Rafał Nahorny dla Ekstraklasa.net (cz. II): Za wcześnie, by mówić o odrodzeniu Liverpoolu
29. grudnia rozegrano ostatnie tego roczne spotkanie w angielskiej Premier League, które zakończyło też półmetek sezonu w tej lidze. Nadszedł więc czas podsumowań, a kiedy on nadchodzi, to najlepiej oddać głos ekspertowi. Tak też zrobiliśmy i zapraszamy na drugą i zarazem ostatnią część obszernej rozmowy z Rafałem Nahornym, komentatorem NC+.
Dopiero dwunasty jest zespół, który dla mnie jest największym rozczarowaniem. Everton, który w zeszłym sezonie bił się do końca o Ligę Mistrzów, nie ucierpiał latem kadrowo, teraz zawodzi na całej linii.
Tak, to prawda, dla mnie to również największe rozczarowanie. Zresztą oba kluby z Merseyside grają znacznie poniżej oczekiwań, ale gdy na chłodno oceni się to, co zdarzyło się w czerwonej części Liverpoolu, czyli odejście Suareza i kontuzja Sturridge’a, to inaczej patrzy się na te wyniki. Natomiast wydawało się, że Roberto Martinez trafił w końcu na zespół, z którym będzie mógł regularnie walczyć o czołową czwórkę, a teraz znacznie bliżej mu do strefy spadkowej, niż do Ligi Mistrzów. Oczywiście, zawsze można tłumaczyć to tym, że nie wychodzi mu łączenie rozgrywek europejskich pucharów z Premier League, bo w Lidze Europy zdarzały mu się dalekie wyjazdy, no i po tych podróżach drużyna tak dobrze się nie prezentowała.
Ale trzeba sobie jasno powiedzieć – Everton zawodzi. Wydawało się, że transferów dokonuje całkiem niezłych, nawet to przyjście Samuela Eto’o wydawało się lepszym ruchem, niż transfer Mario Balotellego do Liverpoolu. Tymczasem bardzo słabo to wygląda i odległe miejsce w tabeli to dobrze odzwierciedla. Naprawdę trudno to wytłumaczyć. Roberto Martinez to menedżer określonej o renomie, a połączenie tego i stabilizacji składu powinno świadczyć o tym, że klub pójdzie tylko do przodu. A może właśnie zabrakło trochę tej świeżej krwi w okienku transferowym?
Ciekawi też nieco postawa i sytuacja Sunderlandu. Klub, który tak świetnie radzi sobie w ostatnich potyczkach Tyne-Wear Derby, gdzie regularnie ogrywa Newcastle, w tabeli ligowej stoi średnio. To tylko cztery punkty przewagi nad strefą spadkową i to widmo walki o utrzymanie pewnie zagląda „Czarnym Kotom” w oczy.
Prawda, dla mnie to też ciekawy przypadek, trochę jak QPR. Rangersi nie zdobyli żadnego punktu w meczach wyjazdowych, a z kolei Sunderland większość oczek zdobył remisując spotkania, bo robił to aż jedenastokrotnie, zwyciężał tylko trzy razy. Wydawało się zawsze, że taka wielka liczba remisów prowadzi zazwyczaj do spadku, a „Czarnym Kotom” udaje się utrzymywać na powierzchni. Gdzieś przeczytałem taką wypowiedź Poyeta, że ma za mały wpływ na transfery, że czasem chciałby innych piłkarzy, niż tych, których polecają mu włodarze klubu. Moim zdaniem to dość odważne stwierdzenie, bo stawiające amerykańskiego właściciela klubu, Ellisa Shorta, w złym świetle. No, ale coś takiego Gus Poyet powiedział.
Myślę, że, patrząc na skład personalny Sunderlandu, zespół ten osiąga wyniki na miarę swoich możliwości. To nie jest raczej grupa ludzi predysponowana do odnoszenia wielkich sukcesów, przenoszenia gór i to 14. miejsce jest adekwatne do umiejętności, jakie posiadają piłkarze ze Stadium of Light.
Wróćmy może jeszcze do tych nieco wyższych rejonów tabeli. Ostatnio całkiem dobry mecz rozegrał Liverpool, który wreszcie był w stanie zapakować rywalowi nieco większą liczbę goli. Nieźle też prezentowała się drużyna Brendana Rodgersa w paru poprzednich meczach, nawet w tym przegranym 0:3 z Manchesterem United. Czy to oznaka, że zespół z Anfield otrząsnął się już nieco po odejściu Suareza i kontuzji Sturridge’a?
