Chrapek: Może kiedyś nadejdzie taka chwila, że selekcjoner mnie zauważy
- Catania spokojnie by sobie radziła w polskiej ekstraklasie. Mogę też powiedzieć, że we Włoszech gra się szybciej i tradycyjnie jest tu więcej taktyki. A bez znajomości języka trudno od razu przyswoić wszystkie założenia taktyczne. Początki były trudne. Teraz nie mam już większych problemów ze zrozumieniem - przyznaje Michał Chrapek, były piłkarz Wisły Kraków, a obecnie Catanii, występującej we włoskiej Serie B.
Jak się Panu żyje we Włoszech?
Początki były trudne. Najpierw, w lipcu ubiegłego roku, byłem tam sam. Syn Nikodem, który urodził się 23 czerwca, był jeszcze za mały na podróż samolotem. Później miałem obóz. W sumie dobrze więc, że żona Olga została w Krakowie, bo mogła liczyć na pomoc rodziny w opiece nad małym dzieckiem. Oboje dojechali do mnie po około miesiącu. Teraz nauczyliśmy się już żyć we Włoszech. Zadomowiliśmy się tam i jesteśmy bardzo zadowoleni.
Sycylia to wymarzone miejsce do życia?
Mieszkamy w miasteczku Aci Castello w okolicy Katanii. Patrząc pod kątem dziecka, to przede wszystkim jest tu całkiem inne powietrze niż w Krakowie. Mały nie choruje, to duży plus. Klimat jest idealny do życia: jest ciepło, słonecznie, w zimie około piętnastu stopni. Nieraz można więc jeszcze o tej porze chodzić w koszuli z krótkim rękawem. Katania natomiast jest dużym, ładnym miastem, ale Kraków bardziej mi się podoba.
Co robi Pan w wolnych chwilach?
Mamy dwie minuty drogi z domu do morza. Chodzimy na długie spacery wzdłuż plaży. Poznałem już tu znajomych, z którymi jeżdżę na ryby. Miejsc do zwiedzenia jest wiele. Byliśmy już w zabytkowej Taorminie, a wybieramy się pod wulkan Etna, u którego podnóża znajduje się Katania. Na pewno się nam nie nudzi, ale wiadomo - nie ma jak u siebie w domu. Od czasu wyjazdu do Włoch przyjechałem do Polski tylko na zgrupowanie reprezentacji młodzieżowej. W Krakowie byłem wtedy przez kilka godzin. Teraz pierwszy raz przyleciałem na dłużej, czyli cztery dni. Każdą wolną chwilę poświęcałem na spotkania z rodziną i znajomymi.
Dlaczego nie przyleciał Pan do Polski na święta?
24 grudnia graliśmy mecz wyjazdowy, a 28 grudnia była ostatnia kolejka rozgrywek w starym roku. Nie mogłem więc przylecieć. W Wigilię do domu wróciłem po godzinie 22. Zastałem miłą niespodziankę, ponieważ żona przygotowała wigilijną kolację. Było bardzo miło.
W rundzie jesiennej rozegrał Pan w Catanii 12 spotkań. Jest Pan zadowolony z tego okresu?
Początek miałem niezły, bo z miejsca wskoczyłem do pierwszego składu. Później przyszły słabsze momenty i od razu usiadłem na ławce. Były nerwy, ale wyszło mi to na dobre. Zrozumiałem, że muszę jeszcze więcej od siebie wymagać. Pomógł mi mecz z Bologną, wszedłem na boisko i dałem dobrą zmianę. W końcówce rundy grałem i zaliczam ten okres do udanych - strzeliłem bramkę, asystowałem.
Zakończył Pan jednak czerwoną kartką w przedostatnim spotkaniu rundy...
