Czerwona kartka Torresa popsuła plan Atletico. Barcelona z cenną zaliczką
We wtorkowy wieczór na Camp Nou emocji nie brakowało. Grające ponad godzinę w dziesiątkę Atletico Madryt przegrało z Barceloną 1:2. Sytuację gości skomplikowała czerwona kartka Fernando Torresa, który był strzelcem pierwszej bramki.
Przed pierwszym gwizdkiem sędziego media prześcigały się w przeróżnych teoriach na temat tego spotkania. Niektórzy słusznie zauważali, że piłkarze Barcelony powinni zwrócić szczególną uwagę na Fernando Torresa, inni pytali, czy Lionel Messi nie będzie podczas gry myślał o aferze z tajemniczym kryptonimem "Panama", a kolejni zastanawiali się, czy Barcelona nie będzie osłabiona trudnym meczem z Realem Madryt. - Nie sądzę, żeby "El Clasico" na nich wpłynęło. Oczekujemy najlepszej Barcy − odpowiedział na te wszystkie doniesienia na przedmeczowej konferencji prasowej trener Atletico, Diego Simeone. Jednak pierwsze minuty spotkania pokazały, że wszystkie te przewidywania nie tylko są uzasadnione. Dziennikarze dosłownie trafili w dziesiątkę.
To Barcelona jako pierwsza stworzyła sobie dogodną sytuację strzelecką. Dani Alves dośrodkował piłkę z prawego skrzydła, lecz Neymar w kapitalnej sytuacji oddał niecelny strzał głową. Potem zaczęły się sprawdzać przedmeczowe przewidywania. W 25. minucie Fernando Torres po podaniu Koke posłał piłkę do siatki pomiędzy nogami Marca-Andre ter Stegena. Barcelona przegrywała więc 0:1, sprawiając przy tym wrażenie zmęczonej, a Lionel Messi był zupełnie niewidoczny.
To tyle, jeśli chodzi o scenariusze, które można było przewidzieć. Któż mógł wymyślić sytuacje, w której dotychczasowy bohater Atletico, Fernando Torres, zachowa się tak niepoważnie, że za dwa głupie faule obejrzy dwie żółte kartki i w efekcie wyleci z boiska już w 35. minucie.
Żaden argument usprawiedliwiający Torresa nie jest uzasadniony, bo sędzia z całą pewnością byłby w stanie obronić obie decyzje. Być może nie musiał, ale mógł w obu sytuacjach pokazać żółtą kartkę, a skoro napastnik Atletico dał mu pretekst, to sam jest sobie winien. Z drugiej strony kilka chwil później arbiter mógł pokazać żółtą kartkę Sergio Busquetsowi. Mógł, ale nie musiał, ale skoro wcześniej był absolutnie bezwzględny, to w tym przypadku powinien wykazać się konsekwencją.
Grająca w przewadze od 35. minuty Barcelona do końca pierwszej połowy nie potrafiła otrząsnąć się z niewytłumaczalnego marazmu. Szczególnie niemrawy był uznawany za najlepszy na świecie atak Katalończyków. Trio Messi - Suarez - Neymar odnalazło się w drugiej połowie. Barca ruszyła do huraganowych ataków i w ciągu 15 minut miała cztery doskonałe sytuacje, po których piłka w najlepszym wypadku obiła tylko poprzeczkę. Jednak sił na murowanie bramki wystarczyło zawodnikom drużyny przyjezdnej tylko do 63. minuty. Wówczas po podaniu Jordiego Alby Luis Suarez dostawił nogę i zmienił tylko tor lotu piłki, co sprawiło, że wylądowała ona w siatce obok zaskoczonego Jana Oblaka.
Emocje rosły, a ich szybki wzrost potęgowały kolejne kontrowersje. W 70. minucie Luis Suarez sfaulował w ofensywie Felipe Luisa. Urugwajczyk zobaczył za ten faul żółtą kartkę, choć pojawiły się głosy, że powinien zostać usunięty z boiska. No cóż, trzeba uczciwie przyznać, że sędzia po raz kolejny mógł podjąć taką decyzję, ale ostatecznie uznał, że Urugwajczyk odepchnął Brazylijczyka, a nie uderzył, jak chcieli postronni obserwatorzy. Cztery minuty później ten sam Suarez, wobec którego było tyle kontrowersji, oddał strzał głową po dośrodkowaniu Daniego Alvesa i Oblak po raz drugi musiał wyciągać piłkę z siatki. Krew w żyłach kibiców Atletico musiała się w tym momencie zagotować.
Czas w końcówce płynął dla kibiców obu drużyn bardzo szybko. Podkręcało go szybsze bicie serca spowodowane dużymi emocjami i szybką grą obu ekip. Gdyby w tym momencie padł gol dla Atletico, zapewne wielu z nich natychmiast wzywałoby karetkę pogotowia, ale więcej bramek w tym spotkaniu nie oglądaliśmy. Barcelona wygrała więc 2:1, chociaż wielu obserwatorów zapamięta ten mecz szczególnie ze względu na kontrowersje, które miały krzywdzić Atletico. Ale tak to bywa w piłce nożnej, że kiedy jedni czują się pokrzywdzeni, drudzy uważają, że sami są temu winni.