menu

Demonstracja siły Legii. Trafił nawet Kasper Hamalainen!

22 kwietnia 2016, 22:18 | Konrad Kryczka

To był mecz do jednej bramki – do bramki Cracovii. Legia Warszawa już po 32. minutach prowadziła 3:0. Kwadrans przed końcem wynik na 4:0 ustalił zmiennik Kasper Hamalainen. Drużyna Stanislawa Czerczesowa jest coraz pewniejsza mistrzostwa Polski. Na cztery kolejki przed zakończeniem sezonu ma sześć punktów przewagi nad drugim Piastem Gliwice (jeszcze w tej kolejce nie grał swojego meczu).

Legia Warszawa - Cracovia
fot. Bartek Syta / Polska Press
Legia Warszawa - Cracovia
fot. Bartek Syta / Polska Press
Legia Warszawa - Cracovia
fot. Bartek Syta / Polska Press
Legia Warszawa - Cracovia
fot. Bartek Syta / Polska Press
Legia Warszawa - Cracovia
fot. Bartek Syta / Polska Press
Legia Warszawa - Cracovia
fot. Bartek Syta / Polska Press
Legia Warszawa - Cracovia
fot. Bartek Syta / Polska Press
1 / 7

Spotkanie przy Łazienkowskiej zapowiadało się obiecująco. Z jednej strony mieliśmy lidera i głównego kandydata na nowego mistrza Polski, czyli Legię. Legię, której jednak jest jeszcze daleko do tego, czego wszyscy oczekują i na co wskazuje potencjał tkwiący w zespole. Drużynie Czerczesowa brakuje regularności, ale – jak wskazuje wielu ekspertów – ta ma przyjść z czasem, ponieważ „wojskowi” mają wystrzelić i pokazać to, co najlepsze, latem, przy okazji eliminacji europejskich pucharów. Z drugiej strony na boisku zameldowała się Cracovia, trzecia siła ligi, która jesienią sprawiła wszystkim psikusa i była wymieniana wśród kandydatów do mistrzostwa. Wiosną „pasy” wyraźnie spuściły jednak z tonu. Drużyna, która jeszcze nie tak dawno potrafiła wszystkich zaskoczyć, teraz była w ofensywie ospała. Tak czy inaczej, starcie obu zespołów można było uznać za hit kolejki.

Hit, który wyglądał jak walka bokserska, podczas której jeden z pięściarzy otrzymuje kilka silnych ciosów, po których nie jest już w stanie się ocknąć i odpowiedź mającemu przewagę rywalowi. W rolę obijającego wcieliła się Legia, z kolei czymś na wzór worka treningowego była Cracovia. Wydawało się, że goście dość mądrze zaczęli mecz, wysoko atakując Legię – tak samo w przedostatniej kolejce sezonu zasadniczego zachowała się Lechia i wtedy to właśnie to skutecznie wytrąciło warszawian z równowagi. Różnica jest taka, że tym razem goście dość szybko pozwolili stłamsić się stołecznej drużynie.

Nie minęło kilka minut od pierwszego gwizdka, a już dał o sobie znać duet Nikolić-Prijović. Pierwszy zgrał piłkę, drugi huknął z ostrego kąta i futbolówka trafiła do siatki obok bezradnego Grzegorza Sandomierskiego. Swoją drogą wydaje się, że „Niko”, który praktycznie już jesienią zapewnił sobie koronę króla strzelców, walczy teraz o miano najlepszego asystenta ligi. Węgrowi podawanie wychodzi lepiej od wykańczania sytuacji. W meczu z Cracovią Nikolić trafił wprawdzie do siatki (a wcześniej, na początku spotkania silnym uderzeniem obił jeszcze poprzeczkę) – trącił piłkę głową po dokręcającym dośrodkowaniu Guilherme z rzutu rożnego – ale też zmarnował kilka dogodnych sytuacji. Dwa razy Węgier miał świetnie wystawioną piłkę tuż przed bramką – najpierw przez Ondreja Dudę, później przez Adama Hlouska – ale nie potrafił wykorzystać żadnej z tych okazji. W drugiej połowie mógł jeszcze stanąć oko w oko z Sandomierskim, ale w ostatniej fazie akcji za mocno wypuścił sobie piłkę.

Między trafieniami Nikolicia i Prijovicia wszystkich na stadionie postanowił jeszcze zaskoczyć Michał Kucharczyk. Skrzydłowy Legii zrobił ostatnią rzecz, jakiej byśmy się po nim spodziewali, czyli przylutował z dystansu. Tego nie spodziewał się również wysunięty poza linię bramkową Sandomierski, któremu piłka – odbita jeszcze od Miroslava Covilo – wpadła za kołnierz. Na zdobycie trzech bramek gospodarze potrzebowali nieco ponad pół godziny, a na kolejne trafienie musieli poczekać do ostatniego kwadransa meczu. Wprawdzie wcześniej legioniści mieli okazje – z rzutu wolnego próbował Guilherme (jego strzał starał się jeszcze dobić Adam Hlousek), w słupek – po niezłej akcji – uderzył Duda – ale do zdobycia bramki na 4:0 potrzebny był rezerwowy. Chodzi o Kaspera Hamalainena, który strzelił gola z półwoleja po zgraniu piłki głową przez Prijovicia.

Wypadałoby również napisać kilka słów o postawie Cracovii, ale w tym przypadku naprawdę ciężko o coś pozytywnego. „Pasy” – choć odważnie zaczęły mecz – z każdą kolejną minutą wyglądały coraz słabiej. Nie chodzi już o brak polotu w grze (bo tego nie było praktycznie w ogóle), ale o to, że z każdą następną akcją gospodarzy krakowianom coraz bardziej brakowało na boisku pewności. W pierwszej połowie podopieczni Jacka Zielińskiego dwukrotnie byli w stanie rozgrzać atmosferę pod bramką Arkadiusza Malarza. Najpierw po składnie przeprowadzonym kontrataku formę golkipera Legii sprawdził Mateusz Cetnarski, a później sprytnym strzałem – który ostatecznie przeszedł obok dalszego słupka – próbował się popisać Bartosz Kapustka. Natomiast w drugiej części spotkania pod bramką Malarza zrobiło się nieco cieplej przy okazji dośrodkowania z rzutu rożnego, które bezskutecznie na gola starał się zamienić Covilo.


Polecamy