menu

Legia znokautowana przed przerwą. Górnik Łęczna ograł mistrzów Polski!

14 grudnia 2014, 19:52 | Daniel Harasim

Górnik Łęczna pozostał drużyną niepokonaną na własnym boisku. W niedzielnym meczu beniaminek sensacyjnie pokonał Legię Warszawa. Łęcznianie do przerwy strzelili mistrzom Polski trzy gole. W drugiej połowie stołeczny zespół odpowiedział tylko trafieniem Ondreja Dudy.

Piłkarze Górnika już na „dzień dobry” zafundowali swoim fanom potężną dawkę emocji. Zegar na stadionie w Łęcznej nie zdążył wybić nawet dziesiątej minuty, a gospodarze prowadzili już 1:0. Po świetnym odbiorze jeszcze na połowie Legii Łukasz Mierzejewski dograł piłkę do Fedora Cernycha, a ten delikatnym muśnięciem piłki nie dał szans bezradnemu Dusanowi Kuciakowi. Już tak szybkie prowadzenie gospodarzy można rozpatrywać w gatunku sensacji, a tymczasem już kilka chwil później mogło być 2:0. Nieporozumienie i zbyt krótkie wycofanie piłki do bramkarza próbował wykorzystać czujny Filip Burkhardt, ale tym razem golkiper warszawskiej ekipy nie dał się zaskoczyć.

„Co się odwlecze, to nie uciecze” – rzecze stare polskie porzekadło i tym razem miało ono zastosowanie. Jeszcze w pierwszej części gry zielono-czarni „dołożyli do pieca”. Po zabójczo skutecznej kontrze w polu karnym Legii z Łukaszem Broziem zatańczył… obrońca Górnika, Patrik Mraz i uderzeniem na krótki słupek dał kibicom tyle radości, ile nie otrzymali chyba od momentu awansu do Ekstraklasy.

Co najciekawsze, stołeczni piłkarze nie mieli tak naprawdę żadnych klarownych sytuacji. Choć utrzymywali się przy piłce i gra toczyła się głównie za linią środkową – na połowie Górnika – to żelazna defensywa miejscowych nie dawała rywalom rozwinąć skrzydeł (a właściwie to nawet i wzbić się w powietrze). Jedyny groźny strzał podopiecznych Henninga Berga padł z rzutu wolnego, ale i z nim bez zbędnej kurtuazji rozprawił się Sergiusz Prusak, wybijając piłkę daleko od bramki.

„Jeden, dwa – mało!” – śpiewali kibice Górnika po drugim golu dla swojej drużyny. Piłkarze Jurija Szatałowa wzięli sobie prośby fanów mocno do serca. Futbolówkę w polu karnym Legii otrzymał Fedor Cernych i zrobił to, co w tym sezonie wychodzi mu wyjątkowo dobrze – strzelił bramkę. Potrzeba mu do tego było aż trzech prób i trzech strzałów, ale w zaistniałych okolicznościach chyba można mu to było wybaczyć.

W przerwie Henning Berg postanowił działać i ściągnął dwa najsłabsze ogniwa pierwszej płowy w swoim zespole. Helio Pinto nie potrafił sobie poradzić z „plastrami” w postaci Veljko Nikitovicia i Tomasza Nowaka, a Michał Kucharczyk był kompletnie niewidoczny. Poza wymienioną dwójką do zmiany nadawali się tak naprawdę wszyscy zawodnicy odpowiedzialni za potencjał ofensywny w Legii. Najwięcej uwag kierować można było do Marka Saganowskiego. 36-letni weteran polskich boisk wyglądał tak, jakby piłkarskie umiejętności zostawił w szatni.

Z drugiej strony barykady z kolei trudno doszukać się negatywów. Choć dwie bramki strzelił Fedor Cernych, nieco ciężej niż zwykle było mu się odnaleźć na murawie. Brakowało mu szybkości i przegrywał znaczną część pojedynków z obrońcami. Litwin ostatni tydzień spędził na siłowni, a na trawie praktycznie nie trenował. Najlepszy strzelec Górnika w tym sezonie wciąż leczy uraz złamanej kości śródstopia, a w niedzielę (podobnie jak przed tygodniem w Bełchatowie) grał na środkach przeciwbólowych. Na szczęście nieco gorszą dyspozycję łęczyńskiego „asa” lwią walką nadrabiali jego koledzy z drużyny.

Najwięcej pochwał należy się będącemu w reprezentacyjnej formie Grzegorzowi Boninowi, strzelcowi drugiego gola Patrikowi Mrazowi i jednemu z graczy, który pamięta poprzednie ekstraklasowe starcia z Legią, Veljko Nikitoviciowi. Ten ostatni biegał w niedzielę za trzech i zanotował niezliczoną ilość cennych odbiorów i skutecznych przechwytów. W drugiej połowie więcej pracy niż w pierwszej miał z kolei Sergiusz Pruak. 35-letniemu golkiperowi przeżywa właśnie swój piłkarski sen. Broni pewnie i skutecznie, a z Legią był w wyśmienitej formie. Wygrywał pojedynki „sam na sam”, bronił dosłownie wszystko (co potwierdzała zresztą tablica wyników).

Druga połowa nie była już tak emocjonująca jak pierwsza. Oba zespoły nie miały zbyt wiele klarownych sytuacji, a nieznaczną, optyczną przewagę utrzymywali legioniści. Przed swoimi szansami na zmniejszenie strat stawali Ondrej Duda czy Orlando Sa, ale na przeszkodzie stawały na zmianę - nieskuteczność i Sergiusz Prusak. Najciekawszym uderzeniem popisał się Duda, który w samej końcówce trafił w poprzeczkę.

Ten sam zawodnik zdołał zaliczyć honorowe trafienie. W 83. minucie w wyniku zamieszania w polu karnym Słowak pozostał bez krycia i bez większych problemów wbił piłkę do siatki. Co ciekawe, górnicy w dwóch poprzedzających bramkę akcjach mogli doprowadzić do podwyższenia wyniku. Najpierw karygodnie zachował się Kuciak, który wychodząc do piłki przed polem karnym „majtnął się” i przed bramką Shpetima Hasaniego Legię uchronił tylko dobrze ustawiony Inaki Astiz. Już chwilę później świetną „klepką” w polu karnym popisał się duet Hasani-Szałachowski, a strzał „Szałki” zatrzymał się na golkiperze.

Ostatecznie tablica wyników na stadionie w Łęcznej zatrzymała się na wyniku 3:1 dla gospodarzy. Górnik Łęczna sprawił sobie i swoim kibicom przedwczesny, świąteczny prezent – najlepszy, jaki tylko mógł. Piłkarze Jurija Szatałowa zagrali genialne zawody i nie dali (trzeba przyznać, że na pewno podmęczonym bojami w europucharach) rywalom żadnych szans. Mecz mógł się zakończyć nawet… rewanżem 5:0 z Warszawy. Łęcznianie zagrali tak, jak gdyby jutro w Nyonie na jednym z losów pisało nie „Legia Warszawa”, a „Górnik Łęczna”.


Polecamy