Szymon Matuszek dla Ekstraklasa.net: Wpadłem w oko Capello, w Realu wiązano ze mną spore nadzieje (CZĘŚĆ II)
- Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy obserwowani, że istnieje zainteresowanie. Powoli przygotowywaliśmy się na zmianę, choć rzeczywiście nie wiedzieliśmy, że jest to tak poważne. Największy szok był wtedy, kiedy jeszcze przed podpisaniem kontraktów zaprosili nas na dwa dni do siebie na rozmowy. Zobaczyliśmy, jak to wszystko wygląda. To było niesamowite - opowiada w rozmowie z naszym serwisem Szymon Matuszek, pomocnik Dolcanu Ząbki, który w przeszłości miał okazję trenować w akademii Realu Madryt.
fot. Polskapresse
Wracając do motywu z początku rozmowy. Hiszpania. Nie męczą cię już pytania o pobyt w tym kraju?
Te pytania nie są tyle męczące, co po prostu zawsze się powielają. Chyba dlatego, że to jest dość ciekawy kierunek, rzadki w Polsce. A pobyt w Realu to już w ogóle. Ja jestem z tego dumny i zawsze wypowiadam się o tym pozytywnie. To były piękne czasy, a może nawet najpiękniejsze w moim życiu.
A nie jest czasami tak, że ktoś patrzy na listę zawodników Dolcanu, widzi kolejne nazwiska, w ogóle ich nie kojarząc, aż w końcu stwierdza: Matuszek – kojarzę. Grał w Hiszpanii.
Pewnie tak. To takie piętno. Coś, z czego głównie mnie kojarzą. Ale to chyba dobrze, jeżeli z czymś w ogóle mnie kojarzą? Mnie to na przykład cieszy. To mnie przynajmniej odróżnia od wszystkich innych piłkarzy z I ligi.
Twoim pierwszym przystankiem w Hiszpanii było Horadada. Na jakiej zasadzie tam trafiłeś? Rodzaj jakiejś wymiany?
To było tak, że właściciel WSP prowadził tam bodaj jakieś interesy, a przedstawiciele Horadady przyjechali do Polski, chyba na jakiś mecz okręgówki, i stwierdzili, że chcieliby paru zawodników u siebie. I tak zawiązali współpracę. Najpierw pojechał tam syn właściciela, napastnik Marcin Pontus. Strzelał bramki, więc pozostawił po sobie pozytywne wrażenie. Później pojechało nas trzech: ja, Kamil Glik oraz Krzysztof Gut, który już w sumie skończył z graniem. Na miejscu zbieraliśmy dobre recenzje, zjeżdżało się sporo skautów i później było już tam dziesięciu Polaków ze szkółki z Wodzisławia. A i nie można było narzekać na życie. Okolice Alicante, południe Hiszpanii, super warunki do życia. Byliśmy dobrze traktowani, właściwie wszystko podstawiano nam pod nos. Tak, abyśmy osiągali dobre wyniki na boisku. Dla nas była to świetna przygoda. My byliśmy zadowoleni, oni podobnie, więc współpraca szła w dobrym kierunku.
Skoro było tylu rodaków, to chyba i tobie było łatwiej?
Na pewno tak. Gdybym wyjechał sam, z pewnością byłoby mi ciężej. Pamiętam, jak było na początku, kiedy trafiłem tam bez znajomości języka. Nie pojechałem prosto do Horadady, tylko do Alicante. Z Alicante CF trenowałem około tygodnia i naprawdę było mi trudno. Nie znałem tamtego języka, a Hiszpanie, którzy moim zdaniem pod względem nauki są leniami, nie za bardzo znali angielski. Doceniałem więc, że w Horadadzie było nas więcej, bo było też łatwiej. Później, kiedy w szatni było nas dziesięciu, kiedy polski tam dominował, to widziałem, że miejscowym to przeszkadza.
W końcu zgłasza się Real – pierwsze wrażenie: ktoś żartuje?
Niekoniecznie, bo wiedzieliśmy, że w pobliżu był obserwator, który wypatrzył dla Realu m.in. Morientesa. Przychodził na mecze, mieliśmy jego wizytówki. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy obserwowani, że istnieje zainteresowanie. Powoli przygotowywaliśmy się na zmianę, choć rzeczywiście nie wiedzieliśmy, że jest to tak poważne. Największy szok był wtedy, kiedy jeszcze przed podpisaniem kontraktów zaprosili nas na dwa dni do siebie na rozmowy. Zobaczyliśmy, jak to wszystko wygląda. To było niesamowite. Zobaczyć zawodników z pierwszej drużyny, całą tę infrastrukturę, wszystko, co mają tam pod nosem. Aż się przecierało oczy z wrażenia.
