menu

"Klon Mourinho" może niebawem przerosnąć swojego mistrza

17 maja 2011, 13:21 | Hubert Zdankiewicz / Polska The Times

- Wy widzicie we mnie Mourinho, a ja przypominam bardziej Bobby'ego Robsona. Bo mam angielskich przodków, duży nos i lubię pić wino - tak mówi o sobie Andre Villas-Boas i ma sporo racji. Od porównań ze starszym i sławniejszym (na razie) kolegą po fachu uciec jednak nie zdoła.

Liga Europejska - wyniki, terminarz, live - więcej o rozgrywkach w specjalnym dziale

Pierwsze porównanie jest oczywiste. Również prowadzi FC Porto. Wywalczył z nim mistrzostwo Portugalii, a jutro w dodatku ma szansę wygrać Ligę Europy (dawny Puchar UEFA). Musi tylko pokonać w finale Sporting Braga. A wszystko to w pierwszym roku pracy. Zupełnie jak osiem lat temu Mourinho. Dla którego Villas-Boas przez ładnych parę lat pracował. Najpierw w Porto (dwa sezony), potem w Chelsea Londyn (trzy) i Interze Mediolan (jeden). Rozpracowywał dla niego rywali.

- On jest moimi oczami i uszami - zwykł mawiać o nim Mourinho. A legenda głosi, że był jedynym członkiem jego sztabu szkoleniowego, który miał czelność nie zgadzać się z "The Special One". Ten w dodatku nie tylko nie miał o to do niego pretensji, ale czasem potrafił przyznać mu rację. Byli nie tylko bliskimi współpracownikami, ale również dobrymi kolegami. Na dobre i na złe.

Jak w lutym 2005 r., gdy po meczu Ligi Mistrzów Barcelony z Chelsea doszło do pyskówki pomiędzy Mourinho a Frankiem Rijkaardem (przedmiotem sporu była praca sędziego Andersa Friska, który m.in. wyrzucił z boiska Didiera Drogbę). Trenerowi gospodarzy na pomoc ruszył jego asystent Henk ten Cate - ten sam, który kilka lat później, będąc asystentem Avrama Granta w Chelsea, pobił się na treningu z Johnem Terrym. Krewki Holender próbował zrzucić kopniakiem ze schodów "The Special One". Przeszkodzić mu w tym starał się właśnie Villas-Boas.
Zobacz nasz specjalny alfabet "The Special Two" - Andre Villas Boas od A do Z!

Tym większa była frustracja Mourinho, gdy w 2009 roku postanowił, że ma już dość bycia numerem dwa i został pierwszym trenerem Académiki Coimbra. Ich relacje mocno się od tego czasu ochłodziły. Podobno, bo obaj niespecjalnie chcą o tym rozmawiać z prasą.

Nigdy nie grał zawodowo w piłkę. Prawie jak Mourinho, który próbował swoich sił jako obrońca, zanim zdał sobie sprawę, że nogami posługuje się znacznie gorzej niż głową. To on powtarzał jednak młodszemu koledze jak mantrę: "Nie trzeba być fortepianem, żeby zostać pianistą".

Łączy ich również to, że obaj trafili do wielkiej piłki dzięki Bobby'emu Robsonowi. Gdy nieżyjący już słynny angielski trener objął w 1994 roku FC Porto, zamieszkał w tym samym budynku co 17-letni wówczas Villas-Boas. Ten postanowił wybrać się do nowego sąsiada, aby go poznać. A że perfekcyjnie znał język Szekspira (jego prababka Margaret Kendall była angielską arystokratką, która opuściła swój kraj i kupiła winnicę w Guimaraes), nie mieli żadnych problemów z komunikacją. Robson szybko się również przekonał, że młody Portugalczyk ma zadatki na wielkiego trenera. Po latach wspominał ze śmiechem, że Villas-Boas ostro skrytykował go w trakcie rozmowy za to, że nie wystawia napastnika Domingosa Paciencii.

Szybko też zaangażował ambitnego nastolatka w sztabie szkoleniowym Porto (w dziale statystyki). Tam Villas-Boas poznał Mourinho, który był w tym czasie tłumaczem Robsona (później został jego asystentem). Dzięki Robsonowi dostał się też na kursy trenerskie w Szkocji. Nielegalnie, bo był wówczas niepełnoletni, ale Anglik uznał najwyraźniej, że w wyjątkowych przypadkach można trochę nagiąć przepisy. W wieku siedemnastu lat młody Andre miał już pierwszą licencję trenerską: UEFA C. Szybko zdobył też kolejne: typu B i w końcu A.

Miał zaledwie 21 lat, gdy został trenerem... reprezentacji Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Nie popracował jednak długo. Po klęsce w eliminacjach mistrzostw świata 2002 z Bermudami (1:14 w dwumeczu) szybko spakował manatki i wrócił do ojczyzny. Znów do FC Porto, gdzie zaczął trenować młodzież (wywalczył z nią mistrzostwo Portugalii). W tym czasie do zespołu Smoków powrócił również Mourinho... Z którym Villas-Boas nadal ma tego samego menedżera. Jorge Mendesa, którego klientem jest m.in. Cristiano Ronaldo. Faktycznie - łączy ich bardzo dużo.

Dzieli sposób widzenia świata. Obaj są perfekcjonistami potrafiącymi przewidzieć w piątej minucie meczu, co wydarzy się po godzinie gry, ale dla Mourinho przede wszystkim liczy się skuteczność. Villas-Boas chce natomiast, by jego zespoły grały również futbol ładny dla oka.

I na razie na tym wygrywa. W liczbie zdobytych trofeów jeszcze długo nie dorówna starszemu koledze, ale goni go w imponującym tempie. A nawet bije jego rekordy. Tak perfekcyjnego sezonu jak obecny (ani jednej porażki w lidze) Porto nie miało nigdy w swojej historii. Nic dziwnego, że zabiegają o niego najlepsze kluby Starego Kontynentu (m.in. Juventus i Chelsea). A warto pamiętać, że Villas-Boas ma dopiero 33 lata.

"Klon Mourinho", "The Special Two" - tak pisze dziś o nim prasa w całej Europie. Wszystko wskazuje na to, że może już niebawem przerosnąć swojego mistrza.

FC Porto - Sporting Braga - najlepsza relacja live w środę od 20.45 w Ekstraklasa.net!


Polecamy