W pogoni za folklorem (1): Damian Kądzior - złota dusza walcząca o wisienkę na torcie
Zaczynamy nowy cykl tekstów dotyczących I ligi. Na początek artykuł o pomocniku Dolcanu Ząbki, Damianie Kądziorze. Jako że właśnie zaczynają się święta Bożego Narodzenia, w tekście nie zabraknie tego, co najważniejsze w obecnych chwilach, czy zwrócenia uwagi na relacje rodzinne.
fot. Polska Press
3 grudnia, Ząbki. Dolcan podejmuje Miedź w ostatnim w tym roku meczu I ligi. Jest 76. minuta, gospodarze mają rzut wolny w dobrej odległości od bramki Dawida Smuga. Przy piłce stoją Damian Kądzior oraz Antonio Calderon. Z perspektywy trybun wygląda, jakby kłócili się o to, kto ma uderzać. Ostatecznie Hiszpan – który paręnaście dni później zdecyduje się na rozwiązanie kontraktu z Dolcanem i powrót do Hiszpanii – odpuszcza i zostawia piłkę młodszemu koledze. Wypożyczony z Jagiellonii Kądzior nie marnuje okazji i strzela idealnie. Dla niego jest to pierwsza bramka z rzutu wolnego w barwach Dolcanu, wcześniej jednak trafiał w ten sposób kilkukrotnie w Młodej Ekstraklasie i rezerwach Jagi, a także dla Motoru Lublin.
- Jeżeli nie zrobisz czegoś na treningu, to później na pewno nie wykonasz tego podczas meczu – tłumaczy, nawiązując do trenowania rzutów wolnych, zostawania po zajęciach, czy treningach indywidualnych prowadzonych w czasie całkowicie wolnym. To też oddaje jego podejście do zawodu, które trenerzy oraz koledzy uznają jako bardzo profesjonalne.
Piłkarskie geny
Podobne zdanie wyraża jego ojciec, który w przeszłości również grał w piłkę. Pan Robert, podobnie jak jego syn, zdobył mistrzostwo Polski juniorów i wydawało się, że drzwi do wielkiej kariery stoją przed nim otworem. Skończyło się jednak na przygodzie z piłką i sześciu meczach w Ekstraklasie (ówczesnej I lidze). Kądzior senior przez pewien czas był co prawda podstawowym zawodnikiem Jagiellonii, później jednak stracił miejsce w składzie, zostając niejako wyrzuconym z pierwszej drużyny. To oznaczało utratę środków do życia.
– Ojciec nie mógł mnie utemperować i mną pokierować. Zachowałem się buńczucznie, zostawiłem piłkę, za bardzo się na niej zawiodłem – wyjaśnia pan Robert. – Myślę, że na początku żałował zakończenia kariery, ale po moich narodzinach chyba już nie tak bardzo – uśmiecha się Damian, którego narodziny zmieniło wiele w funkcjonowaniu całej rodziny. – Człowiek był młody. Ojcostwo nie było mu może za bardzo w głowie, ale trzeba było postawić pierwsze kroki w dorosłym życiu. Trzeba było utrzymać rodzinę. Do pracy wyjechałem najpierw ja, a później żona – wspomina pan Robert, który na emigracji w Rzymie nie zerwał całkowicie z futbolem. Grywał jeszcze dla zabawy, a w pewnych rozgrywkach zdobył nawet koronę króla strzelców.
Mimo swoich nie najprzyjemniejszych doświadczeń Kądzior senior nie zniechęcał syna do piłki. I choć to on poprowadził go na pierwszy trening MOSP Jagiellonii Białystok, nigdy nie musiał go jednak specjalnie zachęcać do uganiania się za futbolówkę. – Od małego ciągnęło mnie do sportu. Pierwsze zdjęcie, które pamiętam, też było z piłką. Miałem to w genach – zaznacza Damian, przypominając, że nie tylko jego ojciec, ale również dziadek grali w piłkę.
