Daniel Feruga: Jest przy mnie anioł stróż
Rozmowa z Danielem Ferugą, piłkarzem Chojniczanki, jednym z bohaterów meczu z Zagłębiem Sosnowiec.
fot. Monika Smól
Mówi coś panu data: 23 listopada 2014 roku?
Coś mi po głowie chodzi...
W 65. minucie spotkania Miedź Legnica - Olimpia Grudziądz strzelił pan ostatniego gola.
Sam pan widzi, jak długo czekałem na kolejnego. Wychodzi, że aż 18 miesięcy. Uwierało mnie to bardzo, czułem się fatalnie. Doszedłem aż do tak krytycznego momentu, że byłem bliski zakończenia kariery piłkarskiej.
Rozumiem, że ból w sercu mocno dokuczał?
Nie potrafi pan sobie nawet wyobrazić, jak bolało. Teraz ciężką pracą udało mi się dojść do tego, bym mógł w końcu cieszyć się z własnego gola. Ciężko na to pracowałem. Gdy podjąłem decyzję o przyjściu ponownym do Chojnic, zdawałem sobie sprawę, że nie będzie lekko. Okres przygotowawczy w Ząbkach był zakłócony, zimą nie zagrałem w żadnym meczu kontrolnym. Trudno w takiej sytuacji wejść przebojem do drużyny, nie mówiąc już o ustabilizowaniu formy.
Było aż tak źle?
Źle, to mało powiedziane. Jestem profesjonalistą, a gra w piłkę jest moją miłością i sposobem na zarabianie pieniędzy. Nie raz miałem momenty słabości, załamania.
Podjął pan współpracę z psychologiem?
Nie, bo udało mi się w odpowiednim momencie pokonać kryzys mentalny. Od jakiegoś czasu mam swojego anioła stróża. Nie zdradzę kim jest, ale on naprowadził mnie na właściwe tory. W odpowiednim momencie, bo byłem bliski zawieszenia butów na kołku.
Ta eksplozja radości po strzelonym Zagłębiu gola była więc oczywista?
Po prostu zeszło ze mnie ciśnienie, dużo ważąca presja. Upust emocji spowodował, że zdjąłem koszulkę, co jak wiadomo zawsze kończy się żółtą kartką.
Ale dzięki temu gestowi dowiedzieliśmy się, że jest pan miłośnikiem tatuaży?
Rzeczywiście. Wytatuowałem sobie lewe przedramię i odcinek na kręgosłupie.
Na plecach dostrzegłem nawet jakiś napis.
On ma już swoją ponad 10-letnią historię. Jest w języku angielskim, a w tłumaczeniu brzmi: „Nigdy się nie poddawaj”. Poza tym po zdobytej bramce mogłem wreszcie wykonać z kolegami kołyskę na część mojego synka Gabriela, który ma już 17 miesięcy.
Wróćmy jeszcze do okoliczności, w jakich oddał pan strzał na 2:0.
To była zespołowa akcja, w której uczestniczyłem od początku. Na treningach poświęcamy dużo czasu na podobne rozegranie piłki poprzez kilka podań. Tę akcję więc dobrze przygotowaliśmy, a i oddany strzał był niczego sobie.
Można śmiało powiedzieć, że Daniel Feruga jest już w optymalnej formie?
Spokojnie... Ale dostrzegam już, że praca, jaką wykonałem przynosi namacalne efekty. Już w meczu z GKS przekonałem się, że zwyżkuję. Dostrzegł to także trener Maciej Bartoszek i w niedzielnym meczu z Sosnowcem znalazłem się w wyjściowym składzie. Ale nie ma mowy o euforii, muszę nadal ciężko pracować, aby czasem nie osiąść na laurach.
W czym tkwi obecna siła Chojniczanki?
W drużynie! Jesteśmy ponownie zespołem, na boisku i w szatni. Wzajemnie się wspieramy i mobilizujemy. Nie będę się podlizywał trenerowi, ale wykonał kawał fantastycznej pracy. Odmienił nas, zmienił sposób patrzenia na grę. W jego filozofii gra w piłkę polega na zdobywaniu bramek, a nie wyłącznie obronie własnej bramki. W trzech najbliższych meczach będziemy walczyć o pełną pulę. Tylko w taki sposób możemy zapewnić sobie utrzymanie.
Pozostanie pan w Chojnicach?
Nie chcę na razie wybiegać w przyszłość. Obecnie najważniejsze jest utrzymanie.