Dublet Rakelsa na krakowskich kałużach. Ruch tylko przemókł i wraca bez punktów (ZDJĘCIA)
Piłkarze Cracovii wygrali w meczu 10. kolejki Ekstraklasy z Ruchem Chorzów 2:1. Oba gole dla "Pasów" zdobył Deniss Rakels. Dla "Niebieskich" trafił Mariusz Stępiński. Przez całe spotkanie na stadionie przy ul. Kałuży padał obfity deszcz.
W deszczowym Krakowie przy ulicy Kałuży lokalna Cracovia podejmowała Ruch Chorzów. Obu drużynom przed pierwszym gwizdkiem na pewno nie brakowało ambicji. Po porażkach w zeszłym tygodniu - gospodarze niespodziewanie ulegli w Lubinie Zagłębiu, podczas gdy "Niebiescy" wysoko przegrali z warszawską Legią - dzisiejszym celem było zmazanie "plam" i udowodnienie kibicom, że dobry początek sezonu nie był przypadkiem.
Na murawie od pierwszego gwizdka o tych ambicjach zdawali się pamiętać jedynie gospodarze. Tak jak w pierwszej minucie zamknęli chorzowian na ich połowie, tak wyszli z niej właściwie dopiero w przerwie. Przez cały czas konsekwentnie konstruowali akcje i nacierali w pole karne Wojciecha Skaby. Gdyby nie świetna postawa Matusa Putnockiego i jego efektowne interwencje, mogliby rozbić Ruch już w pierwszym kwadransie. Słowacki bramkarz długo nie zawodził jednak swojego zespołu i skutecznie wyjmował futbolówkę lecącą od Denissa Rakelsa czy Erika Jendriska. Niepowodzenia nie demotywowały jednak gospodarzy, którzy cały czas tworzyli sobie groźne sytuacje. Z dobrej strony pokazywali się zwłaszcza Bartosz Kapustka oraz Mateusz Cetnarski. To właśnie po świetnie wykonanym rzucie rożnym drugiego z nich w 6. minucie padł pierwszy gol. Erik Jendrisek sprytnie przedłużył dośrodkowanie z rogu i skierował futbolówkę do Denissa Rakelsa. Łotyszowi nie pozostało nic jak tylko pokonać Putnockiego.
Gol nie zmienił obrazu gry. Krakowianie nadal atakowali, a Ruch w całości cofnął się do defensywy. W polu karnym Putnockiego znaleźli się nawet obrońcy gospodarzy, a Paweł Jaroszyński i Deleu częściej widywani byli pod bramką "Niebieskich" niż we własnej "szesnaście". Do ataków włączył się nawet Bartosz Rymaniak, ale mimo ogromnych chęci nie zdołał umieścić piłki w siatce. Udało się to ponownie Rakelsowi. Był to klasyczny gol do szatni. Głównym winowajcą okazał się Michał Koj, który "zaprosił" Łotysza w pole karne i pozwolił mu oddać strzał. Na listę asystentów ponownie wpisał się Erik Jendrisek. Słowakowi dużo lepiej wychodziło podawanie niż wykańczanie akcji. Wcześniej zmarnował bowiem naprawdę dobre sytuacje stworzone przez Deleu czy Bartosza Kapustkę.
A Ruch? Ruch konsekwentnie nie grał nic i "wyglądał" podobnie jak w środowym meczu z Lechem Poznań. Czasem jedynie w stronę bramki gospodarzy popędził Kamil Mazek. Nie dochodził jednak do żadnej lepszej sytuacji. Zarówno Grzegorz Sandomierski, jak i stoperzy Cracovii na dobrą sprawę mogli usiąść na murawie.
Piętnaście minut przerwy również nie wpłynęło na obraz gry. Chorzowianie nawet nie dotarli pod pole karne rywali. Piłkarze "Pasów" wciąż atakowali, ale nie mogli pokonać Matusa Putnockiego. Często brakowało jedynie centymetrów. Mimo dosyć znaczącej przewagi gospodarzy na tablicy wciąż widniał wynik 2:0.
Ale niedługo, gdyż ku zaskoczeniu wszystkich, po godzinie gry Ruch wybiegł z kontratakiem. Piłkę pod pole karne doprowadził Marek Zieńczuk, po czym podał do Mariusza Stępińskiego. Ten tylko na to czekał i pokonał Grzegorza Sandomierskiego. Ten gol wprowadził trochę nerwowości w poczynania gospodarzy. Wciąż mieli oni dużą przewagę, ale zaczęli popełniać drobne błędy, które nie zdarzały im się wcześniej. Częściej futbolówkę zaczął przejmować Ruch, jednak nim któryś z graczy "Niebieskich" zdążył dobiec na połowę przeciwników, zwykle ją tracił. A każda strata kończyła się zagrożeniem ze strony gospodarzy. W ofensywnie bowiem wciąż bardzo aktywny był nie tylko strzelec dwóch bramek, Deniss Rakels, ale także reszta drużyny.
Słabą postawę chorzowian dobitnie pokazuje fakt, iż po raz pierwszy od zdobycia bramki znaleźli się oni na połowie gospodarzy dopiero w 84. minucie. Przez 23 poprzedzające minuty jedynie się bronili. Skutecznie, bo skutecznie, ale bramka dla Cracovii wisiała w powietrzu. Mimo wielu świetnych sytuacji, przed którymi stawali Deniss Rakels, Erik Jendrisek czy Miroslav Covilo, trzeciego gola zabrakło. Nie pomogły nawet roszady Jacka Zielińskiego. W miejsce Bartosza Kapustki pojawił się Marcin Budziński. Przed samym gwizdkiem chęć na grę złapali nagle goście. Zdołali nawet kilkakrotnie wejść pod pole karne Grzegorza Sandomierskiego, ale jedyne co udało im się zdobyć to druga żółta i w konsekwencji czerwona kartka dla Patryka Lipskiego.