Zanim podpisałeś kontrakt z Realem, była szansa na przenosiny do innych hiszpańskich klubów, na przykład Valencii.
W Valencii trenowaliśmy z juniorami. Wtedy też Kamilowie Glik i Wilczek pojechali na testy do Liverpoolu. Z tym pierwszym byliśmy również blisko Levante, w którym w zasadzie mieliśmy przed sobą kontrakty i już nawet nie wiem, co zadecydowało o tym, że tam nie zostaliśmy. Generalnie w Hiszpanii było duże zainteresowanie nami. Prezentowaliśmy bowiem inną piłkę niż wszyscy Hiszpanie.
Twardszą. Zupełnie inny styl. W końcu zdecydowaliśmy się na rezerwy Realu i nie ma czego żałować. To było ciekawe przeżycie, choć mogło się to oczywiście inaczej potoczyć. Ogólnie cały ten pobyt za granicą wspominam jako fajny czas – zobaczyłem kawałek piłkarskiego świata i tego nikt mi nie odbierze. Teraz nie ma jednak za bardzo sensu tego rozpamiętywać, żyć tym – muszę patrzeć na to, co przede mną.
Podczas dalszego pobytu w Realu była szansa kontaktu z zawodnikami I drużyny?
Kontakt był właściwie codziennie – odnowy biologiczne mieliśmy w zasadzie razem, więc w jacuzzi czy basenach rozmawialiśmy normalnie. A na boisku? Zdarzało się tak, że oni trenowali na jednym, a my zaraz obok. Dochodziły też spotkania prywatne – na obiadach czy kolacjach z Jurkiem Dudkiem też byli zawodnicy pierwszej drużyny. Obcowaliśmy więc z nimi niejednokrotnie i to byli całkiem normalni ludzie. Nie wywyższali się przy nas, to były bardzo pokorne osoby.
Jedynym, którego wspominam negatywnie, jest chyba Guti. W ten sposób na niego nastawił mnie jego kuzyn. Mieszkałem z nim, a Guti na niego nie reagował, jakby się do niego nie przyznawał. Dziwnie go traktował. Przechodził czy przejeżdżał obok i nawet nie powiedział „cześć”. To już świadczy o człowieku i na pewno już zawsze będę miał o Gutim negatywne zdanie.
Jeżeli chodzi o twoją przygodę, to zaczynałeś w Juvenilu…
Juvenil A, potem grałem w Realu Madryt C, a później tak przez pół tygodnia trenowałem jeszcze z Castillą. Jeżeli miałbym to wszystko porównać, to w Castilli byli już tacy zawodnicy, którzy trafiali tam bez przypadku. Takie brylanciki. W Realu C jeszcze zdarzali się zawodnicy, którzy nie osiągnęli takiego rozwoju, jak zakładano. A rezerwy to już zupełnie coś innego. Trenowanie z nimi było dla mnie wielkim zaszczytem i to była generalnie fajna sprawa.
Ktoś z tych zawodników zrobił większą karierę?
Tak. Nacho, który ciągle jest w pierwszej drużynie, a ze mną był w Juvenilu A i Realu Madryt C. Jemu, choć grał w młodzieżowych reprezentacjach Hiszpanii, na pewno nie wróżyłbym takiej kariery. W Valencii jest Dani Parejo, a w Napoli Jose Callejon, który też zrobił sporą karierę. Z tych, którzy są w Europie, to jeszcze Kamil Glik. A tak to sobie nie przypominam – pewnie są w kadrach zespołów Primera Division – ale z tych bardziej znanych czy grających regularnie, to ta czwórka.
W Realu jest się jednak ciężko przebić. Choćby dlatego, że istnieje parcie na sprowadzanie gwiazd.
To przede wszystkim. Ale poza tym do Juvenilu A czy B są sprowadzani zawodnicy z całego świata. I tacy gracze, nawet jeżeli inny klub zaoferuje im lepsze pieniądze, posłuchają serca i pójdą do Realu, gdzie jest większy prestiż. Tyle, że ciężej się przebić. A takich piłkarzy przyjeżdżało naprawdę dużo. Co tydzień ktoś przyjeżdżał do juniorów na jakieś testy czy coś podobnego. I to naprawdę byli mega zawodnicy. Widać było, że mają talent, ale jednak nie zostawali. Wiem, że bywały problemy z papierkowymi sprawami, obywatelstwami itd.
