menu

Czy piłkarz z Ekstraklasy może grać dwa razy w tygodniu? [ANALIZA]

22 października 2015, 12:11 | Bartłomiej Stachnik

Wielu trenerów uparcie powtarza, że nie da się pogodzić ligi i europejskich pucharów, bo piłkarze za chwilę graliby na samych oparach. Czy mają rację i co rzeczywiście wpływa na zdolność (lub jej brak), rozgrywania dwóch spotkań tygodniowo?

„Muszę dać odpocząć moim zawodnikom, nie są w stanie grać co trzy dni” - to zdanie wraca co roku, jak bumerang, kiedy tylko przychodzi polskim drużynom łączyć grę w lidze z pucharami. Trenerzy powtarzają je jak mantrę i gimnastykują się, żeby dokładnie to samo przekazać w trochę innych słowach. Konkluzja jest jednak w gruncie rzeczy niezmienna - piłkarz grający w najwyższej polskiej lidze nie jest w stanie grać na odpowiednim poziomie częściej niż raz w tygodniu. Jest to również jeden z naczelnych powodów, dla których na pewnym etapie sezonu zarządy i trenerzy ustalają któreś rozgrywki jako „priorytetowe”. Skoro trzeba dać cały tydzień odpoczynku podstawowym zawodnikom, nie można skupiać się po prostu na wygraniu najbliższego meczu, trzeba klasyfikować mecze jako ważne i te do odpuszczenia.

To zdanie również niesamowicie irytuje kibiców. Dlaczego wciąż wmawia im się, że nie mogą wymagać od drużyny maksymalnego zaangażowania w każdym meczu? Dlaczego zawodnicy, którzy całe życie poświęcili piłce nożnej nie są w stanie przygotować się fizycznie do gry dwa razy w tygodniu? Dlaczego polskie kluby nie potrafią tak jak inne tego wszystkiego pogodzić? Dlaczego… No właśnie - dlaczego?

Aspekt 1: Przygotowanie fizyczne

Skoro głównym problemem jest niewydolność organizmów piłkarzy, znaczy to tyle, że zawodzi przygotowanie fizyczne. W końcu po to są przedsezonowe zgrupowania i codzienne treningi, aby zawodnicy nieustannie byli w najwyższej formie fizycznej. A jednak wygląda na to, że nie są, bo siły starcza im tylko na jeden mecz tygodniowo. Czy w takim razie sztaby szkoleniowe nie są zdolne do odpowiedniego ustawienia treningów? Doktor Jakub Kryściak, fizjolog AWF w Poznaniu i kliniki Rehasport, w wywiadzie dla Gazety Wyborczej, twierdzi, że problem sięga znacznie głębiej.

- O gotowości piłkarza do gry co trzy dni decydują predyspozycje genetyczne oraz to, co wypracował przez wiele lat w treningu. Ważne jest też to, o jak długim okresie mówimy - nie da się wypracować, a przede wszystkim utrwalić wydolności długotrwałej zawodnika w ciągu jednego okresu przygotowawczego - powiedział. To oznacza, że trenerzy muszą w pewnym stopniu bazować na tym, co przez całą karierę wypracowali sami zawodnicy, jeśli w przeszłości źle pracowali, nie nadrobią tego szybko, a może już nigdy. Ciężko jednak winić samych zawodników, w końcu nie znają się oni na fizjologii.

- Największe błędy popełniane są u nas u najmłodszych. Wtedy wszystkie cechy kształtują się u człowieka w sposób naturalny i to jest najlepszy moment, aby nad nimi pracować. Później można oczywiście je doskonalić, natomiast efekty nie będą już tak dobre i długotrwałe. My zbyt szybko oczekujemy od trenera młodzieży wyników. Szybko wchodzimy w trening specjalny, zapominając o przygotowaniu ogólnym. To przynosi efekty w wieku juniorskim, ale nie przekłada się na rozwój zawodnika w dalszej perspektywie. Nie można na pewno powiedzieć, że polscy piłkarze trenują za mało, oni często po prostu trenują niewłaściwie - dodaje dr Kryściak.

Aspekt 2: Pomeczowy wypoczynek

Tylko, że składy drużyn, walczących w europejskich pucharach składają się nie tylko z Polaków, ale również zawodników zagranicznych. Oni również dostają od trenerów mecze na odpoczynek, a przecież pochodzą z tak różnych części świata, że ciężko uwierzyć, aby w każdym przypadku problemem było złe szkolenie od wczesnych lat. Na zdolność piłkarza do częstej do gry wpływa jednak również sytuacja bieżąca, czyli mówiąc prościej, czas na regenerację.

W dzisiejszych czasach jest to niezwykle trudne, biorąc pod uwagę konieczność dalekich podróży. Jak odpowiednio odzyskać siły, kiedy zaraz po meczu trzeba spędzić kilka godzin w podróży lub pozostać w hotelu, w którym warunki zawsze odbiegają od tych „na miejscu”? Do tego dochodzą sytuacje nieprzewidziane, jak niedawne kilkunastogodzinne opóźnienie lotu po meczu Legii w Danii (na szybko szukany hotel, kilka godzin spędzonych na lotnisku, znajdującym się na uboczu cywilizacji).

