Dlaczego Ben Dhifallah osłabił Widzew w kluczowym momencie?
Do 75 minuty Widzew przegrywał z Wisłą 1:2, ale wciąż miał nadzieje na odrobienie strat. Niestety praktycznie stracił je w ostatnim kwadransie, gdy z boiska za bezmyślne zagranie ręką wyleciał Mehdi Ben Dhifallah. Czy miał w tym prywatne cele? A może to była po prostu chwila słabości?
fot. Grzegorz Wypych Ekstraklasa.net
Wcześniejszymi, słabymi występami, Ben Dhifallah skupił na sobie grono krytykantów, niemiłosiernie wytykające mu rażącą nieskuteczność. Ale ostatnimi czasy, ku pozytywnemu zaskoczeniu, dało się zauważyć postępujący progres. W meczu z Piastem Gliwice był niezwykle aktywny – dochodził do sytuacji, a jego podanie w tempo rozpoczęło bramkową akcję. Mimo lepszej gry, w drugiej połowie musiał zejść z boiska i nie był z tego powodu usatysfakcjonowany. Nawet nie starał się ukryć swojej złości.
– Rozmawiałem z Mehdim. Wyjaśniliśmy sobie całą sprawę. Każdy z piłkarzy chce grać. Chciał dać od siebie coś więcej i gdy schodził, zdenerwował się. Nie zapominamy, że to właśnie on dał kluczowe podanie przy bramkowym ataku. Chciałbym, żeby takich podań było jak najwięcej. Jednak to my decydujemy kto zagra – tłumaczył na czwartkowej konferencji, trener Radosław Mroczkowski.
Z przykrością stwierdzamy, że chyba jednak nie wyciągnął właściwych wniosków. Rzecz jasna, w piątek wypadł sportowo jeszcze lepiej niż tydzień temu. Tego nie można mu odmówić. W końcu to on wykorzystał wrzutkę Marcina Kaczmarka i pewnym strzałem głową zdobył gola kontaktowego. Później mógł doprowadzić do remisu, ale z najbliższej odległości trafił w słupek.
Bądź co bądź bardzo się napracował i zasługiwał nie tylko na pochwały, lecz i odpoczynek. Wszak na murawie spędził pięć bardzo intensywnych kwadransów.
Niestety Widzew ciągle przegrywał, ale wciąż miał szanse na remis. Potrzebował świeżości i odpowiednio bodźca energetycznego. Trener Mroczkowski postanowił więc zagrać va banque i przywołał do siebie Mariusza Stępińskiego i Aleksandra Lebedeva, czyli dwóch nominalnych napastników.
Nie trudno było się domyślić, że zmęczony i na dodatek mający w dorobku żółtą kartkę Ben jest jednym z kandydatów do zejścia. On sam powinien zdać sobie z tego sprawę. Zresztą musiał ukradkiem widzieć kto szykuje się do wejścia.
I gdy wymieniona dwójka znajdowała się już przebrana obok arbitra technicznego, Tunezyjczyk zaszokował głupotą - kompletnie bez wyobraźni, świadomym ruchem, zatrzymał piłkę ręką. Naszym zdaniem to nie mógł być przypadek, tylko nic innego jak celowe zagranie Zresztą oceńcie sami . Oczywiście możemy się mylić.
Będący w pobliżu akcji Tomasz Wajda nie miał wątpliwości. Najpierw wyciągnął z kieszeni żółty, a potem czerwony kartonik. Wobec zaistniałej sytuacji i konieczności gry w „dziesiątkę”, Mroczkowski nie miał wyboru – musiał odwołać jedną roszadę. Ostatecznie na ławkę wrócił Lebedev – główny konkurent i naturalny zmiennik Dhifallaha. Białorusin ostatnio nie spełniał oczekiwań, ale po dwóch golach strzelonych w Młodej Ekstraklasie, spekulowało się, że może wrócić do kadry i powalczyć z Tunezyjczykiem o miejsce w składzie.
Co było powodem, idiotycznego zagrania, wie najlepiej sam winowajca. My możemy jedynie snuć domysły – te bardziej i te mniej prawdopodobne.
Czyżby więc identycznie jak Gliwicach, Mehdi był tak bardzo wściekły na ruch szkoleniowca, że świadomie postanowił sporo namieszać?
Chcielibyśmy się mylić, ale w gruncie rzeczy ciężko też temu zaprzeczyć. Zachowanie w Gliwicach dało trochę do myślenia. Jeśli jednak kierowałby się własną urażoną ambicją (mamy nadzieję, że jednak nie i był to moment rozkojarzenia) to… osiągnął zamierzony cel. Na boisko nie wszedł rywalizujący z nim Lebedev, osłabiony Widzew nie odrobił strat i musiał pogodzić się z porażką, zaś Mroczkowski miał zrozumieć, że nie powinien występować przeciwko podopiecznemu…
- Szkoda, że Ben stracił głowę w tak ważnym momencie. Uniemożliwił nam przeprowadzenie dwóch ofensywnych zmian i podjęcie dalszej walki o remis – powiedział po meczu, trener Mroczkowski. I dodał: - Niektórzy jednak dają sami odpowiedź na pytanie, czy można na nich liczyć.
Niezależnie od tego, co kierowało byłym reprezentantem Tunezji, na pewno nie wpłynie to pozytywnie na jego sytuację w zespole. No chyba, że znajdzie skuteczne argumenty obronne. Swoim „wyczynem” dał dowód jak jeden wybryk może zburzyć i obrócić w niwecz dotychczasowe efekty ciężkiej pracy. „From hero to zero” – chciałoby się rzec.
Czy czeka go kara? - W sobotę mamy trening i na pewno będziemy z nim rozmawiać. Nie chcemy podejmować żadnych decyzji pod wpływem emocji – oznajmia Mroczkowski.
Rzecz jasna totalną głupotą jest kreowanie Mehdiego na winowajcę klęski. Otóż pod względem sportowym, słabo wypadła większość drużyny. Paradoksalnie „Big Ben” zaliczał się do lepszej mniejszości. Cóż za ironia losu.
WIDZEW ŁÓDŹ - serwis specjalny Ekstraklasa.net