Durda: Młodym dziennikarzom za szybko się dzisiaj wydaje, że coś znaczą [WYWIAD]
Znany komentator sportowy platformy NC+, a także „głos” polskiej wersji stacji Eurosport - Edward Durda, opowiedział nam między innymi o swoich dziennikarskich początkach, szalonej relacji z meczu Widzewa na Ukrainie, a także ocenił obecne środowisko dziennikarzy sportowych w Polsce.
fot. archiwum prywatne
fot. screen youtube
fot. screen youtube
Pochodzi Pan ze Stalowej Woli. Zawsze Pan powtarza jak ogromny wpływ na Pańskie zamiłowanie do dziennikarstwa miał legendarny spiker Stalówki w latach 80. i 90. - Waldemar Pawłowski. Pamięta Pan jeszcze jego słynne zdanie, wypowiadane po zakończeniu każdego meczu?
(uśmiech) Poczekaj, jak to było. W imieniu zarządu klubu sportowego ZKS Stal Stalowa Wola, piłkarzy oraz działaczy zapraszam na kolejny pojedynek Stali, który odbędzie się…
Niesamowity głos, niesamowity człowiek. Kiedy dowiedziałem się, że Waldemar Pawłowski nie pracuje już jako spiker w klubie, to byłem ogromnie zdziwiony i zażenowany. To osoba, która przez lata towarzyszyła piłkarzom i koszykarzom Stali w ich największych sukcesach. Nie rzucam słów na wiatr - ludzie go kochali. Przede wszystkim za tę niezwykłą energię, jaką potrafił zarażać kibiców, ale również kulturę osobistą.
Pan również należy do komentatorów, których głos jest bardzo charakterystyczny.
Tak naprawdę uświadomiłem sobie ten fakt dopiero zdając do Państwowej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Oznajmili mi to świetni profesorowie, dlatego nie pozostało mi nic innego jak przekonać się do ich opinii (uśmiech).
Którzy sportowcy ze Stalowej Woli zaszczepili w Panu jako nastolatku miłość do sportu?
Świętej Pamięci Henryk Wietecha (legendarny piłkarz Stali – red.), Lucjan Trela, Ludwik Algierd, Władysław Wydra (ikony polskiego boksu – red.). Stąd też moje szczególne zamiłowanie do boksu i piłki nożnej.
Mój ojciec pracował jako dyplomata. Stąd w dzieciństwie wychowywałem się praktycznie bez jego obecności i swego rodzaju drugim domem były dla mnie obiekty sportowe Stali. Jako dziecko potrafiłem całe dnie spędzać na boisku, a podczas weekendów oczywiście na oglądaniu swoich ulubieńców, którzy z czasem stali się wręcz moimi idolami.
Pracuje Pan zarówno w stacji NC+, a także jest „głosem” polskiego Eurosportu. Jak to możliwe z punktu widzenia formalnego? W końcu to konkurencyjne stacje.
W Eurosporcie działam na zasadzie własnej działalności gospodarczej. Stąd taka możliwość.
Dlaczego Pana zdaniem środowisko dziennikarzy sportowych jest dzisiaj tak podzielone? Często jeden na drugiego nie może patrzeć. Panuje atmosfera ciągłego czyhania na to, kiedy i komu powinie się noga…
Powiem inaczej. Dzisiaj młodzi dziennikarze za szybko obrastają w piórka. Zrobi ktoś jeden dobry wywiad i już ma taką dumę w sobie, jakby co najmniej 15 lat w tym zawodzie pracował. Kiedyś było troszkę inaczej. Kiedy jako młody chłopak wchodziłem do redakcji TVP, to najpierw powiedziałem grzecznie „Dzień dobry”, a potem się przedstawiłem i stwierdziłem, że chciałbym się dużo od Was (starszych redaktorów) nauczyć.