W wielu przypadkach synowie przypominają ojców. Nie inaczej jest u rodziny Kądziorów. – Podobieństwo? Każdy z nas uwielbia piłkę nożną – śmieje się pan Robert. – Obaj jesteśmy lewonożni, a praworęczni. Do tego widać podobieństwo pod względem techniki i warunków fizycznych – dodaje, zaznaczając jednak, że nie są identyczni. – Za wcześnie skończyłem z grą, a on się nie poddaje i ciężko pracuje – wyjaśnia, po czym przechodzi do kwestii czysto sportowych. – Śmiejemy się, że geny szybkościowe opanował po dziadku, a dopiero jego syn będzie miał je po mnie. Ja byłem szybkościowcem, a Damian nie jest tego typu zawodnikiem – przyznaje pan Robert.
Kądzior senior zwraca uwagę na jeszcze jedno, czyli różnicę pokoleniową. – Wydaje mi się, że w jego wieku pod względem fizycznym i psychicznym byłem na wyższym poziomie. Tylko mnie i moich kolegów wychowało podwórku, musieliśmy walczyć o przyszłość. To kształtowało charakter – mówi. – Młodsze roczniki są trochę inne. Pod wieloma względami mają łatwiej, ale często w przyszłości zderzają się z rzeczywistością. A to bywa bolesne – ocenia pan Robert, który do dziś część swojego życia poświęca piłce nożnej. Aktualnie prowadzi rocznik 2003 drużyny MOSP Białystok. – Damian, kiedy może, pomaga mi w treningach. Dzieciaki mu kibicują, a on odwiedza je, kiedy jest w domu – zaznacza.
Rodzinna rywalizacja
W przypadku rodziny Kądziorów słowo trening nie ogranicza się jedynie do zajęć Damiana w Dolcanie oraz pana Roberta w MOSP. Kiedy tylko jest bowiem okazja, ćwiczą wspólnie, choć mogliby w tym czasie odpoczywać. – Współpracujemy do dzisiaj. W drugi dzień świąt nie siedzimy tylko przy stole, ale idziemy również potrenować – zaznacza Kądzior senior. Te treningi przynoszą efekty, choć początki współpracy były naprawdę trudne. – Na początku wyglądało to trochę drastycznie. Był nawet płacz. „Tato, co ty wymyślasz, przecież ja tego nie potrafię” – wspomina, odwołując się do treningów koordynacyjnych, w których wykorzystywano koło i drabinki. Te zajęcia dla Damiana były katorgą. Z kolei pan Robert – choć w młodości nie ćwiczył w ten sposób – nie miał z nimi większych problemów. – Były momenty lepsze i gorsze, ale dzisiaj obracamy to w żart. Po latach Damian jest z tego zadowolony – stwierdza pan Robert.
Gol z rzutu wolnego przeciwko Miedzi to również efekt ciężkiej pracy. Od dawna ojciec z synem zakładają się, sprawdzając, kto jest lepszym strzelcem. Najpierw w bramce stawał pan Robert, a Damian strzelał. Później następowała zamiana. – Początkowo przegrywał, ale od dłuższego czasu wygrywa rywalizację. Jego postępy cieszą – przyznaje Kądzior senior.
Złoty rocznik
Damian w piłce seniorskiej nie odnosił jak na razie wielkich sukcesów, natomiast w piłce juniorskiej miał się czym pochwalić. W 2011 zdobył wspólnie z Jagiellonią mistrzostwo Polski juniorów starszych. W złotej drużynie z rocznika 1992 grali z nim m.in. Tomasz Porębski, Karol Mackiewicz, Kamil Zapolnik, czy Jan Pawłowski. – To był wyjątkowo dobry rocznik – zauważa ojciec pomocnika. W tym przypadku można zauważyć ciekawy zbieg okoliczności. W 1992 roku Jagiellonia również zdobyła mistrzostwo Polski juniorów, a wtedy w jej szeregach grali m.in. Tomasz Frankowski, Jacek Chańko, Mariusz Piekarski i Marek Citko, czyli ludzie, którzy w przyszłości z mniejszym lub większym powodzeniem radzili sobie w reprezentacji Polski.