Ja dodam do tego, że moim zdaniem ten mecz z Manchesterem United był nawet w wykonaniu Liverpoolu, choć to też brzmi paradoksalnie, nie gorszy od tego ze Swansea. Jednak daleki byłbym tutaj od słowa „przełom”, od stwierdzenia, że teraz będzie tylko i wyłącznie dobrze. To cały czas nie jest ten sam zespół, co w ubiegłym sezonie, gdzie ręce same składały się do oklasków. Okazuje się, że zastąpić Suareza jest po prostu nie sposób.
Wydaje się, że Rodgers dokonał najgorszego możliwego wyboru stawiając na Balotellego, jako takiego następcę w roli egzekutora. On zająć miejsce Urugwajczyka pod tym względem nie potrafi. Oczywiście, menedżer klubu zdawał sobie sprawę, że to jest zawodnik o innej charakterystyce, jednak kiedy się sprzedaje napastnika i kupuje napastnika, to porównanie zdobyczy strzeleckich narzuca się samo. Powinno się szukać kogoś podobnie grającego, choć takich piłkarzy na rynku nie było zbyt wielu. Może ten Alexis Sanchez byłby najlepszy, ale jeśli on nie chciał przejść na Anfield, to Rodgers już nic nie mógł poradzić. Wybór Balotellego był kiepski, ale dobór innych zawodników do drużyny też nie był najlepszy. Ja osobiście najbardziej rozczarowany jestem Lovrenem, w którym widziałem ostoję defensywy, tymczasem on jest jednym z najsłabszych ogniw zespołu. Wcześniejsze transfery też były średnio uznane. Postawa Sakho też budzi na pewno wątpliwości, a wydano na niego duże pieniądze.
Bardzo cenię Brendana Rodgersa choćby za to, co zrobił ze Swansea, jak nauczył ten zespół gry w ataku pozycyjnym i chwała mu za to. Liverpool też w zeszłym sezonie spisywał się wyśmienicie, ale robił to w ataku, obrona to inna bajka. W tej formacji też popełniano błędy, a przy braku dwóch kluczowych zawodników z tamtego okresu, drużyna się posypała, doszła nieudana przygoda z Champions League. Chociaż teraz jej gra wygląda lepiej, to naprawdę za wcześnie na stwierdzenia o przełamaniu.
W ostatnim meczu murawy nie powąchał Steven Gerrard i kto wie, może to jest sygnał dla Rodgersa, żeby częściej sadzać kapitana na ławce rezerwowych. Bo nie wiem, czy to przypadek, że tak dobrze Liverpool poczynał sobie w drugiej linii i ataku. Znowu mówię o formacjach ofensywnych, bo za obronę nie mogę The Reds pochwalić w żadnym ze spotkań
Dodatkowo newralgiczną pozycją jest obsada bramki, bo Simon Mignolet popełnia błędy, a i Brad Jones jest niepewny.
Tak, ja nawet parę miesięcy temu przeczytałem komentarz jakiegoś internauty, który brzmiał mniej więcej mniej tak: trudno się dziwić, że Liverpool gra w obronie tak koszmarnie, skoro latem oddał dwóch najlepszych zawodników – Reine i Aggera. Było tam trochę przesady, bo przecież Reiny nie było w poprzednim sezonie, a Agger nie grał tak dużo, ale obaj ci piłkarze w najwyższej formie byliby bardzo gorącym towarem na rynku i Liverpool z pewnością chętnie by ich do siebie znów przygarnął. Ale to są już tematy zamknięte oni nie wrócą i przewija się cały czas temat Petra Cecha, choć to akurat też w kontekście Arsenalu. A wszyscy jesteśmy chyba zgodni co do tego, że ani Mignolet, ani Jones to nie są piłkarze na miarę aspiracji Liverpoolu.
Trudno mimo wszystko chyba jest wyobrazić sobie Petra Cecha w innym klubie niż Chelsea. Chociaż, skoro oglądamy Franka Lamparda w Manchesterze City…
Tak, ale możemy się temu przyjrzeć z nieco innej strony. Jose Mourinho może sobie spojrzeć w tabelę i zobaczyć, jak daleko jest Liverpool, a następnie pomyśleć sobie, że może ten Cech w bramce może zatrzyma kluby z Manchesteru? Poza tym Portugalczyk ma jeszcze w klubie Marka Schwarzera, więc aż takiej wielkiej straty by nie poniósł. Tym bardziej, jeśli wraz z perspektywą transferu pojawiłyby się wielkie pieniądze, które można wydać na kogoś innego. Myślę, że to kwestia właśnie pieniędzy, które nawet za wypożyczenie można zapłacić duże, co pokazał przykład Manchesteru United i Radamela Falcao. A na pewno Cech Liverpoolowi by się przydał, bardziej niż Arsenalowi. I nie mówię tego tylko przez wzgląd na Wojciecha Szczęsnego.