Włodzimierz Szaranowicz, Janusz Basałaj i wielu innych starszych ode mnie dziennikarzy - byli dla mnie wyznacznikiem jakości. Ludźmi, od których grzechem byłoby się nie uczyć…
Miałem niedawno taką sytuację. Po połączeniu Canal+ z „enką” wszedłem do redakcji, widzę jakieś nowe twarze, które nic nie mówią, a które nawet nie raczą się normalnie przywitać. Mam swoje lata i nie będę się pierwszy kłaniał jakimś żółtodziobom, którzy „urośli”, ale chyba tylko we własnym mniemaniu.
Trochę się Pan wkurzył (uśmiech).
Ale żeby było jasne. Ja nie oczekuję od początkujących dziennikarzy, żeby kłaniali mi się oni w pas. Nigdy w życiu! Bądźcie niepokorni, zmotywowani do działania i rozwoju, ale zachowujcie też zdrowy rozsądek w tym „wyścigu szczurów”, podczas którego jak wiadomo nietrudno o konflikty.
Naprawdę, dla losów ludzkości nie jest istotne czy ty będziesz miał więcej fanów na portalu społecznościowym czy kolega z innej redakcji (uśmiech).
Obecnie jest łatwiej czy trudniej niż 20 lat temu zostać cenionym żurnalistą?
Ciężko powiedzieć. Z jednej strony ilość chociażby portali internetowych poświęconych tematyce sportu jest tak duża, że dzisiaj każdy może pisać i czuć się fajnym.
Ale to wciąż nie czyni młodego cenionym dziennikarzem…
No właśnie, dlatego z jednej strony na pewno młodym ludziom jest dzisiaj łatwiej zaistnieć dzięki dużej ilości: stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych, sportowych stron internetowych i gazet, ale z drugiej strony wiadomo jak nieciekawie wygląda na przykład sprzedaż prasy, przez co tej pracy niekoniecznie jest więcej…
Może trochę odbiegam od tematu, ale dla mnie u początkującego chłopaka podstawą jest dostrzeżenie u niego pasji. Wiem, brzmi banalnie, ale to fundament, na którym młody może później budować swoją pozycję! Niedawno spytał się mnie taki chłopak gdzieś w twoim wieku, jakie książki musi przeczytać, żeby zostać dziennikarzem sportowym…
Może Pana „wypuszczał” (uśmiech)?
Obawiam się, że nie (uśmiech). Był śmiertelnie poważny w tym pytaniu.
Tęskni Pan trochę za „Wizją Sport”? Regularnie komentował Pan w tej stacji mecze polskiej kadry.
Fajne czasy, ale ciężko mówić o jakimś niesamowitym przywiązaniu, skoro pracowałem tam tylko 2 lata, a zawodzie jestem od 22 lat. „Wizję” porównałbym do spadającego meteorytu, który swoim blaskiem zrobił duże wrażenie na ludziach, ale grawitacji niestety nie oszukał (uśmiech).
W takim razie liczę na jakieś najbardziej szalone Pana historie związane z ponad 20-leciem pracy jako żurnalista.
(uśmiech) Gdybym nie musiał dzisiaj wracać do Warszawy to moglibyśmy o takowych pogadać kilka godzin. Niech będzie relacja z Ukrainy z 1995 roku z meczu Widzewa z Czornomorcem Odessa.
Na stadionie okazało się, że nie słychać mnie w Warszawie, a że nie mogłem tego konsultować przez słuchawkę, to po każdym powiedzianym słowie musiałem dzwonić i pytać. Wyglądało to komicznie. Na 15 minut przed pierwszym gwizdkiem arbitra wysłano mnie do stanowiska w zupełnie innej części obiektu. Grzecznie się „spakowałem” i w nogi (uśmiech).
Tam jednak trafiłem na takiego lokalnego odpowiednika Darka Szpakowskiego. Nie pamiętam już nazwiska, ale wiem, że był to w latach 90. najbardziej popularny komentator piłkarski w kraju naszych sąsiadów. Jak się dowiedział, że ma się przenieść do innego stanowiska, bo ja miałem zająć jego miejsce, to spojrzał na mnie i coś tam zaczął „burczeć” pod nosem (uśmiech). Mijały kolejne minuty, a ten nic. Siedzi i ani myśli się ruszyć. W końcu na 3-4 minuty przed startem, wstał, z całą siłą huknął krzesłem i wyszedł.