Ile tych narodowości mogło być najwięcej?
(chwila zastanowienia) My mieliśmy Ekwadorczyka, Kameruńczyka, Portugalczyka, później byli jeszcze Szwed i Niemiec. Oczywiście jeszcze my i Hiszpanie. Tak, że tych narodowości było dość dużo, choć połowę zawsze stanowili jednak Hiszpanie. To chyba w tych czasach, kiedy my trafiliśmy do Realu, zaczęto sprowadzać do juniorów obcokrajowców. Otwarto się na inne fronty, pewnie również w jakimś stopniu ze względów marketingowych. Akademia była bardzo obszerna, więc w Madrycie mieli pełne prawo ściągać zawodników z całego świata.
Real wychowuje dla innych, Barcelona dla siebie – zgadzasz się z tym?
Powiedziałbym inaczej. Barca odstaje od innych klubów – ma większą liczbę zawodników, którzy występują później w pierwszej drużynie. A Real mieści się w przeciętnej europejskiej. Do tego dochodzi polityka klubu - ściąganie „galacticos” i ważna rola marketingu. Real zawsze pierwszy sięga po tych piłkarzy, którzy wyróżniają się na mistrzostwach świata czy Europy. Tak było przecież z Jamesem, który na ostatnim mundialu zyskał chyba najwięcej.
Myślę, że pod względem liczby wychowanków ciekawym przypadkiem jest Athletic Bilbao, w którym grają tylko Baskowie. To jest dla mnie fenomen, że potrafią tam tak wyszkolić zawodników. Oni z roku na rok grają w europejskich pucharach i to też o czymś świadczy. W Bilbao odwalają kawał dobrej roboty, choć często są zapominani.
Wasze położenie w Realu było różne – Krzysztof Król był cały czas w Castilli.
Tak, trenował, ale nie potrafił się przebić i nie grał za wiele. Jakby nie było, z naszej trójki był jednak najwyżej. Drużyny C, B i pierwszą można traktować jako schodki. On był w Castilli, a że mniej grywał, to już inna sprawa. Był więc z nas najwyżej oceniany, choć z drugiej strony, również najstarszy.
Jego rozwój kariery cię dziwi? Czytając wywiady z nim, odnoszę wrażenie, że momentami odlatuje.
Myślę, że gdyby nie jego wybryki natury pozasportowej, to zaszedłby dalej i miałby lepsze notowania w polskich mediach i piłce. Zresztą piłce nie tylko polskiej. On „dusił” się w danym klubie czy społeczeństwie, zawsze było mu mało, chciał czegoś więcej. Myślę, że to mu przeszkadzało. Nie zdążył złapać stabilizacji. A był materiałem na bardzo dobrego piłkarza. O ile się nie mylę, od Beenhakkera otrzymał nawet powołanie do reprezentacji. Wiązano z nim spore nadzieje, a wydaje mi się, że nie do końca wykorzystał swoje umiejętności i talent.
Co do niewykorzystania talentu – w Horadadzie był ktoś, kto powinien zrobić większą karierę? Trudno kojarzyć kogoś więcej niż ty, Glik oraz Wilczek.
Myślę, że było nawet wielu zawodników lepszych od nas, ale w ich przypadkach coś poszło nie tak. Problemy sprawiały choćby kontuzje. Patrzę na to z perspektywy czasu i myślę, że wtedy nie miałem wiedzy, kto w Polsce jest dobrym lekarzem, ortopedą. A teraz już wiem. Obecnie wiem, że w pewnych momentach postąpiłbym inaczej czy komuś pomógł, bo wiedziałbym, do kogo kierować. Przede wszystkim przeszkadzały te kontuzje, ale były też różne pokusy życiowe. Ktoś rezygnował, bo wybrał inną drogę. Rzeczywiście gdzieś wyżej gra nas tylko trzech, a reszta, nie wiem, w IV, ktoś może w III lidze. A tak, to nikt raczej większej kariery nie zrobił, nie gra na wyższym poziomie.