Warto jednak zauważyć, że rocznik ’92 uchodzi ogólnie za bardzo zdolny. W Krakowie byli choćby Michałowie Chrapek i Czekaj, w Warszawie Dominik Furman oraz Rafał Wolski, a w Poznaniu Bartosz Bereszyński i Marcin Kamiński. To wpływało także na poziom rozgrywek Młodej Ekstraklasy, w których uczestniczył również Kądzior. – Kiedy prowadził nas trener Rumak, poziom bardzo wysoki. Z następnymi latami poszedł jednak w dół – ocenia pomocnik. – Początkowo te rozgrywki były potrzebne, ale później lepiej, że wróciły rezerwy. Poziom niektórych drużyn w III lidze jest wyższy niż w ME – dodaje.
Ogranie w Młodej Ekstraklasie oraz złoto w juniorach z czasem zaprocentowały. „Kędyś” zaczął zaliczać epizody na treningach Jagiellonii, a żeby złapać ogranie, miał zostać wypożyczony do drugoligowych Wigier Suwałki. Wtedy zatelefonował do niego jednak Dariusz Jurczak z pytaniem, czy nie chce pojechać na obóz do Turcji z pierwszą drużyną. Wychowanek Jagi nie wahał się ani chwili. Podczas przygotowań pokazał się z niezłej strony i mógł mieć nadzieję na debiut w lidze. – Nie mogłem narzekać. Wszystkie treningu były zrobione po piłkarsku – przyznaje po latach. Niedługo przed startem rozgrywek doznał jednak kontuzji – złamania piątej kości śródstopia – która wykluczyła go z gry aż do czerwca. Pierwsze mecze w Ekstraklasie zanotował dopiero jesienią 2012 roku, kiedy Tomasz Hajto dał mu szansę w dwóch spotkaniach. Na występ numer trzy musiał czekać dwa lata. Wtedy pomocnik dostał od Michała Probierza mniej więcej kwadrans w meczu z Lechią Gdańsk. – To dobry zawodnik, więc dziwię się, że trener Probierz nie dał mu więcej szans – twierdzi Szymon Matuszek, który przez ostatni rok grał z Kądziorem w Dolcanie, a teraz przeniósł się do Górnika Zabrze.
„Kędyś” nie narzeka jednak na szkoleniowca. – To dobry trener. Nie bez przyczyny wielu zawodników zaznacza w różnych plebiscytach, że chcieliby z nim pracować – mówi pomocnik, któremu trudno odnieść się do opinii, że Probierz złagodniał w porównaniu do wcześniejszych lat. – Może kiedyś był surowy, ale ja wtedy nie miałem z nim przyjemności – zaznacza, przypominając jednak, że szkoleniowiec nadal lubi sobie pożartować. Również z zegarków. Ten należący do Damiana ma nieco więcej wskazówek niż przeciętny model, czego Probierz nie omieszkał się skomentować. – Zastanawiał się, co oznaczają. Pytał, czy ta pokazuje, że gram, a tamta, że nie – wspomina z uśmiechem zawodnik Dolcanu.
Pierwsze przetarcie
Jeden występ u Probierza była dla Kądziora powrotem do Jagi po półtorarocznej nieobecności. W tym czasie pomocnik był wypożyczony do drugoligowego Motoru Lublin, do którego ściągnął go Piotr Świerczewski. – Bardzo pozytywny człowiek, cały czas uśmiechnięty. Trzeba brać przykład z takich ludzi, czyli tylko się cieszyć, a nie przejmować – ocenia „Kędyś”. Świerczewski nie przepracował jednak w Lublinie nawet roku, a po odejściu głośno mówił o problemach organizacyjnych, z jakimi się spotkał. – Organizacja nie stała na najwyższym poziomie. Zdarzało się, ze kazano nam schodzić z boiska, choć jeszcze nie skończyliśmy treningu. Czasami nie było nawet gdzie ćwiczyć – przyznaje zawodnik.
