menu

Cracovia ograła Zagłębie w starciu debiutujących trenerów. Miedziowi blisko spadku

18 maja 2014, 17:25 | Konrad Kryczka

Starcie Zagłębia Lubin z Cracovią było dla szkoleniowców obu zespołów ligowym debiutem. Górą w tym starciu o utrzymanie byli podopieczni Mirosława Hajdo, którzy pokonali zespół Piotra Stokowca 2:1. Tym samym Zagłębie traci już do bezpiecznego miejsca w tabeli aż 7 punktów, co w trzech meczach wydaje się wynikiem nie do odrobienia.

Lubin, godzina 15:30 i mecz między drużynami, które cały czas walczą o utrzymanie. Jedni starają się wydostać ze strefy spadkowej, drudzy znajdują się tuż nad nią. Czy można lepiej spędzić niedzielne popołudnie? To było pytanie retoryczne. Ale jak już wzięliśmy się za obserwowanie tego spotkania, to czujemy się zobowiązani coś o nim napisać.

W tym meczu mieliśmy się przekonać, w którym zespole „efekt nowej miotły” zadziała z większym rozmachem. W Krakowie podziękowano za współpracę orędownikowi tiki-taki, Wojciechowi Stawowemu, a jego miejsce zajął Mirosław Hajdo. W Lubinie nie wierzono już w uratowanie Ekstraklasy przez Oresta Lenczyka, więc o ugaszenie pożaru poproszono Piotra Stokowca.

W takim spotkaniu bramka musiała paść w jakichś kuriozalnych okolicznościach, po jakimś prostym błędzie. W sytuacji, w której zawodnicy nie orientują się do końca, gdzie akurat za chwilę poleci futbolówka. Cracovia miała swoją radosną gromadkę w obronie, choć tym razem Dąbrowski zaczął mecz jako defensywny pomocnik, a Żytko pauzował za kartki. Swoją drogą, komentujący spotkanie Wojciech Kowalczyk zastanawiał się, czy brak tego ostatniego zawodnika nie jest akurat wzmocnieniem „Pasów”. Zagłębie w defensywie wygląda niby lepiej, ale w jego polu karnym też potrafią się zdarzyć jakieś cuda-niewidy. Dziś, żeby Cracovia wyszła na prowadzenie, potrzebne było zamieszanie w polu karnym lubinian. Pamiętamy, jak kiedyś Piotr Świerczewski, kazał prowadzonemu przez siebie ŁKS-owi w końcówce spotkania „grać na chaos”. Dzisiaj nieco inną definicję grania w ten sposób zaprezentowali obrońcy Zagłębie. Piłka dośrodkowana z rożnego lata sobie po całym polu karnym, wybijana nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak, a Rymaniak raczej nie bardzo ogarniał, co się wokół niego dzieje. Podobnie jak jego koledzy, na przykład ci, którzy znajdowali się najbliżej Nowaka i z wiadomych tylko sobie powodów nie powstrzymali go od zdobycia gola.

W sumie przy bramce dla gospodarzy chaos też się pojawił, ale było go już sporo mniej, niż przy trafieniu gości. Lubinianie przycisnęli, jakby w drugiej połowie słońce dostarczyło im zaangażowania i chęci walki. Rymaniak uskuteczniał dryblingi, wbiegł w pole karne, w końcu uderzył, ale jego strzał zablokował jeden z rywali. Odbita piłka trafiła do Kwieka. Na byłego piłkarza Górnika można narzekać, że swoimi boiskowymi popisami męczy, że ma problemy z wykonaniem najprostszego podania od przeprowadzki do Lubina, że nie kreuje gry i tak dalej. Ale jedno trzeba mu oddać – z dystansu uderzyć potrafi. I to zrobił tym razem. Strzał po ziemi, Pilarz bez szans i do serc lubinian wraca nadzieja.

I jak szybko nadzieja wróciła, to jeszcze szybciej się ulotniła. O emocje zadbał tym razem Silvio Rodić. Gość, którego generalnie uważamy za przyzwoitego golkipera, teraz zawalił. Chorwatowi chyba tak się spieszyło z rozpoczęciem gry, że nie pomyślał, jakie mogą być tego skutki. A skończyło się tak, że futbolówkę przejęła Cracovia, a całą akcję jak rasowy snajper wykończył Krzysztof Nykiel. Jakby nasi ligowi napastnicy wykorzystywali sytuacje tak, jak ten obrońca dzisiaj. Pomarzyć można...

Na 2:1 dla gości się skończyło. Wynik ten sprawił, że praktycznie poznaliśmy spadkowiczów. Widzew i Zagłębie Lubin mają już siedem punktów straty do miejsc dających utrzymanie, co w obecnej formie obu ekip jest raczej różnicą nie do odrobienia w trzech ostatnich kolejkach sezonu. Cracovia zwycięstwem w Lubinie zapewniła więc sobie praktycznie utrzymanie.


Polecamy