Bez niespodzianki przy Łazienkowskiej. Legia pewnie pokonała Cracovię
W ostatnim w tym roku ligowym meczu rozegranym na Pepsi Arenie Legia Warszawa bez problemów pokonała Cracovię. Wynik spotkania samobójczym trafieniem otworzył Adam Marciniak, a kropkę nad "i" postawił Orlando Sa. Stołeczna drużyna do sześciu punktów powiększyła przewagę nad Wisłą Kraków i Śląskiem Wrocław.
Zima na dobre przybyła do Polski, ale na piłkarską przerwę zimową zawodnicy T-Mobile Ekstraklasy jeszcze muszą trochę poczekać. W poniedziałkowy wieczór na stołecznej Pepsi Arenie zakończono bowiem dopiero 17. z 19 zaplanowanych do rozegrania jeszcze w tym roku kolejek. Było to zarazem zakończenie ligowych zmagań na stadionie przy ulicy Łazienkowskiej, bowiem mistrzowie Polski, Legia Warszawa, w dwóch ostatnich pojedynkach udadzą się w odwiedziny do Górników z Zabrza i Łęcznej. Przy czterostopniowym mrozie (choć temperatura odczuwalna miała wynosić nawet -13 stopni Celsjusza) podopieczni Henninga Berga chcieli zrehabilitować się za czwartkową wyjazdową porażkę z KSC Lokeren. Teraz ich rywalem był inny KSC, Cracovia, która musiała sobie radzić bez swojego zawieszonego szkoleniowca Roberta Podolińskiego. W ekipie gospodarzy najważniejszą wiadomością był powrót do gry Miroslava Radovicia, który na dobre uporał się z kontuzją pachwiny.
Spotkanie rozpoczęło się od minuty ciszy poświęconej wieloletniemu pracownikowi Legii, Zbigniewowi Korolowi, oraz dwóm kibicom Wojskowych, którzy zginęli w wypadku samochodowym w drodze powrotnej z meczu z Lokeren. Pierwsza połowa, delikatnie mówiąc, wielkim widowiskiem nie była, nawet pomimo tego, że rozpoczęła się od bramki dla gospodarzy. W 10. minucie gry naciskany przez Michała Żyrę Adam Marciniak we własnym polu karnym popisał się niecodziennym golem samobójczym, przenosząc piłkę ponad bramkarzem Pasów Krzysztofem Pilarzem. Ciężko powiedzieć, jaki zamiar miał obrońca gości, być może chciał podać do własnego golkipera, niemniej jednak wyszła mu taka podcinka, której nie powstydziłby się nawet Tomasz Frankowski.
Cracovia się tym faktem jednak nie załamała i już chwilę później była bliska doprowadzenia do remisu, jednakże Deniss Rakels nie był w stanie pokonać Dusana Kuciaka w sytuacji sam na sam ze słowackim bramkarzem. Kibice więc zacierali ręce na bardzo ciekawy piłkarski spektakl i zacierali je do końca pierwszej połowy, ale tylko i wyłącznie z powodu panującego w stolicy zimna, bowiem pomimo optycznej przewagi mistrzów Polski na boisku nie wydarzyło się praktycznie nic ciekawego. Dopiero tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego Jarosława Przybyła w tej części gry o krok od podwyższenia prowadzenia gospodarzy był Helio Pinto, ale jego niezłe uderzenie głową efektownie obronił Krzysztof Pilarz i na przerwę obie drużyny schodziły do ciepłej szatni przy stanie 1:0.
Po wznowieniu gry na murawie było nieco ciekawiej, głównie za sprawą tego, że wreszcie odważniej zaatakowali również przyjezdni, którzy stworzyli sobie dwie okazje do wyrównania. Tuż po przerwie Mateusz Żytko głową nie zaskoczył Dusana Kuciaka, podobnie jak kilkanaście minut później rezerwowy były zawodnik Legii, Dariusz Zjawiński, który próbował szczęścia technicznym strzałem z dystansu.
Co nie udało się rezerwowemu Cracovii, udało się wprowadzonemu przez Henninga Berga w miejsce Miroslava Radovicia Orlando Sa. W 72. minucie gry uderzenie z rzutu wolnego Helio Pinto obronił jeszcze Krzysztof Pilarz, ale dosłownie kilkadziesiąt sekund później dośrodkowanie z rzutu rożnego przedłużył głową Jakub Kosecki, a akcje zamknął z najbliższej odległości Sa, który zgubił pilnującego go rywala i dosłownie z metra dopełnił formalności.
Od tego momentu było już praktycznie jasne, że trzy punkty tego dnia pozostaną na Łazienkowskiej, ale mimo to gospodarze nie przestawali atakować bramki Pilarza. Dwóch dobrych okazji do kolejnego gola nie wykorzystał Orlando Sa, a raz bardzo bliski powodzenia był Helio Pinto, którego potężny strzał z 16 metrów poszybował minimalnie obok słupka.
Legia Warszawa ostatecznie pokonała Cracovię 2:0, dzięki czemu ma już sześć punktów przewagi nad drugą w tabeli Wisłą Kraków. W zdecydowanie gorszej sytuacji są Pasy, które plasują się tuż nad strefą spadkową. Nie ma wątpliwości, że o ile w Warszawie zima zapowiada się bardzo spokojnie, to pod Wawelem może być naprawdę gorąco. Ale czy można było spodziewać się czegoś innego po próbie podbicia Ekstraklasy trójką stoperów Rymaniak-Żytko-Marciniak?