Pasieka: Życzenia można mieć, ale trzeba patrzeć na realia
- Życzenia można mieć, ale trzeba patrzeć na realia. A one są takie, że jesteśmy na przedostatnim miejscu w tabeli. Zawodnik, który ma do nas ewentualnie przyjść, zwróci na to uwagę. Nie jest tak, że każdy piłkarz, którym jesteśmy zainteresowani, to zainteresowanie odwzajemnia - mówi trener Cracovii, Dariusz Pasieka.
Jesteście u progu przygotowań do wiosny. Jest inna sytuacja niż jesienią, kiedy to przychodził Pan po siedmiu meczach i nie do końca mógł odpowiadać za wyniki. Teraz odpowiedzialność idzie w stu procentach na Pana konto.
Trochę inaczej do tego podchodzę. Od pierwszego dnia, kiedy podpisałem kontrakt, byłem odpowiedzialny za każdy trening, mecz. Nie szukałem alibi. Oczywiście w miarę upływu czasu lepiej poznałem drużynę, a ona mnie. Teraz będziemy tę naszą relację doskonalić. Zagramy osiem sparingów, bez presji wyniku. Będę miał możliwość pewnych prób w meczach z solidnymi sparingpartnerami.
Woli Pan grać z mocnymi zespołami nawet kosztem dobrego wyniku?
By zagrać mecz z drużyną o dobrym poziomie, trzeba z Polski wyjechać. Gdy gra się z takim rywalem, każdy zawodnik więcej od siebie wymaga. Sparing z pierwszoligową drużyną w Polsce to będzie dla piłkarzy tylko przejście obok gry, a chodzi o to, by w trudnym okresie dać z siebie wszystko. Myślę, że będą porażki, ale dla mnie wyniki nie mają znaczenia. Wynik zły i zła gra - to będzie mnie martwiło. Porażka np. z Dynamem Kijów nie spowoduje u nas załamania, a zawodnicy, spotykając się z silnymi rywalami, mogą tylko skorzystać potem na tym w lidze. Im trudniej na treningu, tym łatwiej w meczu.
Szczyt formy trzeba przygotować na pierwsze mecze, bo one mogą zadecydować o całej rundzie.
Te pierwsze mecze są ważne, ale wcale nie muszą być decydujące. Mamy trzy spotkania u siebie, z rywalami, którzy są w naszych okolicach w tabeli. Wygramy - świetnie, ale może być i tak, że będą trzy punkty po trzech remisach i niewiele się zmieni. A mimo to dalej będziemy w grze. Na pewno jednak zmierzamy w tym kierunku, żeby zacząć wiosnę w jak najlepszej dyspozycji.
Jesienią Pan był "strażakiem", teraz choć ogień jeszcze nie jest ugaszony, musi Pan odcisnąć na tej drużynie swoje piętno trenerskie. Zmienią się w związku z tym priorytety, czy gra defensywna będzie nadal najważniejsza?
Nie boję się żadnego wyzwania, zresztą od początku mówiłem, że ono jest spore. Te rzeczy, które będą dobre, musimy pielęgnować. Jeśli okaże się np., że obrona nie będzie funkcjonowała, to nie można grać ultraofensywnie. W okresie przygotowawczym określę, czy zmieniamy styl, idziemy bardziej do przodu. Jeśli chodzi o piętno wywarte na drużynie, ja to nazywam "charakterem pisma". Chciałbym, by ten mój charakter posiadała, zresztą to było widać w końcówce roku - nie odpuszczała, walczyła do końca. I to jest właśnie mój charakter pisma, gdyż ja też nigdy nie odpuszczałem. Byłem takim piłkarzem i jestem takim trenerem.
Jaka jest ocena jakości kadry, którą Pan dysponuje?
Mam duże zaufanie do drużyny, ci chłopcy pokazali, że grają dla klubu, utwierdziło mnie w tym choćby ostatnie 30 minut w Warszawie, gdy graliśmy w osłabieniu, a wcale nie było tego widać. Każdy trener chciałby mieć oprócz tego zaufania też jakość. Jest ona uzależniona od tego, jakie są możliwości klubu. Nie mam zamiaru działać tak, by klub się zadłużał, ściągając jednego drogiego zawodnika. Nie jest to sensowne, bo na tym ucierpią ci, którzy już są.
Priorytetem transferowym po stracie Andrzeja Niedzielana jest oczywiście napastnik. A czy robił Pan kalkulację, ilu nowych zawodników Panu potrzeba?
