menu

Dramat GKS Bełchatów. Korona zrzuciła "Brunatnych" do 1. ligi, sama walczy dalej

2 czerwca 2015, 22:34 | Grzegorz Ignatowski

GKS Bełchatów jako pierwszy zespół spadł z Ekstraklasy. Swój los przypieczętował remisem 2:2 po dramatycznej końcówce meczu z Koroną Kielce. Złocisto-krwiści utrzymanie zapewniliby sobie tylko zwycięstwem, więc w ostatniej kolejne czeka ich ciężki bój o pozostanie w elicie.

GKS Bełchatów spadł z Ekstraklasy
GKS Bełchatów spadł z Ekstraklasy
fot. Dariusz Śmigielski / Dziennik Łódzki

Być albo nie być - takie filozoficzne pytanie zadawali sobie przed meczem kibice Bełchatowa. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem byli o krok od niebytu, bowiem utrzymanie było realne tylko w przypadku korzystnego rozstrzygnięcia w innych meczach, przy jednoczesnym zwycięstwie nie tylko z Koroną, ale też z Górnikiem Łęczna w ostatniej kolejce.

Fani "Brunatnych" wierzyli w jednego piłkarza. Był nim Arkadiusz Piech, a ta wiara była uzasadniona faktem, że napastnik wypożyczony z Legii robił w meczu z Ruchem takie rzeczy, że nawet najśmielszym filozofom coś takiego by się nie przyśniło. Piech miał szansę już w 8. minucie na zdobycie gola, ale jego strzał w krótki róg padł łupem Vytautasa Cerniauskasa.

Piłkarze Korony zamiast filozofować zdecydowali się działać. Efekt? W 21. minucie Jacek Kiełb przejął piłkę po fatalnym błędzie Flisa do spółki z Mójtą. Pomocnik kielczan wdarł się w pole karne i potężnym uderzeniem w krótki róg wpakował piłkę do siatki. Wydawało się, że Zubas powinien obronić ten strzał, ale Kiełb strzelił tak mocno, że piłka zwyczajnie przełamała rękawice litewskiego golkipera. W tym momencie GKS był już w 1. lidze.

GKS Bełchatów walczył, ale mimo kilku szans do końca pierwszej połowy nie był w stanie doprowadzić do wyrównania. Za to w drugiej połowie było jak w filmie Alfreda Hitchcocka - najpierw trzęsienie ziemi, a później napięcie rosło. Ziemia się zatrzęsła pod nogami "Scyzoryków" już w 47. minucie. Wówczas Wacławczyk sięgnął piłkę głową po podaniu od Michała Maka i delikatnym strzałem przechytrzył usiłującego interweniować Cerniauskasa.

"Brunatni" chcieli pójść za ciosem i już kilka chwil później po uderzeniu z dystansu Michała Maka serca kibiców zadrżały. Skończyło się jednak tylko na strachu, bowiem as bełchatowian strzelał niecelnie. Pod bramką rywala szczęścia szukał też Baranowski, ale jemu też zabrakło precyzji.

W końcu i do "Brunatnych" uśmiechnęło się szczęście. W ostatniej minucie meczu wprowadzony wcześniej na boisko Andreja Prokić wygrał pojedynek jeden na jednego na prawym skrzydle i dośrodkował piłkę w pole karne. Tam najwyżej wyskoczył Paweł Baranowski, który precyzyjnym strzałem głową umieścił piłkę w siatce. A więc GKS wciąż liczył się w grze o utrzymanie w Ekstraklasie, które w ciągu minuty stało się bardzo realne!

Jest takie stare polskie przysłowie - łatwo przyszło, łatwo poszło. Słowo "łatwo" do tej sytuacji nie pasuje, ale szybko komponuje się idealnie. Minutę później lewym skrzydłem przedarł się Pyłypczuk, który dośrodkował piłkę w pole karne. Obrońcy Bełchatowa myślami byli chyba zupełnie gdzie indziej, bo zupełnie zapomnieli o pilnowaniu Oliviera Kapo. Francuz kapitalnie wyskoczył do piłki centrowanej na piąty metr i strzałem głową doprowadził do remisu, wprawiając tym samym kibiców Bełchatowa w grobowy nastrój. W takich okolicznościach poznaliśmy pierwszego spadkowicza, bo remis oznacza, że GKS nie ma już szans na utrzymanie w Ekstraklasie.


Polecamy