Cracovia wróciła na zwycięskie tory. "Pasy" w Kielcach rozbiły Koronę (RELACJA, ZDJĘCIA)
Zespół Cracovii (wliczając pojedynek w Pucharze Polski z Dolcanem) wygrał siódme wyjazdowe spotkanie z rzędu. W Kielcach piłkarze Jacka Zielińskiego nie dali najmniejszych szans Koronie. Bramki dla "Pasów" zdobywali Deniss Rakels, Mateusz Cetnarski i Bartosz Kapustka.
Dokładnie tydzień temu porażka z gliwickim Piastem zakończyła piękną serię zwycięstwa Cracovii. Zawodnicy "Pasów" deklarowali jednak, że podobny scenariusz nie powtórzy się w najbliższym czasie. Pierwszym krokiem ku spełnieniu tych zapowiedzi było spotkanie z Koroną Kielce. Podopieczni Marcina Brosza również nie zamierzali się poddawać. Skazywani przez niektórych na spadek kielczanie, jak dotąd zebrali aż siedem punktów. W starciu z krakowianami liczyli na kolejne.
I rzeczywiście od pierwszych minut to gospodarze ruszyli do ataku. Szczególnie aktywnym na połowie rywali okazał się Sergiej Pilipczuk. Jego starania nie poruszyły jednak zbytnio kolegów do gry i nie przyniosły większych rezultatów. Ataki Korony na bramkę Krzysztofa Pilarza skończyły się dosyć szybko – już w 19. minucie, kiedy to Rosjanin z powodu kontuzji musiał opuścić boisko. Zamiast niego na murawie pojawił się co prawda Nabil Aankur, ale nie zdołał zastąpić pracującego w ofensywie Pilipczuka.
Z kolejnymi minutami natomiast coraz bardziej rozkręcała się Cracovia. Dobra gra w defensywie a także odważne ataki na bramkę Treli zaowocowały już w 21. minucie. Marcin Budziński idealnie zagrał do Mateusza Cetnarskiego. Były piłkarz Widzewa fantastycznie pilnując linii spalonego, odebrał piłkę i w tempo podał ją do czyhającego w polu karnym Denissa Rakelsa. Łotysz nie mógł zrobić nic innego jak tylko umieścić piłkę w siatce. Golkiper gospodarzy nawet nie miał szans zareagować.
Zdobyty gol tylko dodał skrzydeł krakowianom. To oni wyraźnie zaczęli przeważać na boisku wciąż kręcąc się gdzieś na połowie Korony. Długo nie przynosiło to jednak efektów w postaci strzałów. W końcu z szoku po straconej bramce obudzili się także gospodarze. Gra nieco się wyrównała, a piłka radośnie pędziła to na jedną to na drugą bramkę. Strzały Przybyły, Sobolewskiego czy Cetnarskiego nie wpłynęły na rezultat. Na jego zmianę kibice zgromadzeni w Kielcach musieli czekać aż do doliczonego czasu gry. Wtedy to po prawej stronie znalazł się Jakub Wójcicki. Szybko podał do Mateusza Cetnarskiego, który do swojej asysty dopisał trafienie.
Po przerwie wydawało się, że do ataku groźniej ruszy Korona. Nic bardziej mylnego – to gościom wyraźniej zależało na kolejnych bramkach i udowodnieniu, że porażka z Piastem była tylko wypadkiem przy pracy. Na zrealizowanie celu goście nie musieli długo czekać. Pięć minut po wznowieniu gry, na 30. metrze piłkę od Marcina Budzińskiego otrzymał Bartosz Kapustka. Świetnie spisujący się od początku spotkania 18-latek popędził prawą stroną boiska. Ominął biernych defensorów rywali i przed samym polem karnym Treli, zbiegł do środka Zamiast podawać do kolegów, sam postanowił wykończyć akcję. I była to świetna decyzja. Mocnym strzałem umieścił piłkę w siatce. Stadiony świata. Golkiper nie miał najmniejszej szansy na obronę tego strzału.
Trzeci stracony gol nie podłamał gospodarzy. A wręcz przeciwnie – wyraźnie zachęcił ich do tworzenia własnych sytuacji. Pod bramką Krzysztofa Pilarza przez następne minuty było naprawdę groźnie, a golkipera z opałów poza obrońcami ratowały także słupki i poprzeczka. Aleksandrs Fertovs, Nabil Aankur a także wpuszczony w drugiej połowie na boisko Tomasz Zając sprytnie omijali defensorów Cracovii i oddawali groźne strzały. Brakowało jedynie szczęścia.
Podopieczni Jacka Zielińskiego również nie osiedli na laurach. Współpraca pomiędzy Mateuszem Cetnarskim a Bartoszem Kapustką wyglądała naprawdę dobrze. Razem co i rusz wpadali pod pole karne przeciwników, napędzając strachu gospodarzom. Niecelne strzały Erika Jendriska czy po prostu skuteczne reakcje Treli nie pozwoliły piłce na znalezienie się w siatce. Widzowie mogli być zadowoleni – mimo wysokiej temperatury, aż do końcowego gwizdka piłkarze wylewali na boisku siódme poty, wciąż robiąc wszystko, aby podwyższyć ostateczny rezultat. Wynik pozostał jednak bez zmian.