menu

Dudek: To był najsmutniejszy dzień w karierze Casillasa

17 czerwca 2014, 16:48 | Waldemar Mazgaj / Nowiny Rzeszowskie

- To był najsmutniejszy dzień w jego karierze, bez dwóch zdań. Dawno nie widziałem go tak zdekoncentrowanego, ale wpływ na to miała ta bramka, gdy był faulowany. Był wyraźnie wyłączony z gry i zrezygnowany już do końca meczu, tak jak jego koledzy - analizuje największe mundialowe niespodzianki były bramkarz Realu Madryt, Jerzy Dudek.

Na pewno z uwagą śledzi pan Mundial. Co przyciągnęło pana uwagę?
Zaskoczył mnie poziom Mundialu, który już teraz można uznać za bardzo wysoki. Tempo gry jest mocne, mecze emocjonujące, pada dużo bramek, naprawdę ładnych. Kibice obawiali się, że duże temperatury i wilgotność powietrza będą przeszkadzać drużynom. Tymczasem zawodnicy dają sobie radę, choć im dłużej będzie to trwać, tym będzie trudniej. To są pozytywy, natomiast jeśli mówić o minusach to na pewno poziom sędziowania. Rzuty karne dla Brazylii, Hiszpanii czy Niemiec były mocno dyskusyjne, choć te decyzje rozkręcają mecz. Zwykle dzieje się to na początku, więc mecz otwiera się i nabiera tempa.

Jako piłkarz był pan związany m.in. z Hiszpanią i Holandią. Zaskoczył pana ten wynik 1:5?
Po trosze tak, w końcu przegrał aktualny mistrz świata i Europy. Po części trzeba ten wynik traktować jak rewanż Holendrów za porażkę w finale w RPA, brutalny rewanż. Choć trzeba przyznać, że przez pół meczu to Hiszpanie nadawali ton grze, a kluczową sytuacją był błąd arbitra, który nie odgwizdał faulu na Casillasie i wpadł gol na 1-3. To miało duży wpływ na wynik, wyprowadziło Hiszpanów z koncentracji, a Holendrzy chcieli ich później upokorzyć. I trafili na graczy Barcelony i Realu bez formy. Ale nie boję się o Hiszpanów: po takiej porażce są zjednoczeni jak nigdy. Z Chile zagrają o wszystko, jeszcze pokażą jakość, choć niewykluczone, że pojadą do domu. Tak samo było na mistrzostwach świata w Korei i Japonii, gdy Francja, aktualny mistrz świata i Europy, pożegnał się z turniejem już po rozgrywkach grupowych.

Pana kolega z Realu, Iker Casillas, udowodnił w tym meczu, że szczyt formy ma już za sobą...
To był najsmutniejszy dzień w jego karierze, bez dwóch zdań. Dawno nie widziałem go tak zdekoncentrowanego, ale wpływ na to miała ta bramka, gdy był faulowany. Był wyraźnie wyłączony z gry i zrezygnowany już do końca meczu, tak jak jego koledzy. Ale błędy bramkarzy widać najlepiej.

W mistrzostwach pokazały się już prawie wszystkie drużyny, kogo typuje pan na mistrza?
Dziś postawiłbym na Niemców, zespół najbardziej kompletny, ze zrównoważoną proporcją ataku i obrony. Mają też najbardziej zdeterminowanych zawodników, największy balans między ławką a pierwszym składem. Ale to turniej, Holandia jest najbardziej nieobliczalna, Chile ma predyspozycje, by zostać czarnym koniem, co będzie oznaczać, że Hiszpania lub Holandia pojadą szybko do domu.

Drużyna z Europy jeszcze nigdy nie wygrała Mundialu w Ameryce Południowej. Czy w tej dżungli amazońskiej będzie ten pierwszy raz, czy jednak nie wolno przekreślać Brazylii, Argentyny i innych drużyn z drugiej półkuli.
Byłem kiedyś na dole kopalni, tam była 90-procentowa wilgotność, i nie dało się oddychać, a co dopiero pracować. Od razu zalałem się potem. Wszyscy w Brazylii na to narzekają, a przy okazji meczu Włochów z Anglią w Manaus, czyli w sercu dżungli, wilgotność powietrza sięgała 93 procent, tymczasem po piłkarzach nie było tego widać, są perfekcyjnie przygotowani do turnieju. Na razie ten klimat najbardziej przeszkadza drużynom z Afryki i Azji. Europa dobrze znosi trudy, potrafi się dopasować do warunków.

