menu

Legia znów zwycięska. "Niebiescy" przegrali czwarty mecz z rzędu

2 listopada 2014, 19:50 | Konrad Kryczka

W ostatnim niedzielnym meczu 14. kolejki Ekstraklasy Legia Warszawa pokonała na Pepsi Arenie Ruch Chorzów 2:1. Gole dla gospodarzy strzelili Orlando Sa z rzutu karnego i Adam Ryczkowski. Bramkę dla "Niebeskich" zdobył Grzegorz Kuświk. Dla chorzowian była to czwarta ligowa porażka z rzędu.

To nie był mecz, który zapamiętamy na długo. Raczej kolejne bardzo przeciętne spotkanie ligowe, o którym dyskusje skończą się tak szybko, jak się zaczęły. I w końcu mecz, w którym nie wydarzyła się żadna niespodzianka. Przedostatnia ekipa w lidze nie była w stanie wyrwać aktualnemu mistrzowi Polski choćby punktu. Przedstawiając to w najprostszy sposób: Waldemar Fornalik od powrotu do Chorzowa nie tylko nie wygrał ani jednego spotkania, ale nawet nie zdołał zdobyć choćby punktu.

To dla „Niebieskich” musi być niezwykle przygnębiające. Czarna seria się ciągnie, a chorzowianie jakby tylko czekali, kiedy ten rok się skończy, aby móc przygotować się zimą do reszty sezonu. Dzisiaj w całym meczu nie stworzyli sobie zbyt wielu klarownych sytuacji do zdobycia bramki. W pierwszej połowie nieźle uderzał Eduards Visnakovs, ale świetnie zareagował Dusan Kuciak. W drugiej połowie prawdziwe zagrożenie stworzyli właściwie raz i od razu zdobyli bramkę. Brawa dla Kuświka, ale nie tyle za to, że minął Kuciaka i ze spokojem wpakował piłkę do siatki, tylko za to, że potrafił wykorzystać „wielbłąd” popełniony przez defensywę „Wojskowych”.

Sama Legia też jakoś szczególnie się nie zaprezentowała, ale potrafiła utrzymać trzy punkty na Łazienkowskiej. To dla podopiecznych Henninga Berga było dzisiaj najważniejsze – w końcu za nimi 120 minut w Pucharze Polski, a przed nimi spotkanie Ligi Europy z Metalistem. Z tego powodu Norweg personalnie nieco odświeżył zespół. Szansę dostali młodzi, jak Bartczak czy Kalinkowski, za atakowanie miał odpowiadać Arkadiusz Piech i co najważniejsze i najdziwniejsze lewą stronę defensywy opiekował się Helio Pinto. Skład zatem nieco rezerwowy, ale na niezbyt silny Ruch spokojnie wystarczył.

Do przerwania dosyć nudnego przedstawienia w pierwszej połowie Legii była potrzebna jedenastka. Szyndrowski fauluje Szwocha, a z rzutu karnego precyzyjnie uderza Orlando Sa. Od tej pory legionistom było już łatwiej. Warto jednak zauważyć, że Szyndrowski miał pecha – jego na boisku w ogóle miało nie być. Miał grać Malinowski, ale tuż przed pierwszym gwizdkiem zatrzymał go uraz. Warszawianie podwyższyli wynik spotkania w drugiej połowie – kapitalnie zachował się Marek Saganowski, który zabawił się z rywalami i wystawił piłce Adamowi Ryczkowskiemu. Młodemu zawodnikowi nie zostało nic innego, jak trafić do pustej bramki. Później kibice mogli obserwować trafienie Kuświka, o którym już wspomnieliśmy, a na koniec jeszcze bardzo dobrą okazję Dudy i jeżeli chodzi o emocje, to byłoby na tyle.

Mecz na pewno nie porwał, nie było to wielkie widowiska i koniec końców, nie było wielkiego zaskoczenia – faworytem meczu była przecież Legia, która po tej wygranej z 29 punktami jest liderem Ekstraklasy. A Ruch? Szary koniec i jedynie punkt więcej od ostatniego Zawiszy.


Polecamy