Deficyt pecha przed mundialem? Nie tylko Kamil Glik...
Kontuzje barku, palca u stopy, zbyt długie włosy lub cios kung--fu. Piłkarska historia zna już wiele dziwnych sytuacji, w których piłkarz musiał pożegnać się z wyjazdem na wielki turniej. Kamil Glik może być tylko jednym z wielu.
fot. Pawel Relikowski / Polska Press
Kończył się jeden z wielu treningów reprezentacji Polski w Arłamowie. Podobno pozostało tylko pięć minut do końca zajęć, a Kamil Glik i kilku innych piłkarzy grali w siatkonogę na oczach młodych kibiców. Pechowa przewrotka stopera podczas zwykłej rekreacyjnej gierki sprawiła, że najlepszy polski stoper raczej nie zagra w mistrzostwach świata. Sztab reprezentacji i PZPN zrobili, co mogli, natychmiast wysłali Kamila Glika do Nicei. Francja to najlepsze miejsce na świecie do leczenia barków. Cudu jednak chyba nie będzie i dzisiaj ostatecznie pojawi się informacja, że „Glikson” w Rosji nie zagra.
Wielu „ekspertów” uważało, że Glik sam jest sobie winien. „Nie powinien robić przewrotek” - można było usłyszeć i przeczytać w wielu miejscach. A krzywdę można sobie zrobić nawet w drodze na obiad, a jeść trzeba. Są też przypadki, w których piłkarz zadziałał na wskroś ekwilibrystycznie. Mimo że Eric Cantona wielkim piłkarzem był, to nieśmiertelną sławę zapewnił mu atak rodem z kung-fu w kibica Crystal Palace Matthew Simmonsa. Rozgrywającemu Manchesteru United puściły nerwy i po cierpkich słowach ze strony kibica wymierzył swoją sprawiedliwość, za którą potem cierpiał w zawieszeniu aż dziewięć miesięcy. Słynący z dżentelmeńskich uprzejmości selekcjoner francuskiej kadry Aimé Jacquet zamknął na dobre wrota do reprezentacji Cantonie. Piłkarzowi przeszło koło nosa Euro 96 i mundial w 1998 r., który Francuzi na własnej ziemi wzięli w spektakularnym stylu. - Nigdy tego ciosu nie oglądałem, bo dobrze wiedziałem, co zrobiłem. Pamiętam, że wtedy mój dom został tak otoczony przez dziennikarzy, że do środka nawet nie docierało światło dzienne - opowiadał później Eric Cantona.
Gdyby w Polsce w latach 80. istnieli tzw. paparazzi, to nie opędziłby się od nich Józef Młynarczyk. Reprezentacja Polski szykowała się na mecz eliminacyjny do MŚ ’82 z Maltą, a - jak informowali dziennikarze - Młynarczyk stawił się na Okęciu w stanie mocno wczorajszym. W obronie bramkarza stanęło trio Zbigniew Boniek, Stanisław Terlecki oraz Władysław Żmuda. „Bez Młynarczyka nigdzie nie lecimy” - miał usłyszeć selekcjoner Ryszard Kulesza. Wszyscy na zgrupowanie do Włoch polecieli, ale z Maltą nie zagrali i zostali ukarani dyskwalifikacją. Bońkowi, Żmudzie i Młynarczykowi karę zmniejszono, a niecierpliwy Terlecki wyjechał do USA i do kadry już nie wrócił. W Argentynie w 1978 r. Terlecki też nie zagrał, bowiem na tydzień przed turniejem doznał kontuzji, a bezkompromisowość zabrała mu marzenia o mundialu w Hiszpanii w 1982 r.
Charakter miał też Dariusz Wdowczyk i po latach swojego zdania na temat powołań i sympatii Antoniego Piechniczka nie zmienił. „Wdowiec” ponoć nie pojechał na mundial w 1986 r. w Meksyku, gdyż Piechniczek miał faworyzować zawodników z Górnego Śląska. Selekcjoner od lat ucieka od tej teorii, a kibice już dawno zdążyli zapomnieć o całej sprawie. - Nie jestem aż tak zapiekły, a czas goi rany - wyznał Wdowczyk w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Naczelnym przykładem deficytu szczęścia przed wielką imprezą stał się oczywiście Santiago Canizares. Hiszpański bramkarz, wtedy świeżo upieczony mistrz LaLiga z Valencią, na jedenaście dni przed mundialem w Korei i Japonii rozciął ścięgno dużego palca u stopy. A zrobił to podczas kąpieli. Nastąpił na butelkę z wodą kolońską. - Myślę, że za tydzień, może nawet trzy dni, w pełni odzyskam równowagę. Nie tracę optymizmu. Wciąż wierzę, że najlepsze momenty swojej kariery są jeszcze przede mną. Jeśli zdrowie pozwoli, chcę osiągnąć sukces na następnym mundialu. Cztery lata później Canizares pojechał do Niemiec, ale już jako bramkarz nr 3, a Hiszpanie pożegnali się z turniejem na etapie 1/8 finału.
Nie pojechać na najważniejszą piłkarską imprezę przez ból barku to spore rozczarowanie, a gdy omija cię jeszcze szansa na złoto, to wtedy można mówić o dramacie. Emerson, wtedy absolutnie topowy defensywny pomocnik, okazał się bardzo kiepskim bramkarzem. Podczas jednej z zabaw w bramce rozgruchotał sobie bark, a do Japonii w 2002 r. poleciał Gilberto Silva, który zagrał wielki turniej. Z Azji poleciał już prosto do Londynu, gdzie podpisał kontrakt z Arsenalem.
Argentyna w 1994 r. nie popisała się w mistrzostwach świata w Stanach Zjednoczonych i chyba bardziej żyła kolejnymi ekscesami Diego Maradony. Wszystko z daleka śledził niepowołany przez Daniela Passarellę Fernando Redondo, ale za to mógł dumnie nosić długie włosy, które kazał mu ściąć „usterkowy” selekcjoner.
Absurdalnych urazów i zbiegów okoliczności w piłce jest wiele, ale śmieje się ten, który to wszystko widzi z dystansem. Każdy, kto robi przewrotkę lub wplątuje się w inne historie, niech pamięta lekko przerobioną maksymę: nie śmiej się piłkarzu z cudzego wypadku.