menu

Czy Śląsk jest w stanie sprawić niespodziankę?

29 sierpnia 2013, 16:55 | Konrad Kryczka

Śląsk podejmie dziś we Wrocławiu Sevillę. Pamiętając o wyniku pierwszego spotkania, trudno o optymizm. Wydaje się, że hiszpański zespół przyjechał do Polski tylko przypieczętować awans. A może jednak drużyna prowadzona przez Stanislava Levy'ego zdoła sprawić niespodziankę?

Przed Śląskiem naprawdę trudne zadanie. I nikt tego nie ukrywa. Niby zawsze strzelenie bramki na wyjeździe to plus. Czynnik, który zwiększa szanse drużyny w rewanżu. Ale w tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której wrocławianie rzeczywiście bramkę na stadionie Sevilli zdobyli, ale do tego dali sobie cztery wbić. Nawet największym optymistom humor w takiej sytuacji nie dopisuje. Gdyby to Sevilla przegrał takim stosunkiem bramek, to pewnie Hiszpanie powtarzaliby popularne hasło "la remontada es posible", a my? Nie mamy pewności, ale strzelamy, że jednym z najczęściej przywoływanych zdań jest: "nadzieja umiera ostatnia", ewentualnie jakiś inny slogan, który zawiera słowo: "nadzieja", "cud" czy "wiara". Niestety, ale przed rewanżem to Sevilla ma zdecydowanie więcej atutów. Świetny wynik pierwszego spotkania, bardzo dobrych piłkarzy, którzy humory też pewnie mają lepsze od graczy Śląska, i przeciwników, u których nie zagra trzech podstawowych graczy. Wrocławianom pozostaje występ w charakterze gospodarza i wsparcie pełnego stadionu. Kibice Śląska będą chcieli jak najmocniej wesprzeć swoją drużynę, ale sama przychylność trybun to za mało.

A może podrażnieni piłkarze wystarczą? I nie chodzi o sam wynik meczu sprzed tygodnia. Przygoda Śląska rok temu również skończyła się na czwartej rundzie eliminacji Ligi Europy, wtedy na drodze klubu z Dolnego Śląska stanął Hannover. Dla wrocławian nie był to przyjemny dwumecz, ponieważ przegrali go z niemiecką drużyną aż 4:10. Wydaje się więc, że jeśli w tym roku odpaść, to w zdecydowanie lepszym stylu. A może sprawić sensację? Przecież gdyby przyjrzeć się pewnej piłkarskiej przygodzie sprzed kilkunastu lat, to możemy szukać podobieństw z obecną sytuacją Śląska. Wtedy polska drużyna też przegrała pierwszy mecz na wyjeździe, strzelając bramkę jako pierwsza. Też 1:4. Przeciwnikiem był także zespół hiszpański. Wtedy klubowi z naszego kraju również nie dawano przed rewanżem szans na awans, a przecież skończyło się tak pięknie. O czym piszemy? Oczywiście o dwumeczu Wisła - Real Saragossa z września 2000 roku.

Fantastyczny comeback!

