Cracovia ma za sobą szalone miesiące. Teraz będzie walczyć o najlepszy wynik w erze Comarchu i Filipiaka. Podium w zasięgu
Cracovia w grupie mistrzowskiej nie będzie grać roli drużyny spełnionej i już zadowolonej z siebie. Na najważniejszą ligową imprezę wchodzi z drzwiami, roztańczona, spragniona i głodna. Po siódmej z rzędu wygranej na własnym stadionie. Wnioski po meczu z Lechią Gdańsk (4:2).
fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Ekstraklasa: Cracovia zagra w grupie mistrzowskiej
Konia z rzędem i kontrolny pakiet akcji Comarchu temu, kto po jednej trzeciej sezonu zasadniczego ekstraklasy przewidziałby, że Cracovia skończy go na czwartym miejscu, a kibice będą wnioskować do piłkarzy i trenera o udział w europejskich pucharach. Na dodatek nie tylko ten cel jest realny. „Pasy” będą teraz walczyć o najlepszy wynik w erze prezesa Janusza Filipiaka. W zasięgu jest przecież ligowe podium (jeszcze przez niego niezdobyte, bo we właścicielskim portfolio ma raptem dwa czwarte miejsca). Tym bardziej że krakowianie w grupie mistrzowskiej nie będą grać roli drużyny spełnionej i już zadowolonej z siebie. Na najważniejszą ligową imprezę wchodzą z drzwiami, roztańczeni, spragnieni i głodni. Po siódmej z rzędu wygranej na własnym stadionie.
– Dobrze wyglądamy od strony fizycznej, gramy agresywnie, zresztą przygotowywaliśmy się ostatnio z myślą o decydującej fazie sezonu. Wierzę, że w tych siedmiu meczach będziemy grać tak, jak chcemy – zadeklarował trener „Pasów” Michał Probierz, jeden z największych wygranych sezonu w całej ekstraklasie. A przecież nic tego nie zapowiadało.
Sobotni mecz transmitowała telewizja publiczna. Żartobliwie komentowano potem w Krakowie, że prezes TVP Jacek Kurski chciał pokazać Polakom swój ulubiony klub, lidera z Gdańska, a zareklamował Cracovię. I to taką, w której grze można się – no, wciąż chwilami – bez pamięci zakochać. A gol Javiego Hernandeza z rzutu wolnego… Cóż, dzięki Hiszpanowi było w tej transmisji również trochę misji i kultury wysokiej.
Gdyby rzeczywiście przyjąć perspektywę kibica niedzielnego, ekstraklasą interesującego się od przypadku do przypadku, oczy ze zdumienia należałoby przecierać nieustannie, a przynajmniej przez całą drugą połowę. W ciemno można założyć, że „Pasy” przez szeroką widownię kojarzone są raczej z jesienną zapaścią i protestem kibiców niż drużyną z aktywną opcją „rozmach”, potrafiącą zdemolować kandydata do mistrzostwa.
Cracovia - Lechia 4:2. Piękny gol Hernandeza
Droga, którą przeszła Cracovia w tym sezonie, jest w istocie zjawiskiem godnym doktoratu, może nawet kilku, również z psychologii (tłumu). Bo to niepospolite osiągnięcie, nawet jak na uznawaną za skrajnie nieprzewidywalną polską ekstraklasę: startować od szyderczych haseł „gdzie jest mistrzostwo, hej Probierz, gdzie jest mistrzostwo”, a skończyć na poważnym apelu: „Chcemy puchary, Cracovio, chcemy puchary”.
– To szalone, ale lepiej tak niż w drugą stronę – uśmiechał się po spotkaniu z Lechią obrońca Michał Helik.
Probierz: – Czy odczuwam z tego powodu satysfakcję? Nie, wiadomo jak to jest w naszym zawodzie. Nie byłem przecież gorszym trenerem, gdy przegrywaliśmy.
Ten zespół rodził się w bólach, nawiasem mówiąc starcie z Lechią można by uznać za skrócony opis ostatnich miesięcy. Od słabego startu zaczynając, po imponujący finisz kończąc. I ze zszarganymi nerwami szkoleniowca gdzieś pomiędzy. Symboliczny obrazek z sobotniego wieczoru. Pierwsza połowa, wściekły Probierz miota się przy linii bocznej, gwiżdże na palcach. W ten sposób przywołuje do siebie Sergiu Hancę, chce zmyć mu za coś głowę. Strach podbiegać, bo trener w furii, Rumun truchta więc niepewnie z drugiego końca boiska. Zatrzymuje się kilka metrów od szkoleniowca, bezpieczny dystans, ale „suszarka” przynosi natychmiastowy efekt. Hanca ostatecznie znów, po kilku bezbarwnych występach, wspina się na wysoki poziom.
– W przerwie w szatni mówiliśmy sobie, że nie mamy podstaw, aby się denerwować – opowiadał Probierz, który sam płynnie przechodził od wniosków szczegółowych do generalnych. – W tym sezonie byliśmy na dnie i tylko my wiemy jak trudno było utrzymać morale w drużynie. Oraz przekonać zawodników, że ciężka i systematyczna praca przyniesie efekty.
Pomogły też transfery last minute, bo Janusz Gol i Airam Cabrera (dwa gole z Lechią) z marszu stali się wiodącymi postaciami w drużynie. Jednak renesans Cracovii to głównie zasługa uporu dwóch osób: Probierza i Filipiaka. Ten pierwszy przekonał do siebie chyba ostatnich nieprzekonanych, nawet wygrał zakład z kibicem o książkę i whisky, że niedoceniany Filip Piszczek strzeli więcej niż pięć bramek – w sobotę zdobył szóstą. Ten drugi, bo jednak – chcąc nie chcąc – przełamał ligowe trendy i własne przyzwyczajenia, w kryzysowym momencie nie zwolnił szkoleniowca, a potem jeszcze uczynił go wiceprezesem.
Ekstraklasa: Cracovia zagra w grupie mistrzowskiej
– W Cracovii pokazano jak wychodzić z kryzysu: cierpliwie i z chłodną głową. Choć przecież był czas, gdy właściciela, który wyłożył na klub pieniądze, wyzywano tu od najgorszych – zwracał uwagę Piotr Stokowiec, trener Lechii.
Krakowianie w ekstraklasie pełnej paradoksów paradoksem być już nie chcą, kilkanaście lat w tej roli to za dużo, chcą być za to stałym elementem w krajobrazie ligowej czołówki. Teraz mogą i chcą namieszać.
– Przed nami siedem ciężkich bojów, walka będzie ostra – zapowiada Probierz. A jak mówi Stokowiec: – Prawdziwe granie dopiero się zaczyna.
W sobotę Cracovia zagra z Legią w Warszawie.
DZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Oprawa i racowisko na meczu Wisła-Legia
Niesamowite stadiony na mundial w Katarze
Czy znasz olimpijskie dyscypliny [QUIZ]