Początkowo Kądzior był wypożyczony na pół roku, później jednak zdecydowano, że zostanie w Lublinie na kolejny rok. Pomocnikowi takie rozwiązanie również nie przeszkadzało. – Sportowo dobrze wspominam ten czas. Stawiałem tam pierwsze kroki w seniorskiej piłce – przypomina. Po kilku miesiącach zaczęły się jednak problemy. Od lutego do czerwca 2014 Kądzior nie otrzymał od klubu ani grosza. We wrześniu wytoczył więc Motorowi proces, który w końcu wygrał. Na początku bieżącego roku otrzymał zaległe pieniądze.
Z polecenia snajpera
Do Dolcanu trafił na początku bieżącego roku. W Jagiellonii nie miał większych szans na regularne granie, więc postanowił spróbować swoich sił półkę niżej. Po rozmowach ze sztabem szkoleniowym zdecydował się na wypożyczenie. Ofert nie brakowało. W pewnym momencie najbardziej konkretny był Chrobry Głogów. Świetna baza treningowa oraz osoba Ireneusza Mamrota, któremu niedawno stuknęło pięć lat na stanowisku trenera drużyny, stanowiły magnes dla 22-letniego wówczas zawodnika. „Kędyś” jedną nogą był już w Głogowie, jednak ostatecznie do gry włączył się Dolcan. Młodego piłkarza władzom podwarszawskiego klubu polecił napastnik, Mateusz Piątkowski, który dzisiaj występuje w Apoelu Nikozja, a kiedyś sam przez rok występował w drużynie z Ząbek. Kądzior po konsultacji z ojcem, który zajmował się wtedy jego interesami, uznał, że Dolcan jest lepszą opcją niż Chrobry. Ząbki były zdecydowanie bliżej niż Głogów, a do tego zarobki w Dolcanie były na wyższym poziomie. Doszło więc do wstępnego porozumienia między klubem i piłkarzem. To był grudzień 2014. Wtedy szkoleniowcem Dolcanu był jeszcze Marcin Sasal, który jednak wkrótce zrezygnował z tej roli.
– Później doszły mnie słuchy, że trenerem może zostać Dariusz Dźwigała. Skontaktowałem się z nim i zapytałem, czy będzie mnie widział w drużynie – wspomina pomocnik, który po otrzymaniu odpowiedzi twierdzącej już się wahał i zdecydował na półtoraroczne wypożyczenie do Ząbek. – Kiedy objąłem stanowisko trenera Dolcanu, dążyłem do tego, aby Damian znalazł się w moim zespole. Znałem go doskonale. Również Darek Jurczak, którego Kądzior jest wychowankiem, zawsze wypowiadał się o nim pozytywnie. Sam też śledziłem poczynania Damiana w Motorze Lublin, gdzie strzelał bramki i radził sobie naprawdę dobrze – tłumaczy Dźwigała.
Ząbkowskie okno wystawowe
Na przenosiny do Ząbek wpływ miał jeszcze jeden fakt: gra w podwarszawskiej drużynie może być trampoliną do Ekstraklasy. Zanim Kądzior trafił do Dolcanu, poziom wyżej trafili stamtąd choćby Mateusz Piątkowski, Dariusz Zjawiński, Rafał Grzelak (choć w Podbeskidziu spędził tylko dwa miesiące), czy Maciej Tataj. – Przechodząc na wypożyczenie do I ligi, chciałem grać. Karol Mackiewicz mówił wprawdzie, że jest tam ciężej niż w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale liczyłem, że się wybiję i wrócę do Ekstraklasy – tłumaczy „Kędyś”. – A po transferach z Dolcanu można wywnioskować, że Ząbki to dobre miejsce do wybicia się – dodaje.
Mimo że nie był młodzieżowcem (co w niższych ligach niż Ekstraklasa jest dodatkowym atutem), błyskawicznie wywalczył sobie miejsce w składzie drużyny z Ząbek. Wiosną zagrał 13 spotkań ligowych, w których zdobył dwie bramki i zanotował tyle samo asyst. Jesienią rozegrał 17 meczów, strzelając pięć goli i zaliczając sześć asyst. Według niektórych źródeł jego kariera mogła się potoczyć jednak nieco inaczej. Latem istniała ponoć możliwość, że Kądzior przeniesie się do innego klubu z Mazowsza – Wisły Płock. Jego wypożyczenie do „Nafciarzy” miał obniżyć kwotę, jaką Jagiellonia musiałaby zapłacić za Jacka Góralskiego. – Usłyszałem o tym od jednego z kolegów i nie wiedziałem, o co chodzi. Może były jakieś ustalenia między prezesami Wisły i Jagiellonii? – zastanawia się pomocnik.
