami, i czy doczekamy się powtarzalności w grze Biało-Czerwonych. Doceniając husarski zryw przeciw Hiszpanii, wypada życzyć trenerowi Sousie i piłkarzom, żeby nie był jednorazowy...