Czy piłkarz w parlamencie, to już nowa moda? [KOMENTARZ]
Był boom na celebrytów pchających się do "Tańców z Gwiazdami", a potem z tychże tańców do... wszędzie gdzie się dało. Teraz nieśmiało, choć irytująco, szykuje nam się już chyba nie boom, lecz pewna moda. Piłkarze pchają się do polityki.
fot. Wojciech Matusik/Polskapresse
Bo nie można powiedzieć, że do polityki. Arystoteles definiował ją jako sztukę rządzenia państwem. Pseudo-politycy, których liczba w zastraszającym tempie rośnie, opanowali co najwyżej, sztukę wysysania pieniędzy z budżetu. Do tej niechlubnej grupy ludzi zaczynają dołączać ci, których losy z oczywistych względów interesują i nas. Piłkarze.
Ci zarabiają niemałe pieniądze już na samej grze w piłkę, ale chcą to także przeciągnąć dalej. Szukając łatwego, prostego i przyjemnego zarobku, a dzięki postępującej informatyzacji społeczeństwa trafiają do polityki. Żeby to zrobić, wykorzystują przede wszystkim swoje nazwisko i, mniejszą lub większą, sławę. Kandydując bowiem z list wyborczych dużych partii (a do takich zwykle trafiają) mają niemal pewność, że dostaną korzystne miejsce, które zagwarantuje im wejście do parlamentu. Partiom politycznym się to opłaca, bo znane nazwisko przyciąga ludzi, którzy chętniej oddają swój głos. Nie trzeba być specjalistą, żeby to wiedzieć. Na takiej samej zasadzie funkcjonują producenci, którzy podnoszą wartość swoich produktów zapraszając do udziału w reklamie znaną osobistość. Natomiast, kiedy już taki piłkarz trafi do parlamentu, to, jak to mówią, "hulaj dusza, piekła nie ma!". Mandat zostaje mu przyznany z woli ludu i w zasadzie tylko lud może mu go odebrać (nie udzielają poparcia danej partii, w danym okręgu w przyszłych wyborach) - istnieją oczywiście wyjątki, ale są to takie skrajne postacie, jak śmierć lub wyrok Trybunału Stanu. Wybrany na "Pana posła" piłkarz ma zatem 4 lub 5 lat (w przypadku Parlamentu Europejskiego, o którym zaraz) godnego, spokojnego i dobrze płatnego życia. Jak tu się nie skusić?
Przede wszystkim kasa
To na nią przede wszystkim liczą piłkarze, którzy się pchają do parlamentów. Nie wiem jakich argumentów musiałby ktoś użyć, żeby przekonać o zainteresowaniu polityką ze strony Macieja Żurawskiego czy Cezarego Kucharskiego, którego w Sejmie jak się zobaczy, to na chwilkę. Prawda jest taka, że osoby te pojawiają się znikąd, licząc na łatwe pieniądze. Wykształcenia z reguły nie mają oszałamiającego, jeśli w ogóle mają jakieś, to najczęściej niezwiązane lub nieprzydatne w polityce. W dodatku ciągle funkcjonuje, moim zdaniem w dużej mierze prawdziwy, stereotyp piłkarza, który raczej nie przedstawia go w świetle autorytetu politycznego.
Jakie kwoty wchodzą jednak w grę, że piłkarze tak chętnie zaczynają ciągnąć do parlamentów? Niebagatelne. Wystarczy zdać sobie sprawę z tego, ile ci ludzie zarabiali będąc aktywnymi kopaczami (poniżej pewnego poziomu człowiek już nie chce zejść). Przejdźmy jednak do liczb. Poseł w Polsce zarabia 9892,30 zł brutto. Dodatkowo otrzymuje kolejne stawki za udział w posiedzeniach komisji sejmowych, w których musi brać udział. Przysługuje mu także zwrot kosztów za podróże służbowe oraz wydatki poniesione z tytułu wykonywania mandatu na terenie kraju (diety oscylują w granicach prawie 30 tysięcy złotych rocznie). Do tego dodajmy dotację na prowadzenie biur poselskich. W praktyce pod "działalność związaną z wykonywaniem mandatu" można podpiąć naprawdę dużo rzeczy.