W czym tkwi problem Portugalii, która ma wielkie gwiazdy, a znów nie ma drużyny.
To są detale, które później rozgrywają się w umysłach piłkarzy. W meczu z Niemcami faulu na karnego nie było, to zdecydowało o dalszej części meczu. Portugalia zwykle lubi grać z kontry, jej największe atuty zostały w tym momencie zminimalizowane. Inna sprawa to indywidualizm Portugalczyków – oni są wielkimi gwiazdami, maja własne winiarnie, sklepy, restauracje, mają w sobie wielki egoizm, co nie pomaga w budowie zespołu.

Polscy piłkarze oglądają Mundial w telewizji. Wierzy pan w trenera Nawałkę i awans do Euro 2016?
Zawsze wierzę. Tak samo wierzyłem w kadry Smudy czy Fornalika, jak każdy Polak. Tyle nam zostało. Prezes Boniek dał szansę kolejnemu polskiemu trenerowi, oby wiedział, co robi. Mam nadzieję, że drużyna zaskoczy i pojedziemy do Francji. Kibice są tego rządni, ludzi na stadionach przybywa, choć nasze miejsce w rankingu FIFA maleje. Kadrowicze zdają sobie sprawę z tej szansy. Mamy indywidualności, brakuje nam jeszcze zespołu. Musimy wskoczyć na ten wyższy poziom, który można zobaczyć w telewizji.

Co pan doradzi młodym chłopakom, którzy marzą o karierze?
Fajnie by było, gdyby na początku pamiętali, że to nie jest ważne ile można zarobić, to samo przychodzi. Ważne są trzy sprawy: ciężka praca, cierpliwość i pokora. Nie można za wcześnie się poddać, twardo stąpać po ziemi po porażkach i marzyć. Wytyczać kierunki, nie bać się ambitnych celów i walczyć o nie, wierzyć w swoje umiejętności.

Wielu polskich piłkarzy bardzo szybko próbuje wyjechać za granicę, pan też szybko wyjechał z naszego kraju po grze w Knurowie i Tychach. To dobry szlak? Bo wielu ginie w niższych ligach...
Każdy przypadek wyjazdu jest indywidualny, każdy ma swój cel. Wielu marzy o tym, by podpisać profesjonalny kontrakt i to wieńczy karierę. Drudzy próbują porównać się do tej piłki zagranicznej. Ja dostałem propozycje wyjazdy, byłem w Feyenoordzie pół roku wcześniej, wiedziałem, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Pamiętam słowa mojego przyjaciela: „ten kontrakt jest dopiero początkiem twojej kariery". Fajnie by było, by wszyscy o tym pamiętali, bo na zachodzie nie powiesz trenerowi, że chcesz odpocząć, że zagrasz na świeżości. W ciężkim treningu trzeba dać mu argument, że miejsce w składzie się należy.

W połowie lat 90-tych pojechał pan do Rotterdamu nie znając języka, nie wiedząc co to jest karta kredytowa...
To był wielki nieznany świat. W 1996 roku przez Gdańsk i Kopenhagę poleciałem do Amsterdamu. To była wielka przygoda, strach i niepewność, ale też ekscytacja tym, co może mnie spotkać. Wszystkiego musiałem się uczyć bardzo szybko: nie tylko jeżyka i jazdy samochodem, ale też tych dzisiejszych normalności, jak konta bankowe, które wtedy takie popularne nie były. W Polsce prezes pieniądze wypłacał nam do ręki, w kopertach. To otwierało mi umysł, chłonąłem wiedzę i pracowałem. A mogłem się frustrować, bo w pierwszym sezonie nie grałem, tym bardziej, że przez głowę przechodziły różne myśli, trener kadry dzwonił i mówił o zmarnowanym talencie. A ja po prostu czułem, że się rozwijam, miałem pięknie skoszone boisko treningowe, codziennie czysty sprzęt i ciepłą wodę pod prysznicem. To mi wystarczało.


Polecamy