Dwaliszwili bohaterem Legii! Piast stracił remis w ostatnich sekundach
W ostatnim spotkaniu 27. kolejki Ekstraklasy, Piast Gliwice przegrał u siebie z Legią Warszawa (1:2). Tym samym Wojskowi odnieśli swoje tysięczne zwycięstwo w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Mecz miał oczywiście jednego faworyta. Legia jest w końcu liderem Ekstraklasy i obrońcą mistrzowskiego tytułu, a Piast to już nie ta sama ekipa, co w tamtym sezonie. „Piastunki” nie strzeliły u siebie ani jednej bramki w 2014 roku, natomiast zdobyły ostatnio komplet punktów w Chorzowie, przerywając serię zwycięstw Ruchu. Logiki w tym niewiele, ale że to nasza liga, to i trudno oczekiwać, żeby cokolwiek było logiczne. Zresztą, po tym zwycięstwie w Gliwicach się działo, bo dyrektorem w Piaście został znany i lubiany w całej Polsce (albo i na świecie) Zdzisław Kręcina. Być może działacz był duchem ze swoją nową drużyną już w starciu z „Niebieskimi”…
A już całkowicie poważnie i wracając do tego, co dla wielu ważne, czyli przebiegu wydarzeń, to trzeba od razu zaznaczyć, że Legia niby ruszyła na początku do przodu, ale zrobiła to na tyle sennie, że Piast nie miał się czego obawiać, natomiast sam znalazł swoją okazję, którą pokazali, że „Wojskowi” łatwo punktów z Gliwic nie wywiozą. Wolny dla gospodarzy, piłka pozornie wybita poza obręb szesnastki, po chwil w niego wróciła, odnajdując Wilczka, który strzelił dla swojej drużyny pierwszą w tym roku bramkę przy Okrzei.
Cios wyprowadzony znienacka powinien rozzłościć Legię, ale prędzej jedynie ją pobudził. Trochę jak poranna kawa. Dobra sytuacja Żyry, który po pięknym podaniu uderzył obok bramki strzeżonej przez Szumskiego. Do tego huknięcie Ojamy, czy naprawdę niezłe uderzenie Brzyskiego. Żaden z tych strzałów nie był jednak nawet celny. Legioniści oczywiście posiadali piłkę, potrafili trzymać rywala z dala od futbolówki, ale jak przyszło do konkretów, to zostawały te niecelne strzały, które podopieczni Berga mogą oddawać pod jego okiem na treningach, a nie w spotkaniu o punkty.
Zawodnicy Piasta natomiast wyszli z prostego założenia: nie ma co grać ładnej piłki, skoro nie bardzo potrafimy, nie ma co wymienić kilku podań na połowie rywala, bo skończy się na dwóch albo trzech. Gliwiczanom zostały więc kontry oraz szukanie stałych fragmentów, po których umieszczenie futbolówki w siatce będzie o wiele łatwiejsze. To jednak goście mieli po rożnym świetną okazję w 30. minucie – Brzyski dośrodkowywał, piłka trafiła na szesnasty metr pod nogi Dudy, a ten uderzył celnie na bramkę Szumskiego.
Parę minut później, również po wrzutce z narożnika boiska, głową strzelał Żyro, ale prosto w ręce golkipera gospodarzy. Świetną okazję do wyrównania miał również Radović. Dokładnie takich akcji (znaczy, nie jednej) oczekuje się po kandydacie na mistrza Polski. Duda zabrał się z piłką, podał do Żyry, a ten zagrał w pole karne, gdzie odnalazł się „Rado”, który jednak naciskany przez Nikiemę, a także mając sytuację utrudnioną wyjściem Szumskiego, nie zdołał skierować futbolówki do siatki.
Ostrzeżeń gliwiczanie dostali sporo, być może nie wyglądających na dość poważne, ale jednak powinni się spodziewać, że Legia jest coraz bardziej rozbudzona i niedługo może skończyć się na tym, że będzie trzeba zaczynać od środka boiska. Tym razem bez Radovicia, akcję przeprowadziła dwójka Żyro – Duda. Reprezentant Polski u-21 podał z prawej strony do Dudy, ten przyjął, poprowadził i po chwili uderzył, zahaczając po drodze futbolówką Jana Polaka i tym samym wyrównał wynik rywalizacji.
W drugiej połowie Legia niby wyglądała na jeszcze bardziej zdeterminowaną. Poszukiwała kolejnych szans, wymuszała większą ilości błędów u rywali, ale cały czas brakowało w tym wszystkim jakości. Groźnie było wtedy, kiedy po rzutach rożnych strzelali Jodłowiec czy Dossa Junior, a tak generalnie legioniści nie wykreowali sobie sytuacji, po której Szumski musiałby się wznieść na wyżyny swoich umiejętności.
Bo to, co "Wojskowi" przez większy czas kombinowali z gry, trudno uznać za tworzenie zagrożenie pod bramką rywali. A samą Legię mógł jeszcze w końcówce skarcić Jurado, który po dośrodkowaniu z prawej strony głową nie dał rady skierować piłki w światło bramki.
Ale że to legioniści przeważali i mieli ławce Koseckiego oraz... Dwaliszwiliego, to wygrali. Zaskakujące, ale Gruzin strzelił bramkę. Albo raczej, dołożył nogę na tyle dobrze, że futbolówka wpadła do siatki. A zagrywał do niego inny rezerwowy - Kosecki, który nie dał się zatrzymać w polu karnym Matrasowi. Był to już doliczony czas gry, a gospodarze, którzy przez większość meczu koncentrowali się na defensywie, nie mieli już bardzo jak po raz drugi pokonać Kuciaka.