Nawet jednak jeśli warunki do zastosowania odpowiedniej regeneracji są w zasięgu, potrzeba jeszcze trenera, który będzie świadomy jak ważny jest to aspekt. W jednym z wywiadów Raymond Verheijen, specjalista od przygotowania fizycznego, twierdził, że nawet w Premier League (kilka poziomów wyżej niż Ekstraklasa, nie tylko piłkarsko, ale także jeśli chodzi o skład sztabów szkoleniowych) trenerzy mają małą tego świadomość. Największym efektem ubocznym takiej sytuacji są kontuzje, które, jak wiadomo, wykluczają graczy nawet z cotygodniowej gry.

Aspekt 3: Psychologia

Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że w piłce nożnej ogromną rolę odgrywa również to, co dzieje się w głowach zawodników. Chodzi tutaj nie tylko o samo radzenie sobie z presją, ale właściwie każdy czynnik, który w jakimś stopniu może zmienić myślenie piłkarza i w efekcie wpłynąć na rzeczywistość. Wiele znamy sytuacji, gdy dobry napastnik, który długo nie może znaleźć drogi do siatki, zaczyna pudłować w banalnych sytuacjach. Podobnie reagujemy, gdy ktoś nam coś wmawia - nie tylko zaczynamy, świadomie czy podświadomie, w to wierzyć, ale nasz organizm rzeczywiście zaczyna reagować według narzuconego wzorca.

Piłkarze właściwie nieustannie poddawani są takiemu właśnie działaniu. Zewsząd słyszą, że gra co trzy dni jest dla nich wyniszczająca, że nie będą potrafili tak często pokazywać odpowiedniego poziomu, że stracą wszystkie siły. Co najważniejsze, słyszą to najczęściej z ust trenerów, którzy uporczywie powtarzają to przed każdym meczem w europejskich pucharach. Nie od dziś wiadomo, że konferencja prasowa jest także komunikatem wysyłanym swoim podopiecznym i oni ten komunikat odbierają. Skoro, według trenera, i tak będą musieli odpocząć, to po co jakoś szczególnie się mobilizować?

Aspekt 4: Kontekst

Przywykliśmy już na naszych piłkarzy narzekać, że właściwie to się głównie obijają, a kiedy przychodzi zagrać kilka meczów więcej, grają słabo, a najczęściej nie grają w ogóle, bo siedzą na ławce i zbierają siły. Tylko, że nic w naszej surowej ocenie nie zmienił fakt wydłużenia rozgrywek ligowych do 37 kolejek, co w przypadku awansu do pucharów, poprzedzonego eliminacjami, sumuje się do dość pokaźnej liczby spotkań. Jak skrupulatnie wyliczał w swoim felietonie Rafał Stec, Legia zagrała w tym roku kalendarzowym (artykuł powstał 20 września) 43 mecze, Lech 41, a Bayern (34), Juventus (39), Real (36) czy Chelsea (34) napracowały się zdecydowanie mniej. Tylko Barcelona (44) musiała namęczyć się więcej, ale ona zdobyła w tym roku potrójną koronę, a do tego grała o Superpuchar Europy i kraju.

W tych najlepszych europejskich klubach niejednokrotnie trenerzy uciekają się do rotacji. Nie tak dawno Enrique zdecydował się zagrać rezerwowym składem, bo w tygodniu czekał go pojedynek z będącą w świetnej formie Celtą Vigo (nie pomogło, Barcelona przegrała). Pamiętajmy przy tym, że ławki europejski potentatów, regularnie bijących się o najważniejsze trofea, mają zdecydowanie szerszą ławkę i bardziej wartościowych zmienników. Nie mówiąc już o sztabie medycznym i ogólnym możliwościach regeneracji sił zawodników.

Co z tego wynika?

Czy to znaczy, że mamy zawodników usprawiedliwiać? Oczywiście nie, ale warto spojrzeć na całą sprawę szerzej i uświadomić sobie, że na całą sprawę wpływa naprawdę wiele aspektów i czasem odpoczynek jest po prostu koniecznością. To, rzecz jasna, nie wyjaśnia dlaczego od czasu do czasu nie stać tych piłkarzy na ciężej przepracowany tydzień (nawet jeśli miałoby to być co drugą kolejkę Ligi Europy, to daje to jeden taki w miesiącu). Trzeba jednak na całą sprawę popatrzeć z innej strony, bo w tym wszystkim tracimy z oczu sprawę kluczową. Pytanie brzmi nie dlaczego trenerzy dają piłkarzom odpocząć, ale dlaczego właściwie priorytetem jest liga (ktoś powie, że w zeszłym sezonie przejechał się na tym Berg, ale przecież od sukcesu był niedaleko, a niemal całą rundę wiosenną, kiedy tak naprawdę Legia przegrała mistrzostwo, nie było już jej w pucharach). Przecież w europejskich rozgrywkach ciułamy istotne punkty, aby być wyżej rozstawionym - i zdobyć drugie miejsce dające szanse walki o Ligę Mistrzów - a to chyba niezwykle ważne w perspektywie awansu do najważniejszych kontynentalnych rozgrywek, o które polskie kluby ponoć tak zaciekle walczą.

Czytaj o występach polskich drużyn w LIDZE EUROPY


Polecamy