Koko, koko - Legia spoko, trzecie miejsce też wysoko...
Miała być mistrzowska feta, skończyło się wstydem i wyzwiskami. Piękny strzał Rafała Wolskiego z rzutu wolnego sprawił, że Legia Warszawa pokonała 1:0 Koronę Kielce i na koniec sezonu wskoczyła na podium, spychając na czwartą pozycję Lecha Poznań. Trudno to jednak traktować jak sukces. Nie można nawet powiedzieć, że zespół Macieja Skorży uratował twarz.
"Piłkarzyki pajacyki", "Po co wy gracie, jak wy ambicji nie macie", "Zejdźcie z boiska, nie róbcie z nas pośmiewiska" - takimi okrzykami powitali piłkarzy warszawscy kibice. Były też bardziej wulgarne. Nie zabrakło rac. Bombardowanie znów zmusiło sędziego do przerwania meczu.
Zwykle media krytykują za takie zachowanie i trudno się dziwić. Tym razem jednak trudno się było dziwić kibicom. Legia przegrała mistrzostwo w sposób, który w Warszawie będzie się wspominać latami.
Agonia trwała dwa miesiące. Tyle minęło od chwili, gdy zespół Skorży pokonał 2:0 ŁKS i został liderem do porażki z Lechią, która zepchnęła go na czwarte miejsce. Nieprzypadkowo - trudno marzyć o mistrzostwie, jeśli w dziewięciu meczach odnosi się tylko dwa zwycięstwa. Gdyby nie fakt, że najgroźniejsi rywale również partaczyli na potęgę, kwestia tytułu byłaby rozstrzygnięta już dawno. Kto wie, może tak byłoby lepiej dla stołecznych kibiców...
Mniejsze byłoby ich rozczarowanie. "Koko, koko, Legia spoko, trzecie miejsce też wysoko" - ironicznie podsumowano sezon na jednym z legijnych forów internetowych. Sezon, który mógł przejść do historii z zupełnie innych powodów. Wywalczony niedawno Puchar Polski mógł być w nim wisienką na torcie, a nie trofeum na otarcie łez.
Jesienią Legia grała w kratkę. Zakończyła jednak rundę jako wicelider. Odniosła też spektakularny sukces, awansując do Ligi Europy, a potem dotarła w niej do fazy pucharowej. Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku. Wypaliły (wreszcie) transfery. Zamiast bałkańsko-brazylijskiego szrotu ściągnięto piłkarzy, którzy okazali się realnymi wzmocnieniami (Duszan Kuciak, Michał Żewłakow, Danijel Ljuboja). Życiową formę osiągnął Miroslav Radović. Dojrzeli wreszcie Maciej Rybus i Ariel Borysiuk. Na czołowego obrońcę ligi wyrósł Marcin Komorowski...
Niewiele z tego zostało? Rybusa, Borysiuka i Komorowskiego już nie ma. Sprzedano ich, nie kupując nikogo w zamian. To znaczy kupiono, ale w ostatniej chwili, już po odpadnięciu Legii z Ligi Europy. Ani Nacho Novo, ani Ismael Blanco nie okazali się ponadto wzmocnieniami. Pierwszy miał zastąpić Rybusa, a okazał się jeźdźcem bez głowy, pokroju oddanego zimą do Chin Manu. Drugi miał strzelać bramki i strzelał. Tyle, że najczęściej w sparingach, z zespołami pokroju Mazura Karczew.
Obaj mają zresztą opuścić Legię. Ich trzymiesięczne kontrakty wygasają i klub nie planuje ich przedłużać. W niedzielę żadnego nie było nawet na ławce rezerwowych. - Dołączyli w złym momencie. Mieli dla nas wygrywać mecze, ale nie dali nam tyle, ile się spodziewaliśmy. Inaczej mogłoby to wyglądać, gdyby pojechali z nami na zgrupowania - tłumaczył ich po meczu Skorża.
Nie bez racji. Tyle, że Novo i Blanco to nie jedyny problem Legii. Cały zespół grał wiosną w kratkę. O ile w przypadku Radovicia, Ljuboji i Vrdoljaka można to było jeszcze od biedy zrozumieć (wszyscy leczyli w zimie kontuzje), o tyle regres w wykonaniu ich kolegów trudno wytłumaczyć. Co stało się z Michałem Kucharczykiem - gdzie podział się piłkarz, którym zachwycała się rok temu cała Polska? Dlaczego Rafała Wolskiego i Michała Żyrę stać było jedynie na przebłyski? Dlaczego Jakub Wawrzyniak potykał się w końcówce sezonu o własne nogi? Co z formą Artura Jędrzejczyka? Można tak pytać i pytać...
>> Czytaj więcej w poniedziałkowym wydaniu Polska The Times!