menu

Jacek Kiełb - niechciany w Lechu, błyszczy w Polonii

22 sierpnia 2012, 08:31 | Maciej Lehmann/Głos Wielkopolski

Dlaczego Jacek Kiełb w Lechu Poznań był tylko cieniem samego siebie i gdy tylko opuścił Poznań i przeniósł się do Polonii, natychmiast pokazał próbkę swoich niemałych możliwości?

Jacek Kiełb zaliczył w spotkaniu z Lechią "wejście smoka"
Jacek Kiełb zaliczył w spotkaniu z Lechią "wejście smoka"
fot. Marek Zakrzewski

24-letni pomocnik, którego Kolejorz w ubiegłym tygodniu bez żalu wypożyczył do Polonii Warszawa, miał w poniedziałek prawdziwe "wejście smoka" w swojej nowej drużynie. W meczu z Lechią Gdańsk przebywał na boisku nieco ponad 20 minut, a w tym czasie popisał się pięknym strzałem z dystansu, po którym piłka trafiła w słupek i zdobył efektownego gola, pieczętującego niespodziewane zwycięstwo "Czarnych Koszul" na PGE Arenie.

Kiełb został uznany za jednego z bohaterów pojedynku. Wystarczy przejrzeć jego oceny, które wystawili mu fachowcy i dziennikarze po tym spotkaniu. Mimo że grał od 69. minuty za ten występ dostał jedną z najwyższych not w drużynie. Aż wierzyć się nie chce, że tak nisko sztab szkoleniowy Lecha ocenił jego przydatność do poznańskiej drużyny.

- Wygląda na to, że jednak sobie nie radzi z presją. Są tacy zawodnicy, którzy w mniejszych klubach grają świetnie, a w topowych zawodzą, bo nie potrafią się przystosować. Pamiętam jego pierwszy rok w Lechu. Rozpoczął bardzo obiecująco, ale potem dopadły go dziwne kontuzje. Jak był już gotowy do gry to... się zaziębił. Dziwne rzeczy działy się z tym chłopakiem, ale trudno mi powiedzieć, jaka jest tego przyczyna, bo na to pytanie może odpowiedzieć tylko ktoś, kto na co dzień przebywa z drużyną - mówi były piłkarz Lecha Paweł Wojtala.

Były menedżer, a teraz prezes Zawiszy Radosław Osuch uważa, że bardzo trudno jest dotrzeć do tego piłkarza. - Robił na mnie wrażenie bardzo nieśmiałego. Kiedy z nim rozmawiałem unikał spojrzenia prosto w oczy, patrzył gdzieś w dół. Brakowało mu pewności siebie. Lech jest chyba klubem, który go przerastał - mówił.

- To jest zawodnik, który potrzebuje wsparcia trenera - mówi nam były dyrektor sportowy Lecha Marek Pogorzelczyk, który sprowadzał w 2010 roku Kiełba z Korony do Poznania. Jacek Zieliński dawał mu szanse, ale Bakero uznał, że go nie potrzebuje i Jacek gasł w oczach. Gdyby trener Rumak stwierdził, że bardzo na niego liczy i próbował znaleźć mu miejsce na boisku, pewnie nie musiałby odchodzić. Kiedy oglądałem Lecha w meczach z Kazachami, Azerami czy Olimpią Grudziądz nie mogłem zrozumieć, dlaczego Kiełb siedzi na ławce rezerwowych - twierdzi Pogorzelczyk.

Kiełba chętnie widziałby też w swojej drużynie trener Korony. - Jeśli był zdrowy, to miał u mnie miejsce w podstawowej jedenastce. Dobrze pracował na treningach, na boisku myślał, to inteligentny, dobrze ułożony piłkarz. Nie mogę na niego powiedzieć złego słowa. Niestety, nie stać nas na niego. Mamy ograniczony budżet, angażujemy tylko piłkarzy z kartą na ręku - mówi Leszek Ojrzyński.

Kiedy Jacek Kiełb trafił do Poznania, żartowaliśmy, że najważniejszego gola dla Lecha już strzelił. Jego trafienie w meczu z Wisłą, gdy był jeszcze graczem Korony, spowodowało, że Kolejorz zaczął liczyć się w walce o mistrzostwo, które po kilku tygodniach zdobył. "Ryba" zapowiadał, że to dopiero początek. Pewnie sam się nie spodziewał, że gra w Lechu to będzie dla niego prawdziwa droga przez mękę.

Głos Wielkopolski


Polecamy