Wróćmy do Realu - z Kamilem Glikiem byłeś w tej samej drużynie, ale on miał nawet okazję trenować z pierwszym zespołem podczas przerwy na reprezentację.
Wiadomo, że kiedy jest okres na kadrę, to 3/4 pierwszej drużyny wyjeżdża na zgrupowania swoich reprezentacji. Zostaje paru zawodników i żeby zapewnić im dogodne warunki do treningu, dobierano piłkarzy z innych drużyn: Castilli, Realu C, czy nawet Juvenilu A. I właśnie tak z pierwszą drużyną trenował Kamil, Krzysiek Król chyba też. Ja byłem wtedy bodaj na reprezentacji i nie dostąpiłem tego zaszczytu. A to jednak fajna przygoda.
Glik zaszedł z waszej trójki zdecydowanie najwyżej.
Na dzisiaj jest najwyżej i chwała mu za to. Na pewno na to zasługuje. Cieszy, że po jesiennych meczach reprezentacji jest chwalony. W końcu został doceniony. Wcześniej była z nim jedna wielka jazda. We Włoszech, w Torino otrzymywał pozytywne opinie, a w Polsce po nim jechano. Nawet poprzedniej zimy poruszaliśmy z Kamilem ten temat, rozmawialiśmy o tym, że polskie media nie zostawiają na nim suchej nitki. Mnie to dziwiło. Na szczęście teraz się to zmieniło i mam nadzieję, że tak zostanie na dłużej.
A co on miał takiego, że się wybił, czego np. tobie zabrakło?
Ciężko powiedzieć. Wiele czynników składa się na to, że zawodnik jest lepszy lub gorszy. Kamil jest po prostu lepszym piłkarzem ode mnie i nie ma tu o czym dyskutować. Trzeba to przyjąć do siebie i poprawiać swoje umiejętności.
Pytam, bo Michel stwierdził kiedyś, że po z tej trójki najwięcej spodziewał się po tobie.
Takie słowa rzeczywiście zostały przez niego wypowiedziane. Był taki okres, kiedy w Realu czułem się naprawdę dobrze. W klubie wiązano ze mną spore nadzieje. Czułem, że będę mógł sięgać po najwyższe cele. A Michel miał o mnie dobre zdanie i świetnie mnie traktował. Prywatnie zawsze powiedział coś pozytywnego, pomógł w pewnych kwestiach. Była też taka historia, kiedy trenerem I drużyny był bodaj Fabio Capello. On był na naszym meczu i wiem, choć nie było to powiedziane przy mnie, ale naszemu trenerowi, że według niego to ja byłem jedynym zawodnikiem, który ma szansę w pierwszej drużynie. Moja ambicja i zaangażowanie miały być największe. Trzeba też pamiętać, że byłem najmłodszy z naszej trójki, więc możliwie, że Michel sugerował się właśnie tym, wierząc, że mogę zrobić największe postępy.
Przepowiednie Michela się nie sprawdziły, ale pobytu tam nie żałujesz.
Nie żałuję, choć wiem, że pobyt nie został wykorzystany na tyle, na ile każdy by się spodziewał. W brodę sobie jednak nie pluję, potrafię spojrzeć w lustro. Na miejscu robiłem wszystko najbardziej profesjonalnie, jak potrafiłem, a że się wszystko potoczyło w taki sposób, to znaczy, że nie mogłem więcej albo umiejętności mi nie pomogły. Może zabrakło też trochę szczęścia.
A jak wspominasz samo życie w Hiszpanii?
Mega. Fajne, przyjemne, choć upalne lato – lipiec oraz sierpień – nie jest takie łatwe do wytrzymania. Po prostu powrót z treningu, zasłonięcie okien i siedzenie w cieniu, w klimatyzowanym mieszkaniu. Temperatura nie pozwalała, żeby wyjść i pochodzić po mieście. Z drugiej strony, zimy były łagodniejsze niż tutaj. Właściwie cały rok mogliśmy trenować na normalnych boiskach, a nie tak, że zimą gramy na sztucznych nawierzchniach, hali czy pod balonem. Warunki atmosferyczne do treningu były w Hiszpanii lepsze.
Pytali cię tam o Polskę?
Piłkarze tam nie byli za bardzo wykształceni, więc z wiedzą o Polsce bywało różnie. Śmiali się, że misie polarne biegają po ulicach, więc w ogóle nie wiedzieli, gdzie leży Polska. Kameruńczyk nie miał pojęcia, że to kraj w Europie. Bywały więc śmieszne historie, czasami był ubaw. Dla nich Polska to była egzotyka. Nie mieli takiego geograficznego pojęcia, jak my o Hiszpanii.