W Krakowie również nie robiono sobie wielkich nadziei przed rewanżem. Pierwszy mecz łatwo, prosto i przyjemnie wygrał Real Saragossa, który sezon wcześniej zajął czwarte miejsce w tabeli Primera Division, za Deportivo, Barceloną i Valencią, a wyprzedzając Real Madryt. Wisła uległa na wyjeździe 1:4, a spotkanie rewanżowe miało być tylko dopełnieniem formalności przez Hiszpanów. Wtedy mogło się wydawać, że jedynie zaprzedanie duszy diabłu zagwarantuje wiślakom awans do następnej rundy. Bo kto wierzył w awans po tak fatalnym wyniku pierwszego spotkania? Niewielu pewnie takich by się znalazło. Wielu oczekiwało od "Białej Gwiazdy" jednej prostej rzeczy: nieskompromitowania się przed własną publicznością. Niech krakowanie wyjdą na boisko i dadzą z siebie wszystko. Dla kibiców. Kibiców, których na stadionie zjawiło się jakieś siedem tysięcy. Kibiców, którzy musieli być zawiedzeni, patrząc na to, co działo się w pierwszej połowie. Co prawda Baszczyńskiemu udało się pokonać bramkarza, tylko że...własnej drużyny. 45 minut minęło a Wisła przegrywała w dwumeczu 1:5. Trener Lenczyk postawił wszystko na jedną kartę. Postanowił podjąć wielkie ryzyko, zmieniając trzech piłkarzy (Czerwiec, Kulawik, Moskalewicz). Swoją szansę od początku drugiej połowy dostali Sosin, Niciński i Iheanacho. I to ten ostatni przywrócił nadzieję. Gol dziewiętnastoletniego Nigeryjczyka był takim bodźcem, jakiego potrzebowała cała Wisła. Później to już się wszystko samo potoczyło. Najpierw Tomasz Frankowski, później bomba Kazimierza Moskala. Już tylko 5:4 w dwumeczu dla Hiszpanów. Ale od czego jest "Franek". "Łowca bramek" dał o sobie znać ponownie pod koniec spotkania, po raz drugi pokonując w tym meczu Juanmiego. Niemożliwe stało się możliwe, a kolejne emocje mogła przynieść dogrywka. Mimo niezłych okazji bramki w dodatkowych 30 minutach nie padły, więc o awansie miała zadecydować loteria, to jest rzuty karne. Dla wielu najgorszy moment każdego spotkania. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś z nerwów nie obgryzie paznokci do samej krwi albo nie zemdleje z nadmiaru emocji. Pierwsze dwie serie rzutów karnych wykonane bez zarzutu, później trafił Głowacki, a pomylił się Juanele. Wisła prowadzi 3:2 po trzech seriach jedenastek, podchodzi Baszczyński i ... nie daje rady. "Baszczu" to chyba największy pechowiec w drużynie Wisły w tamtym spotkaniu. Najpierw ten swojak, później nietrafiony karny. Trafił natomiast Yordi i mieliśmy remis. Dwa ostatnie karne. Frankowski trafia i wiślacy mają tylko nadzieję, że Sarnat nie da się pokonać. Nadzieje się ziściły, Jose Ignacio uderzył obok bramki i to piłkarze Wisły mogli cieszyć się z awansu. Ci sami piłkarze, którzy przed meczem byli skazywani na porażkę.

Powtórka z rozrywki?

Wydaje się jednak, że dziś Śląsk ma niewielkie szanse na to, czego przed blisko trzynastoma laty dokonała Wisła. Wystarczy spojrzeć, kogo zabraknie w zespole z Wrocławia w meczu rewanżowym. Dudu, Dalibor Stevanovic, Marko Paixao. Trzech ważnych zawodników w układance Stanislava Levy'ego. Niby nie ma ludzie niezastąpionych, ale w tym przypadku trudno o optymizm, jeśli chodzi o zmiany na tych pozycjach. Na lewej zagrać może Amir Spahić, ewentualnie można tam przesunąć Mariusza Pawelca. Żaden z nich to jednak nie jest poziom Dudu. Na środku pomocy wielkiego wyboru szkoleniowiec Śląska również nie ma. Obok Kaźmierczaka powinien więc zagrać Hołota, który w tym sezonie w eliminacjach LE od pierwszej minuty jeszcze nie zagrał. No i ten nieszczęsny atak. Jak jest Paixao, to nie trzeba się bardzo martwić, że nie będzie miał kto strzelać bramek. Ale Portugalczyka dziś zabraknie. Na ławce jest niby Jakub Więzik, ale trudno się spodziewać, żeby wybiegł dzisiaj w podstawowej jedenastce. Na szpicy zagra najprawdopodobniej Sebinu Plaku. Wtedy powstanie luka na skrzydle, którą pewnie postara się wypełnić Sylwester Patejuk.

Co z dzisiejszymi rywalami wrocławskiej drużyny? Trener Sevilli, Unai Emery, zabrał do Wrocławia 24 graczy, wśród których jest choćby nowy zawodnik hiszpańskiego klubu - Stephane M'Bia. Do Polski ze swoim zespołem przyleciał także Piotr Trochowski. W kadrze nie ma natomiast Kondogbii, który jest już jedną nogą w AS Monaco. Problemem może być kontuzja Federico Fazio, który w tym sezonie jest podstawowym środkowym obrońcą Sevilli. W jego miejsce zagra najpewniej Cala. W ataku trener Emery ma natomiast ogromny wybór i chyba nie ma sensu wymieniać nazwisk.

Sevilla od początku była faworytem dwumeczu. Po meczu w stolicy Andaluzji szanse Śląska na awans do fazy grupowej Ligi Europy zmalały niemal do zera. Dziś wrocławianie zagrają na swoim stadionie, przed własną publicznością i to powinno im pomóc. Wsparcie kibiców jest w takich meczach niezbędne, ale sam doping fanów to za mało, aby wygrać spotkanie. Pytanie jest więc takie: czy Śląsk jest w stanie zademonstrować futbol, który może zaskoczyć piłkarzy Sevilli, który może dać wrocławianom awans? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują niby, że nie ma takiej możliwości, ale może zdarzy się cud? Musimy czekać. Do końca spotkania, do ostatniego gwizdka sędziego Aydinusa.


Polecamy