Było mi trochę głupio, bo w końcu to nie ja podjąłem decyzję, że mamy zamienić się stanowiskami. Nie pozostawało mi nic innego jak pokornie czekać i wysłuchiwać tych wszystkich bluzg (uśmiech).
Czyli historia zakończona „happy endem”.
Zależy jak na to patrzeć (uśmiech). Podczas drugiej połowy tamtego spotkania Janusz Basałaj dał mi znać, że wobec problemów z łącznością reszta będzie robiona z „dziupli” w Warszawie. Czyli trochę porażka, ale biorąc pod uwagę udany koniec dnia, kiedy po meczu razem z innymi dziennikarzami z Polski ruszyliśmy w miasto, to spokojnie można uznać finał tamtej historii za „happy end” (uśmiech).
„Mimo wielu propozycji powrotu do aktorstwa nie wróciłem, nie chcąc rozmieniać się na drobne.” Którzy konkretni reżyserzy dzwonili do Pana?
Po roli w „Mieście prywatnym” Jacka Skalskiego faktycznie nie chciałem już bawić się w aktorstwo. Podczas kręcenia tego filmu miałem przyjemność spotkać na planie takie osobistości polskiego kina jak: Boguś Linda, Świętej Pamięci Maciej Kozłowski czy Mirek Baka. Widocznie późniejsze propozycje nie były na tyle poważne, żebym zrezygnował z dziennikarstwa sportowego (uśmiech).
Dzisiaj (czyt. piątek 21.03.) o 2 w nocy komentuje Pan jeszcze galę MMA w Canal+ Sport?
Dokładnie, ale to nie wszystko (uśmiech). W sobotę „robię” West Ham United z Manchesterem United, w niedzielę razem z Tomkiem Wieszczyckim i Mariuszem Wróblewskim ruszamy do Szczecina na mecz „Portowców” z Ruchem Chorzów. Z tego co pamiętam w poniedziałek na Eurosporcie z Maćkiem Terleckim komentujemy Piasta z Legią.
Dużo tego, ale kocham to co robię, dlatego nawet mi przez głowę nie przechodzi myśl, żeby narzekać.
Pewnie nie mam do końca pojęcia o tym co Pan mówi, ale zaryzykuję stwierdzenie, że zazdroszczę tego Panu (uśmiech). Wiem, że przed podróżą ma Pan zaplanowany jeszcze obiad, dlatego na koniec: Finał Ligi Mistrzów z udziałem polskiej drużyny czy walka o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej z udziałem Polaka - co by Pan wybrał?
Mimo wszystko boks. Kocham tę atmosferę panującą w wielkich halach bokserskich podczas tak "dużych" pojedynków. Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba zobaczyć i doświadczyć na własnej skórze…
POLECAMY INNE ARTYKUŁY AUTORA:
- Kazimierz Węgrzyn: Prawdziwą siłę odkryłem w sobie dopiero w wieku 29 lat [WYWIAD, ZDJĘCIA, WIDEO]
- Najlepsi polscy wykonawcy stałych fragmentów gry - część I [ZDJĘCIA, WIDEO ]
- Najlepsi polscy wykonawcy stałych fragmentów gry - część II [ZDJĘCIA, WIDEO]
- Dziesięciu polskich piłkarzy, którym kariery zaprzepaściły kontuzje - część I [ZDJĘCIA, WIDEO]
- Dziesięciu polskich piłkarzy, którym kariery zaprzepaściły kontuzje - część II [ZDJĘCIA, WIDEO]
- Dziesięciu polskich piłkarzy, którym kariery zaprzepaściły kontuzje - część III [ZDJĘCIA, WIDEO]
- Dziesięciu polskich piłkarzy, którym kariery zaprzepaściły kontuzje - część IV [ZDJĘCIA, WIDEO]
- Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie - Igor Sypniewski
Więcej tutaj: Bartosz Michalak