Gdyby doszło do przenosin, zawodnik prawdopodobnie zyskałby sportowo. Prawdopodobnie, ponieważ w Ząbkach ma silną pozycję, a w Płocku musiałby ją budować od podstaw. Patrząc jednak na wyniki drużynowe, zyskałby na pewno. Wisła jest bowiem liderem rozgrywek, z kolei Dolcan zajmuje szóste miejsce, tracąc do pierwszego siedem punktów. Z jednej strony, to naprawdę dobry wynik. Z drugiej, w Ząbkach odczuwają niedosyt – gdyby nie kilka nieoczekiwanych potknięć, zespół miałby o wiele mniejszą stratę. – Każdej drużynie zdarzają się słabsze momenty. Legii, która dysponuje o wiele większymi pieniędzmi, również. I liga jest wyrównana, ale kogo byś nie zapytał, to powie, że Dolcan to drużyna, która ma styl – wyjaśnia zawodnik.
W poszukiwaniu prawej nogi
Kogo bym nie zapytał, usłyszę również o głównym atucie Kądziora. – Oczywiście lewa noga – mówi od razu Matuszek. – Do tego prostopadłe podanie i wizja gry – dodaje defensywny pomocnik. – Jest bardzo dobrze wyszkolony technicznie – zauważa z kolei Robert Kasperczyk, który prowadził pomocnika w Motorze. – Fajnie radził sobie w gierkach na jeden, dwa kontakty. Wydaje mi się, że pod tym względem jeszcze się poprawił. Widać u niego umiejętność szybkiego grania, znalezienia niekonwencjonalnego rozwiązania na małej przestrzeni. Otwierał tym drogę do bramki sobie albo swoim kolegom. – dodaje. W tym sezonie Kasperczyk spotkał się już zresztą z Kądziorem. Szkoleniowiec prowadzi aktualnie Sandecję Nowy Sącz, która pokonała Dolcan 3:2.
– Widać, że w I lidze nabrał pewności siebie. Zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. – przekonuje Kasperczyk. – Strzelił nam bramkę i sprawiał dużo problemów. Był najaktywniejszym z piłkarzy Dolcanu. Wspominam go źle w tym sensie, że był bardzo groźny dla mojej drużyny. A dobrze ze względu na umiejętności, które oceniam bardzo wysoko – wyjaśnia szkoleniowiec Sandecji. – Zaimponował mi wychodzeniem spod pressingu, piłkarskim cwaniactwem. Tego w Motorze nie było tak widać – dodaje.
Inną zaletą, którą można zauważyć u „Kędysia” jest uniwersalność. Pomocnik może zagrać w środku pola, jako ofensywny pomocnik i na obu skrzydłach. – Bok pomocy to nie jego pozycja. Myślę, że docelowo powinien grać jako „8” albo „10” – ocenia Matuszek. – Nie widzę go w jednym konkretnym miejscu na boisku. U mnie zawodnicy muszą się rotować, potrafić zmienić pozycję – zaznacza z kolei Dźwigała. Sam piłkarz przyznaje, że czuje się dobrze tam, gdzie ustawi go trener, choć nie zawsze tak było. – Kiedyś zrażałem się, gdy ktoś ustawiał mnie na boku pomocy. Do tej pozycji przekonałem się dopiero u trenera Kasperczyka – przyznaje sam zainteresowany.
