Euforia i niedosyt we Wrocławiu [KOMENTARZ]
Przed meczem we Wrocławiu każdy wziąłby zwycięstwo 1:0 z faworyzowaną Brugge KV w ciemno. Po meczu wszyscy jednak odczuwają niedosyt. Ten mecz można było wygrać dwoma-trzema bramkami i z większym spokojem jechać do Bruggi. A tak wrocławian czeka bardzo ciężki mecz i walka o każdy milimetr boiska. Doświadczeni Belgowie po raz drugi nie dadzą się zaskoczyć.
Śląsk przystąpił do meczu z Brugge KV skoncentrowany i odpowiednio zmobilizowany. Od pierwszych minut wrocławianie zastosowali wysoki pressing odbierając często piłkę niepewnie grającym stoperom gości. Belgowie mieli naprawdę poważne problemy w pierwszych minutach, by przejść z piłką przez połowę boiska. Paixao, Plaku, Sobota i Mila po stracie piłki błyskawicznie doskakiwali do bramkarza Ryana i obu stoperów. Stąd też brały się częste przechwyty i gdyby tylko wrocławianie zachowali zimną krew, to mogli prowadzić już po kwadransie. Chociaż później piłkarze Brugge trochę okrzepli, to w całej pierwszej połowie mieli tylko jedną okazję, gdy Verstraete ograł na lewej stronie Dudu, a Wang trafił w Kokoszkę. Śląsk natomiast tych sytuacji ma bez liku. Okazje zmarnowali Paixao, Sobota, Plaku, Kaźmierczak i Stevanović. Jeśli jeszcze wspomnieć o kilkunastu świetnych rajdach Soboty, który siał spustoszenie na lewej flance gości, to Belgowie mogli po pierwszej połowie być szczęśliwi z wyniku bezbramkowego.
W przerwie trener gości Juan Carlos Garrido musiał nieźle wstrząsnąć, bo na drugą połowę wyszła inna drużyna. Belgowie wyszli do przodu, odrzucili Śląsk od własnego pola karnego i zastosowali wysoki pressing. Zaczęli też stwarzać groźne sytuacje. Dużo też dała zmiana Mbombo, który początkowo radził sobie z niedysponowanym Ostrowskim (nie czuł się najlepiej i sam poprosił o zmianę) i dopiero Socha zaczął sobie z nim radzić. W pierwszych minutach po przerwie okazję miał wspomniany Mbombo, a chwilę później strzał Refaelova obronił instynktownie Gikiewicz, po czym piłka zatrzymała się na słupku. Dopiero po dziesięciu minutach Śląsk opanował sytuację i zaczął przeważać, choć nie tak bardzo jak w pierwszej połowie. Mimo to aż tak klarownych sytuacji jak do przerwy Śląsk nie miał, a strzały Mili czy Plaku nie sprawiały większych kłopotów Ryanowi.
Dopiero akcja rozstrzygająca o wyniku spotkania była naprawdę kapitalna. Paixao odegrał do Kaźmierczaka, a ten wypuścił w uliczkę Plaku. Albańczyk zachował zimną krew, zdobywając bramkę piękną podcinką. Radość na Stadionie Miejskim była potężna. Ostatnie 25 minut to wymiana ciosów, z których dwa mogły przejść przez gardę przeciwnika. Najpierw De Sutter z Dierckxem ładnie rozegrali piłkę, ale strzał tego pierwszego wspaniale obronił Gikiewicz. Tuż przed końcem szansę na nokaut miał Śląsk, ale podanie Mili zmarnował Patejuk.
Śląsk zagrał wczoraj naprawdę kapitalny mecz. To był wreszcie taki mecz na jaki czekali kibice od otwarcia Stadionu Miejskiego. Szybki, zagrany na pełnych obrotach przez 90 minut. Z zaangażowaniem, determinacją i ambicją. I szczęśliwym zakończeniem. Takie mecze budują legendę klubu i stadionu. Po meczu Sobota mówił, że to jeden z jego najszczęśliwszych momentów w Śląsku. Trzeba przyznać, że skrzydłowy zagrał w pierwszej połowie kapitalne zawody, gdy mijał zawodników Brugge jak tyczki. Sebastian Mila po meczu zażartował, że po rewanżu w Belgii wrócą zapewne do Wrocławia bez Soboty, bo ten zostanie kupiony przez działaczy Brugge. Żarty żartami, ale napiszę to po raz kolejny: po takim meczu Sobota powinien zostać natychmiast sprzedany, a pieniądze przeznaczone na zakup braci Maków z Bełchatowa.
Niepocieszeni byli natomiast Belgowie. Trener Garrido na konferencji prasowej był dalej z lekka zaszokowany, a kiedy z sali padło pytanie, czy w przerwie De Bock dostał od niego tabletki na ból głowy, bo był tak niemiłosiernie kręcony przez Sobotę, to Garrido odpowiedział, że na konferencjach zadaje się poważne pytania i wyszedł. Trener gości mógł być wściekły, ale za wynik spotkania odpowiada właśnie on, bo nie odrobił zadania domowego. Brugge dało się Śląskowi zaskoczyć i kompletnie zdominować w pierwszej połowie. To wina trenera, który przed meczem stwierdził, że "Śląsk to w 70% Sebastian Mila". Niemile zdziwił się, gdy okazało się, że Plaku, Paixao i przede wszystkim Sobota świetnie atakują, a obrona potrafi zagrać bezbłędnie.
W drugiej połowie to już była prawdziwa Brugge i Śląsk już miał kłopoty. W rewanżu wrocławianie będą mieli bez porównania większe. Belgowie na pewno wyjdą pressingiem i od pierwszych minut będą atakować. W dodatku za tydzień zagra Maxime Lestienne, cudowne dziecko belgijskiej piłki, a w szeregach Śląska zabraknie doskonałego w pierwszym meczu Stevanovicia. Zastąpi go pewnie Hołota i czeka go naprawdę piekielnie trudny sprawdzian. Wrocławianie w Bruggi muszą zagrać o klasę lepiej niż w pierwszym meczu. Czy jest to możliwe? Tym bardziej szkoda tych wszystkich zmarnowanych sytuacji w pierwszej połowie. Śpiących przeciwników Śląsk mógł zranić, a nawet dobić. Statystyka strzałów 22:7 jest miażdżąca. Oczywiście nie sposób nie docenić wygranej wrocławian, to prawdopodobnie ich największy pucharowy sukces w dziejach, ale jednocześnie żal niewykorzystanej szansy.