menu

Czy nowy szef Narodowego Centrum Sportu odmieni oblicze Stadionu Narodowego?

6 listopada 2012, 15:46 | Robert Małolepszy/Polska The Times

Powołany w poniedziałek szef Narodowego Centrum Sportu Michał Prymas już raz w zawodowej karierze dokonał cudu. Tak przynajmniej w połowie 2008 r. pisała część poznańskich mediów.

Właśnie wtedy Prymas, z wykształcenia prawnik, z doświadczenia urzędnik i menedżer, odchodził z posady prezesa poznańskiego Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej. Odwołania chciała część miejskich radnych. Ujęli się za nim za to pracownicy, bo po 1,5 roku sprawowania funkcji Prymas sprawił, że zakład, który co roku generował straty, zaczął przynosić dochody.

Prezydent Poznania Ryszard Grobelny szybko znów go powołał - tym razem na stanowisko swego pełnomocnika ds. Euro 2012 i wiceprezesa spółki Poznań Euro 2012, które to sprawował do momentu objęcia szefostwa w NCS. Recenzje ze pełnienie tych funkcji zebrał raczej dobre, choć najgłośniej zrobiło się o nim wówczas, gdy media ujawniły, że pracuje jednocześnie aż na trzech etatach związanych z Euro, bo do wymienionych wcześniej doszło jeszcze miejskie Biuro Euro.

Ministra sportu Joanna Mucha, powołując go na stanowisko, podkreślała, że Poznań jako jedyne miasto, gdzie wybudowano stadion na Euro, ma podpisaną umowę z operatorem areny. Kto trochę zna realia, dobrze wie, że w Wielkopolsce było to najprostsze. Na mecze Kolejorza chodzą tłumy. Stadion ma najlepszą frekwencję w Polsce. Być jego operatorem to czysta przyjemność. Wrocław i Gdańsk też miały operatorów, ale tamtejsze kluby nie mają tylu fanów, a wielkich koncertów i meczów reprezentacji aż tylu nie ma. Zarówno we Wrocławiu, jak i Gdańsku stadiony generują jak na razie ogromne straty i obaj prezydenci miast z wyłonionymi pierwotnie operatorami już się pożegnali.

Ministra podniosła tę kwestię, bo chce do końca roku wyłonić operatora dla Stadionu Narodowego, co oznacza zmianę koncepcji, która do tej pory zakładała, że operatorem będzie NCS. Decyzja Joanny Muchy nie powinna jednak dziwić, bo to była koncepcja poprzedniego szefa sportu. Ministra już w pierwszym wywiadzie, jakiego udzieliła nam w styczniu, sugerowała, że NCS wcale nie musi być operatorem Narodowego.

Na razie prezes Prymas dostał kilka zadań do wykonania od zaraz. Po pierwsze, ma tak przygotować kolejne imprezy, by już nie było wątpliwości, kto za co odpowiada. Po drugie, sprawdzić, czy na pewno nie da się zamykać dachu przy padającym deszczu. Po trzecie, spróbować zmniejszyć straty, jakie przyniesie w 2013 r. stadion, którego utrzymanie ma kosztować ok. 30 mln zł na rok. Po czwarte, doprowadzić w końcu do rozliczenia budowy stadionu, który wciąż nie jest tak naprawdę skończony, a setki podwykonawców nie dostało pieniędzy za wykonaną pracę.

Do tego zestawu trzeba dołączyć jeszcze kilka superważnych zadań. Dla przyszłości Stadionu Narodowego być może najważniejszych. Na dziś zadaniem numer jeden dla Prymasa powinno być odzyskanie dobrego wizerunku Stadionu Narodowego. Bo najwięcej na aferze dachowej stracił właśnie stadion. Narodowy przestał być naszą dumą, stał się obiektem kpin. A przecież cały biznesowy plan zakładał, że utrzymanie areny ma zapewnić co najmniej w 1/3 wynajem powierzchni biurowych.

Posiadanie biura w takiej lokalizacji miało być niezwykle prestiżowe, wręcz wyjątkowe. Czy dziś jakaś poważna firma zechce mieć siedzibę na terenie "największego wiadra świata", że przypomnę tylko jedno z wielu określeń, jakie pojawiły się po odwołaniu meczu Polska - Anglia. Czy wynajęcie restauracji, baru czy pomieszczeń konferencyjnych nie stanie się obciachem, a nie nobilitacją, jak chcieli tego twórcy koncepcji biznesowej?

Stadion Narodowy, który ma dach otwierany tylko przy dobrej pogodzie i murawę, której tak naprawdę częściej nie ma, niż jest, przestał być chlubą. Dziś media, kibice, generalnie Polacy, mają wielkiego kaca - zbudowaliśmy bubel za 2 mld zł.

To oczywiście nie do końca prawda, ale takie założenie powinien przyjąć szef NCS i musi zrobić wszystko, by przekonać nas, że jednak to nie jest bubel i że mamy być z czego dumni. Tylko wtedy Narodowy stanie się prawdziwą ikoną, na której każdy szef korporacji , jeśli już nie może wynająć biura, chciałby choć raz zorganizować bankiet dla partnerów biznesowych, a dla pracowników wynająć arenę na dzień lub dwa (za gruby szmal), by przeprowadzić finał zakładowych rozgrywek piłkarskich.

Pieniądze nie mogą jednak być najważniejszym celem działania NCS. Stadion musi zarabiać, ale spółka nim zarządzająca nie może działać jak bezduszna, nastawiona na zysk korporacja. Bo stadion to nie jest zwykła firma. To nie jest po prostu biznes, a tak wyraża się i pani ministra, i tak wyrażali się poprzedni szefowie NCS. To obiekt, na którym sport musi być na pierwszym miejscu, a nawet jeśli tak nie będzie, to takie wrażenie musi sprawiać. Dlatego władze NCS nie mogą traktować PZPN jak każdej innej firmy. Nie znamy wprawdzie szczegółów negocjacji dotyczących wynajmu powierzchni na stadionie przez związek futbolowy, ale akurat w tej sprawie można dać wiarę staremu zarządowi PZPN, który twierdził, że ceny, jakich zażądała spółka, były horrendalnie wysokie.

Prezes Prymas powinien stanąć na uszach, by jednak ściągnąć PZPN na Narodowy. Nie za darmo, związek jest bogaty, ale na pewno nie za cenę, jaką będzie musiała zapłacić każda inna korporacja. Nic by się nie stało, gdyby kilka biur trafiło po preferencyjnych cenach w ręce innych związków sportowych. Na początek Polskiego Związku Futbolu Amerykańskiego i Polskiego Związku Rugby, które swoje najważniejsze mecze (też po preferencyjnych cenach) również powinny organizować na tym obiekcie.

Trawa też nie może "przeszkadzać". Bo dziś murawa na Narodowym jest tylko kłopotliwym dodatkiem. A powinna być czymś równie ważnym jak część biurowa czy konferencyjna. Zamawianie murawy na każdy mecz to granda w biały dzień. Tak samo jak fakt, że dach nie może się zamykać podczas deszczu. Nawet jeśli to ma kosztować kolejne miliony, trzeba to zmienić. Przy 2 mld wydanych dotychczas, będą to drobne na waciki. A efekt, jaki można uzyskać - bezcenny.

Polska The Times


Polecamy