Przez głupotę. Nie spodziewałem się, że za coś takiego można zobaczyć czerwoną kartkę. Ustawiałem piłkę do rzutu wolnego, sędzia mnie cofnął, ustawiłem piłkę jeszcze raz, a sędzia wciąż kazał mi się cofnąć. Znów więc to zrobiłem i przyklasnąłem arbitrowi. Później się dowiedziałem, że takie zachowanie we Włoszech jest niedopuszczalne. Mam nauczkę.
Na jakiej pozycji teraz Pan występuje?
Catania gra systemem 1-4-3-3. W pomocy z jednym defensywnym i dwoma środkowymi pomocnikami. Ja najczęściej gram właśnie w środku pola. Raz zagrałem jako defensywny pomocnik. Jak wchodziłem z ławki, to występowałem też w pojedynczych meczach na skrzydłach.
Catania jest na czwartej od końca pozycji. Jaki jest powód tego, że walczycie tylko o utrzymanie w Serie B?
Tak czasem jest, że nie idzie. Były słabe momenty, ale mamy dobrą drużynę. Wierzę w to, że wiosną będziemy wygrywać i pójdziemy w górę tabeli.
Jak porównałby Pan Catanię do Wisły, a Serię B do naszej ekstraklasy?
Dużo osób zadaje mi to pytanie, ale ciężko odpowiedzieć. Serie B, podobnie jak nasza ekstraklasa, jest bardzo wyrównana, każdy może wygrać z każdym. W naszej lidze gra się ostrzej. Myślę, że Catania spokojnie by sobie radziła w polskiej ekstraklasie. Mogę też powiedzieć, że we Włoszech gra się szybciej i tradycyjnie jest tu więcej taktyki. A bez znajomości języka trudno od razu przyswoić wszystkie założenia taktyczne. Początki były trudne. Teraz nie mam już większych problemów ze zrozumieniem.
Uczy się Pan języka włoskiego?
Mam to szczęście, że pięć minut drogi od mojego domu mieszka Polka. Ona mnie uczy włoskiego. W pierwszy dzień świąt zostaliśmy zaproszeni do rodziców jej męża. Było bardzo sympatycznie. Z wieloma włoskimi słowami osłuchałem się też w szatni.
Z kim w zespole ma Pan najbliższe relacje?
Ze Słowakiem Norbertem Gyomberem. Jest też Albańczyk Edgar Cani, który w przeszłości występował w Polonii Warszawa. Teraz jest jednym z podstawowych zawodników Catanii, strzela bramki. "Edi" przypomina sobie polski język, rozmawiając ze mną. Też mi dużo pomaga. Cani dobrze wspomina pobyt w Polsce, mimo perypetii, jakie go spotkały w Polonii.
A jakie macie warunki treningowe?
Na najwyższym poziomie. Centrum treningowe jest jak małe miasteczko. Jest w nim wszystko, co potrzeba.
W Krakowie pewnie lepszy był stadion?
Po Euro 2012 rzeczywiście przodujemy pod względem stadionów. We Włoszech są one starszej generacji, ale obiekt Catanii jak na Włochy jest bardzo ładny. Jestem też pod wrażeniem kibiców, którzy mocno nas wspierają.
Śledzi Pan losy Wisły?
Oczywiście, staram się oglądać każdy mecz Wisły. Jak nie mogę zobaczyć transmisji na żywo, bo sam mam zgrupowanie albo mecz, to się denerwuję. W Wiśle mam znajomych i przyjaciół. Cieszę się, że udała im się jesienna runda. Wiślakom życzę jak najwyższej lokaty i gry w europejskich pucharach.
A Pana celem na ten rok jest debiut w pierwszej reprezentacji Polski?
Trafiłem do Catanii po to, aby się piłkarsko rozwijać. To jest mój cel. Muszę grać dobrze i regularnie. Jeżeli tak będzie, to może kiedyś nadejdzie taka chwila, że zauważy mnie selekcjoner Adam Nawałka. Wiadomo, że to marzenie każdego chłopaka.