menu

Czwarte zwycięstwo z rzędu Arki. "Sen trwa i niech się nie kończy"

22 listopada 2014, 21:50 | Dawid Kowalski

Jeszcze miesiąc temu każdy by się zaśmiał na wieść o nadchodzącej serii Arki. Dzisiaj cztery zwycięstwa z rzędu stały się faktem i pozwoliły skierować głowę ku górze tabeli. A zwycięstwo nie z byle kim, bo z drużyną, która dotychczas zanotowała jedynie dwie ligowe porażki!

Arka Gdynia - Dolcan Ząbki 2:1
Arka Gdynia - Dolcan Ząbki 2:1
fot. Piotr Kwiatkowski

Jak bardzo w Gdyni brakuje ekstraklasy, widać chociażby w niuansach. Kiedyś godzinę przed meczem nie można było przedrzeć się swobodnie na Olimpijską, o parkowaniu w okolicy nie mówiąc. Kibice wielkimi grupami nadciągali pod stadion i tam w barze spędzali ten jeszcze przecież spory czas do meczu. Ale i tak było ich sporo. Dzisiaj? Stoi policja i kieruje ruchem, nie wiadomo po co. Bo nikt przecież nie pędzi ile sił na mecz z zaplecza elity, zespołu, który nie wiadomo o co gra. Ot, realia pierwszoligowe.

Wspomnień czar, lecz czas wrócić do wydarzeń z meczu. Jak na niską, nadmorską temperaturę, piłkarze obu drużyn potrafili rozgrzać kibiców na stadionie. Spodziewaliśmy się raczej czegoś w stylu dogrania tej rundy (nomen omen już rundy wiosennej) i udania się na urlopy. Gospodarzom jednak nie to było w głowie. Po trzech zwycięstwach z rzędu – co Arce zdarza się niezwykle rzadko – trener Grzegorz Niciński uczulał i przestrzegał, by nie spocząć na laurach. Arka była w gazie i Arka ten gaz chciała podtrzymać. I to właśnie opiekun żółto-niebieskich był głównym motorem napędowym tej teorii. A Dolcan? Piłkarze Marcina Sasala to wybitny mistrz remisów w tym sezonie – szczególnie tych na własnym podwórku. Ale z punktu w Gdyni pewnie też byliby zadowoleni. Zresztą, wspomniał o tym sam Sasal na konferencji pomeczowej: - Mam pretensje do swojego zespołu. W końcówce znowu zawaliliśmy na całej linii. Można było wybiegać tutaj remis. Nie skrzywdziłby on nikogo.

Ciężko się z tym jednak zgodzić. O ile Dolcan zawalił na całej linii, to twierdzenie zgodne z prawdą, o tyle niekrzywdzący nikogo remis, trochę już z rzeczywistością się mija. Gdynianie byli dzisiaj po prostu zespołem lepszym. W posiadaniu piłki, w jej rozgrywaniu i liczbie sytuacji podbramkowych, a także strzałach. Jedynie skuteczność to goście mieli lepszą.

Arka ruszyła z animuszem zarówno na początku pierwszej, jak i drugiej odsłony. Widać było, że nakreślone przez trenera miała przede wszystkim zadania ofensywne w premierowych minutach każdej z połów. Efektów w tych okresach jednak nie było. Ba, wręcz przeciwnie. To goście kuriozalnie trafili do siatki po uderzeniu bezpośrednio z rzutu rożnego, wytykając tym samym główną bolączkę gospodarzy – grę w powietrzu bramkarza Jakuba Miszczuka. Młody golkiper wyraźnie sobie nie radzi w tego typu sytuacjach. Goście doskonale o tym wiedzieli i perfekcyjnie zadanie wykonali. Idealnie ułożoną stopę miał w tej sytuacji Adrian Łuszkiewicz.

Ostatnie pół godziny to już popis gdynian. Konsekwencja i upór dały wymierne rezultaty. Arka, której nikt nie mógł poznać. Zespół u boku nowego trenera stał się przede wszystkim waleczny i ambitny. I ta waleczność i ambicja popłaciła. Grzegorz Niciński sypnął asem z rękawa, który to as już pięć minut po wejściu po raz kolejny udowodnił, że może być materiałem na ciekawego piłkarza w przyszłości. Magicznym dotknięciem Maciej Wardziński dał drużynie wyrównanie.

Później dla gości było tylko gorzej. Choć trzymali się solidnie i próbowali zapędzać się pod bramkę rywala, to za każdym razem paliło to na panewce. A gospodarze swoje – waleczność i ambicja. Kolejnym asem w między czasie sypnął opiekun gdynian, a nieco później było już 2:1. Swój atut (czyt. grę głową) wykorzystał Antoni Łukasiewicz i w samej końcówce dał Arce to, na co zasłużyła. Dla Dolcanu była to dopiero trzecia porażka w 18 ligowym spotkaniu. Bilans wciąż imponujący. Szkoda jednak, że tak dużo przy tym jest remisów. Ale piłkarze z Ząbek nic nie muszą. To od Arki się wymaga.

- Cieszy pozytywna reakcja zespołu po utracie gola. Ten sen trwa i niech się nie kończy – podsumował boiskowe wydarzenia Grzegorz Niciński.


Polecamy