menu

Cudu nie było, Widzew spadł do 1. ligi! Podbeskidzie katem łodzian

22 maja 2014, 22:19 | Przemysław Drewniak

Widzew miał wygrać w Podbeskidziem, by zachować nadzieję na utrzymanie w Ekstraklasie. Na zdobycie trzech punktów przez łodzian wcale się jednak nie zanosiło. Gospodarze byli zdecydowanie lepsi i zwyciężyli 3:0.

By przedłużyć swoje szanse na utrzymanie w Ekstraklasie, piłkarze Widzewa Łódź musieli odnieść w Bielsku-Białej swoje pierwsze w tym sezonie wyjazdowe zwycięstwo. I już od pierwszych minut spotkania było widać, że nie zamierzają wracać do domu w grobowych nastrojach. To goście mieli w pierwszej połowie optyczną przewagę i korzystając z nerwowej postawy Podbeskidzia stworzyli sobie więcej okazji do strzelenia gola.

Bielszczanie wyglądali tak, jakby stawka tego meczu nieco wiązała im nogi. W grze "Górali" dosyć sporo było nieporozumień i niedokładności, przez co na przedpolu Richarda Zajaca kilka razy dochodziło do zamieszania. Gdyby nie ofiarne bloki Błażeja Telichowskiego, czy znakomita interwencja słowackiego bramkarza po uderzeniu głową Povilasa Leimonasa, Widzew już w pierwszych dwudziestu minutach wyszedłby na prowadzenie.

Ale tego dnia szczęście sprzyjało gospodarzom. Podbeskidzie nie grało najlepiej, ale dzięki dobremu ustawieniu nie dało Widzewowi zepchnąć się do głębokiej defensywy. Ataki podopiecznych Leszka Ojrzyńskiego nie przynosiły skutków aż do 22. minuty. Wtedy to piłkę w polu karnym otrzymał aktywny z przodu Fabian Pawela, który szybkim zwodem zmylił Leimonasa i zmusił Litwina do ratowania się przewinieniem. Podobnie jak w poprzednim meczu obu drużyn w Bielsku do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Dariusz Kołodziej i pewnym strzałem w górny róg bramki nie dał szans Patrykowi Wolańskiemu.

Widzew nie miał zamiaru się poddawać i drugą połowę rozpoczął od mocnego uderzenia. Dosłownie, bo petarda Marka Wasiluka z rzutu wolnego mogła rozerwać siatkę w bramce Podbeskidzia, ale ostatecznie wylądowała na poprzeczce. Gościom nie brakowało determinacji, jednak indywidualnymi, często niewymuszonymi błędami, niweczyli oni swój wysiłek. W 59. minucie fatalnie pomylił się Piotr Mroziński, który podał piłkę Dariuszowi Łatce, a ten przekazał ją Damianowi Chmielowi. Skrzydłowy Podbeskidzia "podholował" akcję o kilka metrów i lewą nogą strzelił nie do obrony. Na drodze do bramki futbolówka odbiła się jeszcze od poprzeczki i ku rozpaczy łodzian ugrzęzła w siatce.

W tym momencie Widzew potrzebował aż trzech goli, by móc liczyć na utrzymanie, ale w taki scenariusz nie wierzyli już nawet piłkarze Artura Skowronka. Z kolei grający już na pełnym luzie bielszczanie mieli jeszcze kilka dogodnych okazji do tego, by zwiększyć rozmiary wygranej. Stuprocentowych szans nie wykorzystali jednak Sokołowski i wprowadzony w przerwie Piotr Malinowski. W doliczonym czasie gry gości dobił Krzysztof Chrapek, który w sytuacji sam na sam z Wolańskim skierował piłkę do siatki, strzelając swoją pierwszą bramkę w Ekstraklasie.

Cudu w Bielsku-Białej nie było. Widzew nie potrafił wygrać na wyjeździe już 30. raz z rzędu, czym przypieczętował swój trzeci w XXI wieku spadek do pierwszej ligi. O ile w poprzednich dwóch przypadkach łodzianie szybko wracali do elity, to dziś przyszłość klubu z alei Piłsudskiego stoi pod dużym znakiem zapytania. W znacznie lepszych nastrojach byli po końcowym gwizdku piłkarze Podbeskidzia, którzy tak jak rok temu zapewnili sobie utrzymanie w Ekstraklasie po wygranej z Widzewem i już w czwartym kolejnym sezonie będą występować w najwyższej klasie rozgrywkowej.


Polecamy