Poza pieniędzmi, poseł ma w dodatku immunitety i przywileje, o których rozpisywać się nie będę - w mediach o "immunitetowych nadużyciach" napisano już dość. Za co te pieniądze i przywileje? Nie za prowadzenie polityki, bo piłkarze, którzy zasiadają w parlamentach nie mają z tym nic wspólnego. Kasa wpływa głównie za wpisywanie się na listę obecności i pojawianie się na głosowaniach. O inicjatywach własnych czy działaniach politycznych soccer-posłów nie słychać.
Euro-wysysanie
Dla większości czytających ten artykuł powyższe, krajowe kwoty, to już niezgorsze, finansowe eldorado. Okazuje się jednak, że można więcej. Trzeba tylko pokombinować, pomyśleć, poszukać... Pionierem w tej dziedzinie wśród soccer-posłów okazał się Maciej Żurawski - jakby nie patrzeć legenda Wisły Kraków. Eks-wiślak za cel wziął sobie Parlament Europejski, gdzie można wyssać z budżetu zdecydowanie więcej, a roboty albo mniej lub porównywalnie. Patrząc na miniony rok 2013, europosłowie spotykają się raz w miesiącu na czterodniowych sesjach plenarnych, potem parę dni komisji (lista obecności)... zresztą, możecie zobaczyć sami. Z mandatem sprawa ma się tak samo, bo ordynacja wyborcza jest analogiczna, jak do Sejmu, a wyjątkowe odwołanie eurodeputowanego wcześniej jeszcze bardziej skomplikowane. Ale do rzeczy: na jakie pieniądze połasił się "Żuraw"?
Zgodnie z Decyzją PE z 28 września 2005 r. (2005/684/WE, Euratom) europoseł ma prawo do miesięcznego wynagrodzenia 38,5% z podstawowego uposażenia sędziego Trybunału Sprawiedliwości UE (dobrze, że chociaż na to stanowisko potrzeba kwalifikacji, bo kandydatami byliby sami piłkarze). Jest to jakieś 7665 euro, czyli nieco powyżej 32 tysięcy złotych. To nie koniec. Za każdy dzień urzędowania eurodeputowani dostają 304 euro - wchodząc w kalendarz prac PE, który wstawiłem wcześniej możecie sobie policzyć, ile rocznie dostają. Dochodzą oczywiście jeszcze zwroty kosztów za podróże służbowe i wydatki związane z wykonywaniem mandatu (również można to naciągnąć) - w przypadku UE mamy większe odległości, więc i koszty są większe.
Do tego UE pokrywa koszty zatrudnienia współpracownika europosła. Kim jest współpracownik? Współpracownikiem. De facto może zajmować się wieloma rzeczami, w szczególności czarną robotą. Eurodeputowany ma oczywiście dostęp do biur poselskich, samochód służbowych (na służbową benzynę) i innych urządzeń telekomunikacyjnych. Bardzo kuszącą sprawą są jeszcze emerytury, które są niezależne od emerytur krajowych i wynoszą 3,5 % wynagrodzenia za każdy rok sprawowania mandatu i 1/12 tej kwoty za każdy następny pełen miesiąc, jednak łącznie nie więcej niż 70 %. (Art.14 ust.2 decyzji PE nr 2005/684/WE, Euratom). Ponadto, gdyby nie udało się przedłużyć mandatu, europosłowie mają prawo do odprawy, która wynosi tyle, co wynagrodzenie miesięczne i przysługuje przez okres jednego miesiąca za każdy rok sprawowania mandatu, jednak nie krócej niż 6 i nie dłużej niż 24 miesiące. Jak widać zatem euro-soccer-poseł jest zabezpieczony na wszystkie możliwe strony (o zabezpieczeniach związanych ze śmiercią lub inwalidztwem nie wspominam, ale oczywiście także są). Dodatkowo, tak jak w kraju, europoseł ma immunitety i przywileje (nie może być zatrzymany, przeszukany i pociągnięty do odpowiedzialności cywilnej lub karnej za sprawowanie swojej funkcji.
Maciej Żurawski zwietrzył łakomy kąsek. Czy zaczął nagle interesować się polityką? I to na poziomie europejskim? Szczerze w to wątpię. W 2007 roku PO namawiało go na samą kampanią reklamową - nie chciał się zgodzić. Cóż, marne tysiące za reklamy, to nie to samo, co ponad 300 tysięcy złotych rocznie za siedzenie w europarlamencie.