Życzenia można mieć, ale trzeba patrzeć na realia. A one są takie, że jesteśmy na przedostatnim miejscu w tabeli. Zawodnik, który ma do nas ewentualnie przyjść, zwróci na to uwagę. Nie jest tak, że każdy piłkarz, którym jesteśmy zainteresowani, to zainteresowanie odwzajemnia. Nie chcę wchodzić w ilość, tylko w jakość. Chcę, by ta drużyna otrzymała bodziec pozytywny, chcę zrobić większą konkurencję. Może się okazać, że wystarczą dwa albo trzy transfery.
Trzy pozycje, które należałoby wzmocnić?
Napastnik, boczny pomocnik, lewy obrońca.
A co z klasycznym środkowym pomocnikiem?
Po stracie Klicha wszyscy takiego szukają i nikomu się to nie udało. Gramy bez niego, systemem 4-3-3. Jeśli wrócimy do 4-2-3-1, to na tej pozycji mógłby grać Saidi Ntibazonkiza. Chyba że pojawiłby się ktoś o wysokich umiejętnościach, to można byłoby coś zmieniać. Ale póki co szukamy zawodników pod ten system.
Bardzo bliski przyjścia jest Marcin Budziński, którego od podpisania umowy dzielą tylko testy medyczne.
Znam tego chłopaka i uważam, że znajdzie u nas swoje miejsce. Ma 21 lat, blisko 60 meczów w ekstraklasie i mimo że nie grał w niej prawie rok, bo miał kontuzje i inne problemy, to wierzę w niego.
Widziałby Pan w zespole takich zawodników jak Tomasz Zahorski, Marcin Kaczmarek?
To są spekulacje, a ja się w to nie bawię. To zawodnicy o określonej marce, doświadczeniu. Patrząc na to, jak grał jesienią Kaczmarek, to pewnie tak, ale to zawodnik o określonym wieku, a my mamy sprecyzowaną strategię. Na marginesie dodam, że każdy dobry transfer to ten, o którym jest cicho…
Czy fakt, że nie ma dyrektora sportowego, bardzo utrudnia Panu pracę?
Jesteśmy na etapie zmian. Znamy polską ligę, zagranicę, mamy ludzi, którzy mogą powiedzieć, czy danego zawodnika musimy zapraszać na testy, czy wystarczą tylko badania medyczne. Co do dyrektora, to ponieważ nie mogę zmienić tej sytuacji, muszę ją zaakceptować. Wszyscy w klubie muszą dać z siebie więcej.
Czy Pan woli mieć zawodników polskich czy zagranicznych?
Obecnie panuje globalizacja, wszystko się pomieszało. Nie chciałbym, żeby w pierwszej jedenastce byli sami obcokrajowcy, jak kiedyś w Energie Cottbus czy w Chelsea.
Pytam nie bez kozery, bo Pan pracował w Arce Gdynia, gdzie były mecze, że wychodziło dziesięciu obcokrajowców…
Chyba aż tylu nie było, ale dziewięciu mogło być, bo grali Zawistowski i Szmatiuk, zawsze.
Jest Pan więc przyzwyczajony do takiego modelu.
I nie mam z tym problemu. Nie zawsze można ściągnąć Polaków i dlatego szuka się innych. Znam języki, nie mam kłopotów z komunikacją, więc nie mam problemu. Ale jeśli chodzi o klub, to trzeba powiedzieć szczerze - nikt mi nie powie, że zawodnicy zagraniczni, którzy tu przyjeżdżają, kochają Cracovię.
Jak przyjedzie ktoś z Warszawy czy Gdańska, też nie będzie kochał Cracovii…
Skończyły się czasy, gdy się grało dziesięć lat w jednym klubie. Jednak polscy zawodnicy mają lepszą świadomość sytuacji. Jesteśmy przecież na miejscu spadkowym.
Czy sytuacja Cracovii jest analogiczna do tej, w której przed rokiem była prowadzona przez Pana Arka?
Podobna, gdyż to też było przedostatnie miejsce, z tym że Arka miała więcej punktów bo 17 po 15 meczach.
W Arce się nie udało, to może być skaza dla Pana…
Ponoszę pełną odpowiedzialność do 19. kolejki za tamtą drużynę. Jestem w analogicznej sytuacji, czyli mam doświadczenie, zespół zresztą też. Trudne sytuacje każdy z nas już przeżył. To duży plus.
Rozmawiał Jacek Żukowski / Gazeta Krakowska
Cracovia - więcej o zespole "Pasów"