Tak, a pod nieobecność Szczęsnego dobrze w bramce spisywał się Martinez, więc faktycznie tam Cech nie byłby tak potrzebny.
Tak tak, a przecież wciąż nie wiemy, jak broni Ospina, który jest kontuzjowany, a widzieliśmy na mundialu, jak świetnie sobie radził.
Latem na rynku transferowym nie próżnował Manchester United, który wydał ogromne pieniądze na kilku piłkarzy. Myśli pan, że taka jest właśnie recepta Louisa Van Gaala na powrót tego klubu na sam ligowy szczyt?
Ja uważam, że Manchester United to jest zespół, który może w tym sezonie interesuje tylko czołowa czwórka, choć Rooney i Van Gaal cały czas podkreślają, że celem jest mistrzostwo, to oni muszą cały czas patrzeć na to, co robią Chelsea i Manchester City. Ich czwórka nie interesuje, oni myślą tylko o mistrzostwie kraju. A żeby to osiągać, to w warunkach angielskich trzeba jednak wydawać duże pieniądze na transfery, o czym przekonują te dwa kluby. No i United nie chcą być gorsi, a uznali, że mają jakieś braki w tym względzie i stąd te wielomilionowe zakupy.
Nie zdziwiłbym się, gdyby w najbliższym czasie klub z Old Trafford znów wziął się za zakupy, nawet w styczniu jeśli trafi się dogodna ku temu okazja. Choć oczywiście może nie dojść zimą do żadnego transferu, jednak nie dlatego, że United nie będą chcieli nikogo kupić, ale dlatego, że w tym okresie trudno jest znaleźć do kupienia świetnego piłkarza, tak jak to czasem bywa w przypadku wspomnianych już wyżej Chelsea oraz Manchesteru City. Niemniej jednak uważam, że latem „Czerwone Diabły” znów uderzą, o ile oczywiście nie będzie to kolidowało z finansowym fair play.
Możemy też powiedzieć, że taką najbardziej kluczową postacią tej drużyny nie jest nikt kupiony latem, tylko bramkarz, który jest w niej od paru lat.
Tak, zgadza się. Mamy kilka takich paradoksów, bo choć Tottenham i Manchester United punktują całkiem nie najgorzej, to wygrywali dużo spotkań nie dlatego, że mają tak świetnych napastników, czy pomocników, ale wielokrotnie musieli ich ratować bramkarze. Lloris i De Gea kilkakrotnie zgarniali tę nagrodę Man of The Match i załatwiali drużynie zwycięstwa. Bo tak trzeba oceniać to, co robił Hiszpan w meczach z Liverpoolem, czy wcześniej z Evertonem, a gdybym bardziej pogrzebał w pamięci, to na pewno kilka takich spotkań jeszcze bym odnalazł.
Najlepiej nie spisuje się też chyba Tottenham, który choć ostatnio zdaje się grać lepiej, to ogólnie raczej zawodzi. Z czego to może wynikać, z gry na kilku frontach? Bo tu mamy Ligę Europy i półfinał już Pucharu Ligi. Wydawać się mogło, że tak uznany menedżer, jak Mauricio Pochettino powinien to wszystko poukładać.
No cóż, po tej sprzedaży Garetha Bale’a ten Tottenham cały czas nie potrafi się otrząsnąć. To jest zespół na miarę ósmego – szóstego miejsca w lidze, bo wyżej na razie podskoczyć nie potrafi. Trudno jest odzyskać silną, świetną drużynę po sprzedaży wybitnego piłkarza, nawet za ogromną sumę pieniędzy, o czym przekonuje się też na własnej skórze choćby Liverpool. Bale i Suarez okazali się takimi osobistościami, że nie sposób jest ich zastąpić.
Z tych piłkarzy, których Tottenham kupił za pieniądze z transakcji za Bale’a, trudno jest wskazać takiego, który naprawdę się sprawdza. No nie wiem, może Christian Eriksen. Podobnie jest w przypadku The Reds, tam również trudno wskazać kupionego zawodnika, który byłby znaczącym wzmocnieniem zespołu.
Wrócę jeszcze na chwilkę do tematu Newcastle. Pojawiły się nawet teraz informacje, że Alana Pardew miałby ewentualnie zastąpić na stanowisku Fabricio Coloccini. Przyzna pan, że to dość dziwne doniesienia, ciekawe czy Mike Ashley zdecydowałby się na taki ruch.