A co w swojej grze udoskonaliłeś najbardziej – może coś, czego nie dałbyś rady nauczyć się w Polsce, gdybyś nie wyjechał?
Myślę, że taktycznie mam inne pojęcie o grze. Hiszpania jest kojarzona z tiki-taką, technicznym futbolem, ale taktyka jest również na bardzo wysokim poziomie. Nauka tego, jak się ustawiać i poruszać po boisku. No i przede wszystkim rozwinąłem się także piłkarsko. Gdybym nie wyjechał, to pod tym względem byłbym pewnie gorszy. Jestem świadom tego, że mam za sobą więcej treningów na najwyższym poziomie piłkarskim, które bardzo mi pomogły. Wszystko robiło się z piłką, a mniej było suchego biegania. I to na pewno zostało mi w nogach.
Chwalisz sobie ten wyjazd – myślisz, że zawodnicy powinni wyjeżdżać w tak młodym wieku, czy jednak pograć przynajmniej sezon w Ekstraklasie i dopiero próbować?
Myślę, że lepiej wyjechać wcześniej. Pojawia się informacja, że chce cię jakiś klub z zagranicy, a to oznacza, że jesteś utalentowany. A do Polski zawsze jest powrót. Wiem, że bez tego wyjazdu do Hiszpanii nie zagrałbym w Ekstraklasie, czy na tym poziomie, na którym jestem obecnie. Albo byłoby mi zdecydowanie trudniej się przebić. Mi to na pewno pomogło. A innym? Tomasz Kupisz wyjechał w wieku juniorskim i myślę, że też zrobił dobrze. W Anglii ukształtował się piłkarsko. W tamtym czasie szkolenie za granicą było lepsze, a myślę, że teraz w polskich klubach jest już również na należytym poziomie.
Wspomniałeś Kupisza, a można się zastanawiać, ilu chłopaków, którzy wyjechali w wieku 15 czy 16 lat poradziło sobie na zachodzie. Wydaje się, że tylko Krychowiak i Szczęsny, a reszta musiała wrócić do Polski.
Rzeczywiście to dwa takie przypadki. Osoby, które wyjechały i od razu sobie poradziły. Jest jeszcze Tomasz Cywka, ale on gra chyba w Championship. Czyli wyjechał i został, ale się w pełni nie przebił. Jest jeszcze Białkowski, ale on też nie gra w najwyższej lidze. W zasadzie nie ma zbyt wielu takich przypadków i ciężko powiedzieć, czym jest to spowodowane.
Szczęsny miał chyba najcięższą drogą. Trafił do Arsenalu, czyli topowej angielskiej drużyny i chwała mu za to, że się tam przedostał. Krychowiak z kolei poszedł do Bordeaux, a to też nie jest drużyna z pierwszej łapanki. Ciągle zaliczał progres i teraz jest w Sevilli.
Większość z tych chłopaków grała w młodzieżówkach. Ty również – nigdy nie było ci jednak dane zagrać w pierwszej reprezentacji.
Kiedy wracałeś do Polski w 2008 roku, mówiłeś, że chciałbyś grać w kadrze na Euro 2012.
Takie też było nasze podejście. Wpajano nam, żeby wrócić do Polski, zagrać gdzieś tutaj, bo zbliża się Euro 2012. A było wiadomo, że do reprezentacji będzie łatwiej trafić z polskiej Ekstraklasy niż z rezerw Realu. Na początku wydawało się to dobre. Jeszcze przed powrotem, kiedy gazety pisały o zdolnych młodzieżowcach za granicą, to byliśmy w tym gronie wymieniani. To też pozwalało myśleć o pierwszej reprezentacji. Później jednak nie dawałem na boisku powodów do tego, żeby być powołanym. Żeby dostać powołanie, trzeba się wyróżniać w Ekstraklasie. Mnie w niej nie było, więc nie mam się czemu dziwić. Zły mogę być jedynie na siebie, ponieważ grałem tak, a nie inaczej.
Po odejściu z Realu miałeś jednak większą chęć zostać za granicą, aniżeli wracać do Polski.
