Franciszek Smuda: Nawałka spija śmietankę z rozwoju Lewandowskiego, do którego dołożyłem sporą cegłę [WYWIAD]
- Ja się cieszę, że Adamowi żre, bo go lubię. Dobrze się rozumiemy. Ale nawet gdyby to był inny trener, to i tak bym go wspierał. Dziś jestem kibicem i trzymam kciuki za biało-czerwonych - mówi Franciszek Smuda, były selekcjoner reprezentacji Polski.
fot. paweł łacheta
NBA: Washington Wizards przegrali z Memphis Grizzlies. Kiepski mecz Gortata
Którą grupę mistrzostw Europy uważa Pan za trudniejszą? Tę z Grecją, Rosją i Czechami z 2012 roku, czy może obecną - z Niemcami, Ukrainą i Irlandią Północną?
Można sobie mówić, że tego da się pokonać, albo, że z tym się wygra. A później jest mordęga. Każda grupa jest na swój sposób trudna. W 2012 r. niektórzy twierdzili, że z tej mojej nie da się nie wyjść. Grecja, Rosja i Czechy pokazali jednak, że nie byli słabeuszami. Teraz też nikogo nie możemy zlekceważyć. Zalecam umiarkowany optymizm.
Faworytem grupy C z pewnością są Niemcy. A co z Ukrainą i Irlandią Północną?
Z czwartego koszyka niby trafiliśmy dobrze, chociaż ta Irlandia to zgrana ekipa walczaków. I wygrali swoją grupę. Ukrainę stać na wielkie mecze. Pamiętam, jak na ostatnich mistrzostwach bili się z Francuzami. Ależ to była rywalizacja! Dobrych zawodników mają szczególnie w ofensywie. Trzeba na nich uważać, bo trudniej może być z Ukrainą, niż z Niemcami.
No i Niemców już pokonaliśmy. To dobry omen?
Za pół roku to będzie inny zespół. Będą dużo trudniejszym rywalem, niż w eliminacjach. Ci młodzi, których wprowadzili, wskoczą na wyższy poziom. Jestem pewny, że Joachim Löw już wyciągnął wnioski z tych dwóch meczów, które rozegraliśmy.
Co mógłby Pan doradzić Adamowi Nawałce, przed turniejem we Francji?
Nic.
Dlaczego?
Bo on być może jest lepszy ode mnie.
A jest?
Na dzień dzisiejszy Adam jest trenerem reprezentacji, a ja nie. Ja swoje już przeżyłem, osiągnąłem. Natomiast przed nim jeszcze wiele lat pracy. Wierzę, że we Francji da sobie radę. Ma szansę na naprawdę świetny wynik w tym turnieju.
Dlatego może warto mu doradzić? Na przykład w kwestii przygotowania fizycznego, które u Pana - delikatnie mówiąc - zawiodło.
Dziś można się mądrzyć, że sam powinienem przygotować zespół. Ale presja była wtedy wielka. Wszyscy radzili, aby brać tych Amerykanów. Przecież świetnie znali się na rzeczy! [chodzi o firmę Athletes Performance, która współpracowała z reprezentacją Polski - przyp. red]. I ja nie mam do nich pretensji, bo oni chcieli dobrze. Ale albo dali czegoś za dużo, albo za mało. Właśnie to dozowanie jest w sztuce trenerskiej najtrudniejsze. Jeśli to Adamowi wypali, to będzie dobrze.
Zaskoczyło Pana to, że Nawałce w roli selekcjonera idzie tak dobrze?
To zawsze loteria. Ja się cieszę, że Adamowi żre, bo go lubię. Dobrze się rozumiemy. Ale nawet gdyby to był inny trener, to i tak bym go wspierał. Dziś jestem kibicem i trzymam kciuki za biało-czerwonych. Niezależnie od tego, kto ich trenuje. Nawałka jest ojcem sukcesu, ale sukces kadry daje energię nam wszystkim.
Gdzie jest geneza tego sukcesu?
Adam dostał fajną grupę ludzi. Ja kadrę budowałem od zera. Waldek Fornalik otrzymał wyselekcjonowaną drużynę, do której dołożył dwóch, trzech młodziaków. Adam to przejął, wprowadził kolejnych. Jest jakaś kontynuacja. Poza tym nie ma co kryć - jego piłkarze są w super formie.
