menu

Jedenastka najgorszych zimowych transferów w Ekstraklasie ostatnich lat [GALERIA]

11 lutego 2016, 19:48 | Konrad Kryczka

Jakiś czas temu przedstawiliśmy wam zestawienie najlepszych zimowych transferów poprzednich pięciu zimowych okienek transferowych w Ekstraklasie. Teraz postanowiliśmy stworzyć jedenastkę najbardziej rozczarowujących ruchów na rynku w tym samym czasie.

Bogdan Straton, z lewej (Botosani – Widzew Łódź, 2011) – jeden z najbardziej kuriozalnych transferów ostatnich lat. Gość nie łapiący się do pierwszego składu rumuńskiego drugoligowca wysyłał cv do polskich menedżerów czy też klubów i w końcu trafił do Łodzi (działacze Widzewa twierdzili natomiast, że zawodnik był przez jakiś czas obserwowany, w co trudno uwierzyć). Rumun spędził w Polsce pół roku, nie zagrał nawet jednego meczu, ale za to pobierał przyzwoitą pensję, która wynosiła 20 tysięcy złotych miesięcznie.
fot. Paweł Łacheta/Polskapresse
Kew Jaliens (AZ Alkmaar – Wisła Kraków, 2011) – w pewnym sensie symbol porażki polityki transferowej Stana Valckxa oraz Roberta Maaskanta, która polegała na ściąganiu do Wisły ludzi z ciekawą piłkarską przeszłości. Jaliens, który zdaniem Maaskanta miał być generałem krakowskiej defensywy, na papierze miał wszystko. Holenderski obrońca był doświadczony (prawie 400 meczów w Eredivisie, 10 w reprezentacji), a do tego mógł zagrać na kilku pozycjach. W Ekstraklasie nie dał jednak rady (choć zdarzyły mu się też dobre mecze), ale i tak przez dwa i pół roku był sporym obciążeniem dla klubowej klasy.
fot. Ryszard Kotowski
Luka Gusić (NK Dugopolje – Jagiellonia Białystok, 2012) – do tej pory zastanawiamy się, jak można było sprowadzić takiego ananasa do polskiej ligi. Naprawdę nie wiemy, co widział w nim Tomasz Hajto, ale z pewnością nie oceniał jego przydatności na podstawie cv. To w przypadku chorwackiego stopera było bowiem niezwykle marne. Podobnie należałoby ocenić jego grę w polskiej Ekstraklasie – rok w barwach Jagi, a następnie półrocze w Podbeskidziu.
fot. Mariusz Piotrowski / jagiellonia.pl
Nacho Novo (Sporting Gijon – Legia Warszawa, 2012) – kiedy Hiszpan zostawał zawodnikiem „Wojskowych”, dość jednoznacznie wyrażono oczekiwania wobec jego osoby. Novo miał być gwiazdą ligi – trudno było stawiać przed nim niższe cele, skoro skrzydłowy miał za sobą dekadę spędzoną w Szkocji (głównie w barwach Rangersów) oraz półtora sezonu w Primera Division (jako piłkarz Sportingu Gijon). Hiszpan okazał się jednak totalnym niewypałem: kasował kupę forsy, a na boisku wychodziło mu naprawdę niewiele, więc po pół roku nie było go już w Warszawie.
fot. fot. Polskapresse
Yani Urdinov (Widzew Łódź, 2014) – kiedy zimą 2014 Widzew szykował się do walki o uratowanie Ekstraklasy, do Łodzi zjechała sporo grupa zawodników, która miała pomóc w wypełnieniu tego celu. Wśród nich znajdował się właśnie Urdinov, który po tygodniowych testach przekonał do swojej osoby sztab szkoleniowy klubu. Nie mamy pojęcia, jak mu się to udało, ponieważ na boiskach Ekstraklasy prezentował się fatalnie. Macedończyk był bez wątpienia jednym z najgorszych lewych obrońców w historii naszej ligi – pewnie dlatego jego przygoda z polską piłką skończyła się na pięciu meczach.