Tak, ale wtedy miałem menedżera z Hiszpanii, który nie za bardzo działał w tym kierunku. Były jakieś rozmowy o przejściu do Charltonu, ale brakowało szczegółów. Nie chciałem siedzieć bez niczego, więc przyleciałem do Polski i od razu podpisałem kontrakt z Jagiellonią. Trener Probierz miał fajną wizję, więc mu zaufaliśmy.
Twoim celem na teraz jest powrót do Ekstraklasy.
Rozegrałem tu blisko trzy sezony jako podstawowy zawodnik, więc pewnie każdy na moim miejscu myślałby o graniu gdzieś wyżej. Nie będę myślał o II lidze, tylko o Ekstraklasie, zwłaszcza że ostatni sezon I ligi zakończyliśmy na trzecim miejscu. Czemu więc nie mogę marzyć o Ekstraklasie – kto mi zabroni?
W Ekstraklasie byłbyś jednak z pewnością jednym ze spokojniejszych defensywnych pomocników, przynajmniej patrząc na dyskusje z sędziami, a raczej ich unikanie.
Jestem ogólnie stonowanym człowiek, również poza piłką. I z tym jest to związane. Myślę jednak i taką też mam opinię wśród chłopaków, że gram bardzo agresywnie, na pograniczu faulu. Co do tego spokoju – wychodzę z założenia, że po odgwizdaniu danego zdarzenia przez sędziego nie da się zmienić tej decyzji. Nie kłócę się więc z arbitrami, ale też mam na ten temat swoje zdanie. Też zdarza mi się krytykować ich decyzje, choć spoza boiska może tego nie widać.
Czujesz się przy tym defensywnym pomocnikiem starej daty – pewnym w destrukcji, ale nie gwarantującym zbyt wiele w kreowaniu gry?
Może rzeczywiście umiejętności mam bardziej defensywne, ale nie nazwałbym się defensywnym pomocnikiem starej daty. W Barcelonie Busquets też podaje do najbliższego – Xaviego czy Iniesty – i to ich rolą jest rozgrywanie, a on ma zabezpieczyć tyły. Real też miał zawsze kogoś takiego – kiedyś byli Diarra czy Makelele. Wszystko zależy od taktyki. Z drugiej strony, ja potrafię również strzelać bramki. W poprzednim sezonie zdobyłem cztery, teraz dwie, a i była jeszcze jedna niesłusznie nieuznana (w Pucharze Polski z Pogonią Szczecin – red.).
Mówiłeś o spokoju w życiu codziennym. Ty chyba nie masz potrzeby, żeby się nie wiadomo ile razy wypowiedzieć czy pokazać w mediach, a raczej stawiasz na życie rodzinne?
Bardzo cenię sobie życie rodzinne, zresztą poukładałem je sobie bardzo szybko. Myślę, że w dzisiejszych czasach rzadkością jest, że ktoś bierze w młodym wieku ślub bez żadnego przymusu. To też świadczy o tym, że lubi się spokojne życie. Widzę, że pomaga mi to i na boisku, i poza nim. Nie pociągają mnie młodzieńcze fantazje, dyskoteki czy bieganie po mieście za dziewczynami. Wszystko poza piłką mam po prostu zaplanowane. Na boisku też jestem dzięki temu ułożony. Nie przenoszę nerwów z życia piłkarskiego na prywatne i odwrotnie. Potrafię oddzielić te kwestie. Nawet jak się zdenerwuje w szatni czy na boisku, to przychodzę do domu, widzę radość na twarzy dziecka czy żony i już czuję się lepiej. A poza tym, nie jestem typem rozmówcy. Wiem, że wywiady na żywo nie są moją najmocniejszą stroną. Mówię dość prosto i zwięźle, a nie rozwijam się w tysiąc zdań.
Życie prywatne to jedno, a piłka to drugie. Niektórzy mają inne podejście – łączą oba te elementy.
Myślę, że to nie ten poziom. Nie wiadomo, jak to by wyglądało, gdybym grał w Ekstraklasie czy za granicą. Z jednej strony, oddzielam te sprawy, a z drugiej, cała moja rodzina żyje tym, że gram w piłkę. Nawet się śmieją, że jak gram gdzieś na Śląsku, to jest autobus z moją rodziną i znajomymi, którzy zajmują cały sektor. Przyjeżdża ich po 30 osób. Żyją tym, dopingują mnie i to mnie cieszy. Umacnia w przekonaniu, że powinienem podwyższać swoje umiejętności.