menu

Cztery bramki Pitrego dały zwycięstwo GieKSie! Dramatyczny mecz w Katowicach

23 września 2012, 19:49 | Marcin Szczepański

Drugie zwycięstwo w sezonie odnieśli piłkarze GKS Katowice, którzy w dramatycznych okolicznościach zdołali odwrócić losy meczu w ostatnim kwadransie derbowego spotkania z Polonią Bytom. Cztery bramki zdobył Przemysław Pitry, dając GieKSie zwycięstwo 4:2.

Śląskie derby pomiędzy GKS Katowice, a Polonią Bytom tym razem miały przejść bez większego echa. Oba zespoły tkwiły w dole tabeli i prezentowały jak do tej pory bardzo mizerny futbol. Do tego cały czas zamknięta na mecz pozostawała trybuna najzagorzalszych fanów Gieksy, „Blaszok”, na którym w spotkaniu z Kolejarzem Stróżem odpalono pirotechnikę, co spowodowało jej zamknięcie na dwa spotkania. Wszystko to sprawiało, że dzisiaj mało kto spodziewał się ciekawego widowiska, a prawdopodobnym wydawał się nudny, bezbramkowy remis… Nic bardziej mylnego.

Spotkanie rozpoczęło się od szybkiej bramki Polonii, po kontrze już w 3. minucie. Wzorowo przeprowadzony atak prawą stroną wykończył Dawid Cempa, który dostał dobrą piłkę w polu karnym i uderzeniem po długim słupku nie dał szans Witoldowi Sabeli. Kibice gospodarzy byli w niemałym szoku, jednak zdążyli się już przyzwyczaić do słabej gry swojego zespołu. Nieliczni fani przyjezdnych mogli być z kolei mile zaskoczeni efektownym początkiem.

GieKSa nie zamierzała jednak składać broni już na starcie i rozpoczęła ataki na bramkę Mateusza Miki. Nie były one zbyt porywające, ale w 14. minucie przyniosły efekty. Po stracie piłki przez Pawła Alancewicza przejął ją Rafał Kujawa i zagrał na czystą pozycję do Przemysława Pitrego, który nie zmarnował okazji. Kibice GKS spodziewali się, że ich zespół pójdzie za ciosem, i przez pewien czas katowiczanie rzeczywiście sprawiali wrażenie, jakby kolejna bramka była kwestią czasu. Jak się okazało, była… tyle, że znowu dla gości.

Tym razem na swoje konto może zapisać ją Sabela, który w 31. minucie dał się zaskoczyć z około 30. metrów Krzysztofowi Michalakowi, który po indywidualnej akcji zdecydował się na uderzenie. Katowiczanie mogli sobie pluć w brodę, bo chwilę wcześniej ostrzeliwali bramkę Polonii, a defensorzy gości raz wybijali piłkę niemal z linii bramkowej. Wydawało się, że podrażniona GieKSa znowu szybko wyrówna, jednak w 39. minucie Pitry główkował minimalnie obok słupka. Do końca pierwszej połowy atakować starali się katowiczanie, jednak mądrze, a może bardziej szczęśliwiec broniła się Polonia. Tuż przed przerwą po dograniu z lewej strony Pitrego, jak rażony gromem padł w polu karnym Kowalczyk, jednak gwizdek sędziego słusznie milczał. Schodzących do szatni piłkarzy żegnały gwizdy.

Na drugą połowę oba zespoły wyszły bez zmian, a poziom widowiska spadł. Głównie za sprawą Polonii, która mając korzystny rezultat, starała się grać głównie w destrukcji. Gospodarze długo nie mieli pomysłu na sforsowanie bytomskiego muru, nie pomagały też przeprowadzone po 60. minucie trzy zmiany. Na boisku było przede wszystkim dużo walki, ale sędzia studził skutecznie nastroje, rozdzielając żółte kartki. Kibice katowiczan po przerwie dobitnie dawali znać, co myślą o grze swojego zespoły. Tymczasem piłkarze GieKSy w końcu zagrali na miarę ich oczekiwań, a bohaterem został Przemysław Pitry, strzelając w końcówce trzy bramki.

Najpierw w 77. minucie perfekcyjnie przyjął piłkę po podaniu Fonfary i pokonał Mikę. Chwilę później, po faulu w polu karnym, sędzia podyktował bez namysłu rzut karny, którego pewnym egzekutorem okazał się ponownie Pitry, kompletując hattricka. Polonia totalnie pogubiła się w defensywie i w 86. Kulpaka sprokurował kolejną jedenastkę, którą także wykonał Pitry, zdobywając czwartą bramkę. Do końca meczu atakowali gospodarze, jednak wynik już się nie zmienił, a Polonia kończyła jeszcze mecz w "dziesiątkę" po czerwonej kartce dla Krzemienia.

Piłkarze GKS, którzy dopiero co wydali dramatyczne oświadczenie o złej sytuacji w klubie, dzisiaj uciekli spod topora i odskoczyli nieco od dna tabeli. Polonia natomiast nie potrafiła po raz kolejny dowieźć korzystnego rezultatu do końca i nad podopiecznymi Piotra Pierścionka gęstnieją czarne chmury.


Polecamy