Co poczuł Pan, kiedy pokonaliśmy w Warszawie Niemców? Panu zabrakło do tego kilkunastu sekund. I historia, jako „tego” który pokonał Niemców”, zapamięta Nawałkę, a nie Smudę…
No widzi Pan… Wawrzyniak się poślizgnął…
I zabrał Panu chwałę.
Eee tam. Czy to byłbym ja, czy jest Adam, to żadna różnica. Obaj jesteśmy przecież Polakami. Wiedziałem natomiast, że Niemcy są do ogrania. Byliśmy nich bardzo blisko. Udałoby się już w Gdańsku, gdyby nie włoscy sędziowie. Spokojnie mogliśmy wygrać. Szykowałem zmianę. Za Jakuba Błaszczykowskiego miał wejść chyba Szymon Pawłowski. Spytałem arbitra, ile do końca. A on, że 16 sekund. Pawłowski zrobiłby szesnaście kroków i mecz by się skończył. A on trwał jeszcze dwie minuty! Tyle wystarczyło, żeby Niemcy wyrównali.
Jak bardzo utożsamia się Pan z reprezentacją Nawałki?
Bardzo. 60 procent jego piłkarzy było u mnie w kadrze. Teraz są może tylko w lepszej formie. Pamiętajmy, że ja nie miałem takiego komfortu wyboru. Kilku nie grało, reszta była w średnich klubach. Zebrać dwudziestu czterech to było wówczas wyzwanie.
Ale w tamtym gronie nie widział Pan na przykład Kamila Glika, który teraz jest gwiazdą kadry. Wstyd?
A czy ja jestem jasnowidzem? Przecież on był u mnie w zespole, ale po pierwsze - łapał jakieś kontuzje, a po drugie - dopiero rozpychał się w poważnej, włoskiej piłce. Nie był w takiej formie, jak obecnie. Teraz to klasowy gracz, ale trzy lata temu widocznie miałem lepszych.
Miał Pan w składzie Roberta Lewandowskiego. Co mogłaby osiągnąć reprezentacja na Euro 2012, gdyby Robert był wówczas w tak fantastycznej dyspozycji strzeleckiej, jak dziś?
Tego nie wie nikt, ale szkoda, że nie miałem szczęścia, że „Lewy” wypalił u mnie. Ale on musiał przejść metamorfozę, która trwała kilka lat. I tak miałem duży wpływ na Roberta. Nikt już nie pamięta, że w Ekstraklasie zaczynał właśnie u mnie. W 2012 roku dopiero się rozkręcał. Teraz Nawałka spija śmietankę z jego rozwoju, do którego dołożyłem sporą cegłę.
Wyjaśnijmy jedną kwestię. Nieżyjący już Andrzej Czyżniewski twierdził, że po meczu, w którym pierwszy raz oglądał Pan Lewandowskiego, zadzwonił Pan z pretensjami, że „to drewno” i powiedział Pan, że za ten wyjazd Czyżniewski „powinien oddać Panu za paliwo”. Druga wersja jest taka, że od razu zakochał się Pan w umiejętnościach Roberta. Jak było naprawdę?
Proszę zapytać o to Czarka Kucharskiego, albo Włodka Małowiejskiego, z którym pojechałem na ten mecz. To było spotkanie Znicza Pruszków z Polonią Warszawa. W przerwie wyjąłem telefon i zadzwoniłem do dyrektora Marka Pogorzelczyka. Powiedziałem: „Bierz kasę i kupuj chłopaka!”. Później rozmawiałem z Kucharskim, który stwierdził, że chce, aby Robert poszedł do Lecha. Jeśli ktoś twierdzi dziś, że było inaczej, to idiotyzmy gada. Nie wiem, co się z ludźmi dzieje… Ja nie jestem odkrywcą talentu „Lewego”, pomogłem mu jak wielu innych, ale od razu widziałem, że ma papiery na granie. I wziąłem go do Poznania.
Co odblokowało Roberta w kadrze? Opaska kapitańska?
Jaka opaska? Żadna opaska mu nie pomogła. To jest fantastyczny, bardzo dobrze wychowany chłopak. Szalenie ambitny. Solidny. Poukładany. To mu pomogło najbardziej. Kiedy czytam wywiady z nim, to on ciągle chce więcej, jest głodny sukcesów. Sodówka nie wali mu w łeb, tylko ciągnie go do pracy. W tym tkwi cały sekret.