Widoczne są jednak również aspekty, z którymi Kądzior ma problemy. – Musi czymś skompensować braki szybkościowe. Myślę zresztą, że gdyby miał dynamikę, nie schodziłby z poziomu Ekstraklasy – ocenia Kasperczyk. – Musi pracować nad słabszą nogą. Tak się jakoś składać, że w większości sytuacji strzeleckich piłka spada mu na prawą nogę – twierdzi natomiast Dźwigała. – Każdy zawodnik ofensywny musi poprawiać grę w defensywie. Damian nie jest wyjątkiem, ale i tak zrobił pod tym względem postępy. Zanotował naprawdę duży progres w aspekcie fizycznym. Teraz nie jest już go tak łatwo przepchnąć – dodaje, a progres w grze defensywnej zauważają również koledzy pomocnika. – Jest wybiegany. Na badaniach wydolnościowych był praktycznie na równi ze mną. Dużo biega i naprawdę pomaga w defensywie. Jeżeli mam kogoś takiego obok siebie, gra mi się łatwiej – przekonuje Matuszek. Kądziorowi nadal zdarzają się jednak braki koncentracji w tym aspekcie gry. Ostatnio było to widoczne w meczu z Miedzią, kiedy parokrotnie do powrotów musiał go nawoływać lewy obrońca, Piotr Petasz. – Cały czas muszę pracować nad grą w defensywie. Czasami mam jeszcze zawieszki – przyznaje „Kędyś”.
U bram Ekstraklasy
Wyszkolenie piłkarskie to jednak tylko połowa sukcesu. Sporo zależy również od głowy, ale z nią Kądzior nie ma żadnych problemów. Takie przynajmniej odnosimy wrażenie, rozmawiając z nim i jego otoczeniem. – Mogę o nim mówić tylko w samych superlatywach. W Motorze bardzo profesjonalnie podchodził do swoich obowiązków. Miał odpowiednie podejście mentalne – tłumaczy Kasperczyk. – Problemy wychowawcze? W życiu. Broń Panie Boże. To była złota dusza do prowadzenia – przekonuje trener Sandecji.
– Kwestia wody sodowej, niemądrego podejścia są mu obce. Wiadomo, nie jest święty. Nie powiem, że nie wypije piwa, czy lampki wina. Nigdy nie widziałem go jednak pijanego. O paleniu papierosów, czy innych używkach też nie słyszałem – wyjaśnia ojciec zawodnika. – Damian z roku na rok jest mądrzejszy, inwestuje w siebie, ćwiczy indywidualnie. To wszystko procentuje – dodaje.
Niewykluczone, że za jakiś czas zaprocentuje to transferem do Ekstraklasy, które jest celem wychowanka Jagiellonii. – Postawił sobie cel, że czerwiec będzie takim okresem, kiedy zadomowi się w Ekstraklasie. Z jego zaangażowaniem nie powinno mu się nie udać – przekonuje Kądzior senior, który na razie ma dwa razy tyle występów w Ekstraklasie co jego syn. – Żartujemy, że on ma sześć meczów, a ja trzy epizody, i zastanawiamy się, kiedy go dogonię – uśmiecha się Damian. – Podchodzimy do tego spokojnie, logicznie, bez złych emocji. Na wszystko przyjdzie czas – dodaje pan Robert.
Zdaniem Dźwigały ten czas już nadszedł. – Damian to profesjonalista i moim zdaniem jest już gotowy na to, aby grać w Ekstraklasie. Jeżeli będzie miał możliwość, aby trafić do klubu grającego poziom wyżej, na pewno nie będę mu w tym przeszkadzał – wyjaśnia szkoleniowiec Dolcanu.
Wydaje się zatem, że rozpoczynające się właśnie święta Bożego Narodzenia będą idealną okazją, aby życzyć „Kędysiowi” transferu do mocniejszego klubu. Jak się jednak okazuje, podczas takich chwil w rodzinie Kądziorów piłka schodzi na dalszy plan. – Zawsze życzę mu zdrowia i tego, żeby był takim człowiekiem, jak teraz. A on z kolei nie chce, żebym ja się zmienił – zdradza pan Robert. – Piłka nożna to tylko etap w życiu. Ważne jest to, kim jesteśmy teraz i kim będziemy później. Jeżeli przez całe życie będziemy poukładani i ludzcy – czego w Polsce jeszcze trochę brakuje – to w tym wszystkim Ekstraklasa będzie wisienką na torcie – podsumowuje ojciec zawodnika.