Ekipy z Manchesteru odstają od stawki Premier League
W życiu Wojciech Szczęsny nie musiał wyciągnąć piłki z bramki tyle razy. Nigdy w historii gry Arsenalu na najwyższym szczeblu piłkarze tego klubu nie dostali takiego łomotu. Ostatni raz stracili tyle goli w meczu ligowym 115 lat temu. Czapki z głów dla Alexa Fergusona i jego piłkarzy, którzy wygrali z londyńczykami 8:2.
O tym, kto był faworytem przed tym starciem, nie było dwóch zdań. Zespół Arsene'a Wengera w ostatnich dwóch tygodniach został mocno rozbity utratą dwóch czołowych piłkarzy - Samira Nasriego oraz Cesca Fabregasa. Nawet wygrana w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów nad Udinese 2:1 nie zamydliła oczom krytykom Kanonierów, którzy uważają, że ta drużyna jest bardzo słaba. Nawet kilka transferów, których na pewno po tym meczu dokona Wenger nie zmieni kursu klubu na Ligę Europy.
Po środowym spotkaniu we Włoszech mówi się, że obroniony przez Szczęsnego rzut karny odmienił losy meczu. Teraz też karny odegrał podobną rolę, ale w drugą stronę przeciwko Arsenalowi. Przy stanie 1:0 dla United Kanonierzy mieli jedenastkę. Lekki strzał Robina van Persiego został obroniony przez Davida de Geę, i wkrótce po tym gospodarze prowadzili już 3:0. Nadzieję na dobry wynik ratował Theo Walcott, który tuż przed przerwą strzelił na 3:1.
Jednak w drugiej połowie obejrzeliśmy koncert piłkarzy Fergusona pod batutą Ashleya Younga. Sprowadzony z Aston Villi pomocnik doskonale dyrygował grą piłkarzy United i zdobył dwie bramki.
Doskonale zagrał Wayne Rooney, który ustrzelił hat tricka. Z taką grą Czerwone Diabły mogą śmiało myśleć o pokonaniu Barcelony, i to nie w jakimś towarzyskim meczu w USA, ale w Lidze Mistrzów. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo, na ile słaby jest Arsenal.
Żal było patrzeć na niezwykle ambitnego Szczęsnego, który raz po raz sięgał do siatki. Jednak bramkarz nie jest w stanie wygrać meczu, jeśli jego obrońcy w ogóle nie potrafią się ze sobą porozumieć. Na dodatek każda kolejna bramka powodowała, że Polak tracił pewność siebie. Najlepszy dowód: rzuty karne, które doskonale rozgrywa psychologicznie. Rok temu w swym debiucie w bardzo chamski sposób zdeprymował napastnika Manchesteru. Tym razem nieśmiało czekał na Wayne'a Rooneya, który podchodził do jedenastki.
Dodać do tego pojedynki na miny z Andersonem, które zakończyły się dwoma bramkami z rzutu wolnego, także autorstwa Rooneya, i mamy dowód na to, że nawet najmocniejsi psychicznie miewają chwile słabości.
Porażka Arsenalu na pewno otarła łzy kibiców najbliższego i największego rywala Arsenalu - Tottenhamu. Choć marne to pocieszenie, skoro ich faworyci także dostali łupnia. Na dodatek od sąsiada United - Manchesteru City - który wygrał na White Hart Lane w Londynie aż 5:1. Można w sumie to nazwać dwumeczem Manchester - Północny Londyn, który zakończył się wynikiem 13:3.
Jednym z bohaterów tego spotkania był debiutujący w barwach The Citizens Samir Nasri. Doskonałe podania Francuza przyczyniły się do zdobycia przez Edina Džeko aż czterech bramek. Nie ma dwóch zdań, że na tę chwilę tylko drużyna prowadzona przez Roberto Manciniego będzie w stanie dotrzymać kroku swoim sąsiadom z Old Trafford.
Chelsea André Villasa-Boasa i Liverpool Kenny'ego Dalglisha jeszcze nie zachwycają na tyle, by można mówić o ich szansach wygrania ligi. Na dodatek City gromi naprawdę dobre drużyny. - Zagraliśmy bardzo dobry mecz przeciwko fantastycznemu zespołowi - komplementował rywali Mancini. - Wierzyłem, że Džeko zacznie strzelać. Trafiał przecież seryjnie dla Wolfsburga. Następne mecze będą dla nas trudne. Teraz wszyscy myślą, że strzelimy w każdym meczu trzy, cztery gole. To niemożliwe - ściągał na ziemię kibiców i dziennikarzy włoski trener City.
Rok temu identyczny start zaliczyli piłkarze Chelsea, którzy w pierwszych pięciu meczach strzelili ponad 20 bramek, a zakończyli sezon ze stratą kilku punktów do United. Teraz wicemistrzowie wygrali 3:1 z beniaminkiem Norwich City. W podobnym stosunku Liverpool pokonał Bolton. Obie drużyny mają stratę dwóch punktów do prowadzących w tabeli ekip z Manchesteru.