No, jeszcze niedawno pisało się, że Coloccini ma wrócić do Argentyny, bo tak tęskni za ojczyzną. W tej chwili mówi się też, że Newcastle w najbliższym meczu poprowadzić ma duet John Carver i Steve Stone. Znając Mike’a Ashley’a i tę jego ekstrawagancję, to wszystko trzeba brać pod uwagę. Wśród kandydatów na tę posadę wymienia się Tony’ego Pulisa (chyba dlatego, że tak dobrze szło mu w Crystal Palace), choć po zwolnieniu posady w West Bromwich jest on również tam wymieniany jako taki główny kandydat. Te spekulacje prasowe w Anglii nie mają końca i zaraz się pewnie okaże, że ktoś będzie chciał ściągnąć z reprezentacji Rosji Fabio Capello, któremu tamtejsza federacja od roku nie płaci.
Także naprawdę trudno trafić za niektórymi właścicielami, a do takich należy na pewno Mike Ashley. Pamiętajmy, że Pardew obowiązywało w Newcastle jeszcze osiem lat kontraktu, a takie rzeczy rzadko w piłce się zdarzają, aby włodarze podpisywali tak długie kontrakty z menedżerami.
David Moyes podpisał swego czasu z Manchesterem United sześcioletni kontrakt, a zwolniono go po niecałym roku.
Dokładnie, to też kolejny przykład.
Uważa pan, że po zwolnieniu Irvine’a i Warnocka spuszczono pewną blokadę, że teraz dymisje pójdą lawinowo? Wspominaliśmy o klubach, gdzie posady menedżerów wiszą jak na włosku. Leicester, Burnley, Hull.
Tak, to może pójść lawinowo. Wspomniał pan o Hull, a ja przeczytałem nawet gdzieś, że Steve Bruce, który od dziecka był kibicem Newcastle, mógłby objąć tam posadę. Oczywiście nie ma potwierdzenia takiej informacji ze strony menedżera. Generalnie w Anglii takich spekulacji się nie potwierdza, mówi się o takich sprawach, kiedy są one przyklepane.
Ja sam pamiętam, jak kiedyś próbowałem dodzwonić się do Liverpoolu i Arsenalu z pytaniem o transfer Jerzego Dudka. W obu klubach słyszałem tę samą śpiewkę: „Informujemy tylko o transakcjach zawartych, a nie zainteresowaniu naszego klubu poszczególnymi piłkarzami”. Człowiek nawet nie mógł wyciągnąć wniosku, czy jest coś na rzeczy, czy nie ma.
Dziennikarze spekulują, może więcej wiedzą bukmacherzy, może tam należy szukać potwierdzenia plotek? Musimy czekać, aż te informacje prasowe zostaną potwierdzone, albo nie.
A tak pod koniec jeszcze pytanie o pucharowiczów angielskich. Premier League ma trzech przedstawicieli w Lidze Mistrzów, widzi pan jakieś szansę dla któregoś z tych zespołów na finał?
Nie, nie myślę jeszcze nawet i finale. Sporo czasu zostało jeszcze do rozpoczęcia meczów 1/8 finału, co dopiero dyskutować na temat ostatecznych rozwiązań. Na pewno Arsenal i Chelsea mają po 60% szans z drużynami z Ligue 1, z PSG i Monaco. Manchester City musi uważać na zdrowie Sergio Aguero oraz Vincenta Kompany’ego i liczyć na to, że nic podczas Pucharu Narodów Afryki nie przydarzy się Toure. Wtedy może liczyć na ogranie Barcelony i grę w ćwierćfinale, a o finale będzie się myślało później. Choć oczywiście chciałbym, aby znalazł się tam angielski przedstawiciel.
I ostatnie pytanie – ma pan jakiś swój ulubiony mecz, taki który pan skomentował lub po prostu obejrzał w 2014 roku?
Jeśli chodzi o cały rok, to na pewno ze względu na dramaturgię jednym z ciekawszych meczów był ten Crystal Palace z Liverpoolem, który skończył się remisem 3:3. Komentowałem ten mecz i odbierało mi mowę, bo przecież działy się rzeczy niesamowite. Wprawdzie to spotkanie nie decydowało o tytule, ale zmniejszało praktycznie szansę Liverpoolu do zera, choć i tak były już minimalne. Dramaturgia była niesłychana, łzy piłkarzy, koszulki na twarzach Gerrarda i Suareza…
Można powiedzieć, że zemścił się pewien mecz ze Stambułu, z 2005 roku
Tak, przypominano to przejścia od 0:3 do 3:3. Tylko karnych na Selhurst Park zabrakło, choć gdyby one były, to Liverpool też pewnie by je przegrał.
Rozmawiał Damian Wiśniewski / Ekstraklasa.net
Twitter: @Wisniewski_D2