fot. Tomasz Łasica
Pawieł Sawickij (Jagiellonia Białystok, 2015) – gwiazda białoruskich boisk i ogromny talent w Football Managerze. Tyle wiedzieliśmy o nim, zanim trafił do Polski. Na papierze Sawickij wyglądał więc obiecująco. Białorusin nie potrafił jednak potwierdzić swojego potencjału na boiskach Ekstraklasy. W naszej lidze rozegrał jedynie pięć spotkań i nie zdobył żadnej bramki. A jako że coraz więcej można było usłyszeć o zamiłowaniu piłkarza do rozrywkowego trybu życia, w Jagiellonii podziękowali Sawickijowi po kilku miesiącach.
fot. jagiellonia.pl
Andrei Ciolacu (Rapid Bukareszt – Śląsk Wrocław, 2015) – jeden z zabawniejszych transferów ostatnich lat. Rumun trafił do Śląska zimą, jednak na początku nie był brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Wszyscy czekali bowiem, aż zawodnik nadrobi zaległości. A te były niemałe, podobnie jak jego pensja. Niespełna 20 tysięcy miesięcznie. Kwota robi wrażenie, tym bardziej że Ciolacu nigdy nie zdołał nawet zadebiutować w Ekstraklasie. Dziwne o tyle, że w rezerwach radził sobie całkiem przyzwoicie. Tak czy inaczej, napastnik ostatecznie rozwiązał kontrakt ze Śląskiem (choć to akurat temat na oddzielną historię) i wrócił do ojczyzny.
fot. Tomasz Hołod / Polskapresse
Dobrivoj Rusov (Spartak Trnava – Piast Gliwice, 2015) – w ojczyźnie był uznaną marką, więc można było mieć nadzieję, że i na polskich boiskach pokaże klasę. Było to tym bardziej prawdopodobne, iż słowaccy bramkarze z reguły radzą sobie w Polsce naprawdę dobrze. Rusov nie sprostał jednak oczekiwaniom i nie dał rady przebić się na stałe do bramki Piasta. Wiosną poprzedniego roku rozegrał dla gliwiczan pięć spotkań w Ekstraklasie: raz zachował czyste konto, a tak puścił dziewięć goli, z czego dwa to typowe babole. W tym sezonie w lidze nie wystąpił ani razu.
fot. SZYMON STARNAWSKI/POLSKA PRESS
Arnaud Sutchuin-Djoum (Akhisar Belediyespor – Lech Poznań, 2015) – kolejny przykład na to, że zawodnik z całkiem przyzwoitym cv (lata spędzone w Eredivisie) nie musi brylować w mocno przeciętnej Ekstraklasie. Belg z kameruńskimi korzeniami miał zapewnić stabilność w drugiej linii „Kolejorza”, ale zamiast tego okazał się gościem, który poziomem nie odbiega od np. Dariusza Łatki. Djoum rozegrał jedynie trzy mecze w Ekstraklasie, zdobył z Lechem mistrzostwo Polski i tyle go w Poznaniu widzieli. Belg przypomniał się jakiś czas później głośnym wywiadem, w którym pożalił się nieco na pobyt w Polsce.
fot. Andrzej Banaś/Polska Press
Ivan Hodur (FC Nitra – Zagłębie Lubin, 2012) – być może zupełnie nie kojarzyć tego przesympatycznego Słowaka, którego kiedyś do Polski ściągnął Pavel Hapal. To akurat byłoby całkiem prawdopodobne, bo gość kiedy już dostał szansę gry, nie pokazywał niczego, co byłoby warte zapamiętania. Ani nie powalczył o piłkę, ani nie potrafił dostarczyć jej do przodu dokładnym podaniem. Generalnie, środkowy pomocnik bez jakichkolwiek atutów. Żeby było zabawniej, o Hodurze było najgłośniej, kiedy opuścił nasz kraj. Na przełomie 2013 oraz 2014 wyszło bowiem na jaw, że Słowak lubił sobie „ustawić” mecz, za co został skazany na wieloletnią dyskwalifikację.
fot. Piotr Krzyżanowski/Polska Press
1 / 10

Polecamy