menu

Legia wyrzucona z Ligi Mistrzów. Papierek ważniejszy niż wynik meczu [KOMENTARZ]

8 sierpnia 2014, 18:24 | Wojciech Maćczak

Regulamin jest regulaminem. Zgodnie z nim Bartosz Bereszyński nie był uprawniony do gry w rewanżowym meczu z Celtikiem Glasgow i nie powinien pojawić się na murawie. Zagrał przez idiotyczny błąd sztabu Legii Warszawa i to nie podlega wątpliwości. Tyle, że oprócz regulaminu jest jeszcze zdrowy rozsądek, którego najwyraźniej zabrakło decydentom z europejskiej federacji.

Bartosz Bereszyński
Bartosz Bereszyński
fot. sylwester wojtas

Nie zamierzam tłumaczyć osób, odpowiedzialnych w Legii za zgłaszanie zawodników. Walkower za rewanż z Celitikiem to skutek ich ewidentnego niedopatrzenia – ktoś zapomniał, że Bereszyński nie był zgłoszony do poprzedniej rundy, ktoś inny uznał, że skoro nie grał z Irlandczykami z Saint Patrick’s oraz w pierwszym spotkaniu ze Szkotami, to tym samym odbębnił karę za czerwoną kartkę z zeszłego sezonu i może grać. Ktoś ewidentnie zawalił.

W Internecie gromy spadają na Martę Ostrowską, pełniącą funkcję kierownika stołecznego zespołu. Pewnie zostanie kozłem ofiarnym zaistniałej sytuacji, bo bezpośrednio za nią odpowiada. Należy jednak pamiętać, że to nie jest jedyna osoba, która ogląda listę zawodników przed zgłoszeniem do rozgrywek. W Legii czuwa nad tym sztab ludzi, którzy ewidentnie nie wywiązali się ze swojej roli. W profesjonalnym klubie taka sytuacja nie powinna mieć miejsca.

Legia złamała regulamin rozgrywek, a UEFA zweryfikowała wynik spotkania jako walkower 3:0 na korzyść Celticu. Decyzja, choć zgodna z prawem, w mojej ocenie jest kompletnie bezsensowna, bo zupełnie gryzie się ze zdrowym rozsądkiem.

Przyjrzyjmy się dobrze sytuacji: Bereszyński wszedł na boisko w 87. minucie spotkania w Edynburgu, gdy wynik dwumeczu był już przesądzony. By awansować do następnej rundy, Celtic musiałby strzelić sześć goli w ciągu trzech minut regulaminowego oraz kilku kolejnych doliczonego czasu gry. Takich cudów nie obiecują nawet politycy podczas kampanii wyborczej. Wpływ 22-letniego obrońcy na wynik spotkania był żaden. Nawet gdyby zamiast niego na murawie pojawił się kolejny zawodnik zespołu z Glasgow, Legia i tak by awansowała dalej.

Dlaczego uważam tę decyzję za skandaliczną? Bo kompletnie mija się z podstawowymi zasadami sportowej rywalizacji. Nie chodzi mi o jakiś beznadziejnie nudny regulamin, napisany przez bandę biurokratów, prowadzących rozgrywki. Chodzi o elementarną regułę, że w sporcie wygrywa lepszy. Szybszy, silniejszy, sprawniejszy, skaczący wyżej, grający lepiej. Okazało się, że niekoniecznie.

Rozumiem, że prawo jest jakie jest. Ale nie wystarczy bezdusznie stosować jego litery, trzeba przy tym trochę pomyśleć. Idiotyczne trzymanie się prawa doprowadza nas na przykład do głośnych sytuacji, w których lekarze odmówili przyjęcia umierającego pacjenta do szpitala, bo wcześniej wyczerpali limity. Niby decyzja zgodna z procedurami, a jednak wywołuje oburzenie.

Gdyby Bereszyński przesądził o losach meczu, zweryfikowanie wyniku byłoby zrozumiałe. W zaistniałej sytuacji nie potrafię pojąć, jaką logiką się kierowano. Chyba logiką układów i wzajemnych powiązań, bo na pewno nie zdrowego rozsądku.

Smutni panowie z Komisji Dyscyplinarnej UEFA odwrócili o 180 stopni zasady gry w piłkę nożną. Dotychczas bowiem o zwycięstwie w tej dyscyplinie sportowej decydowała liczba zdobytych goli. Zespół, który umieści piłkę w bramce przeciwnika więcej razy, wygrywa spotkanie. Proste? To teraz zapomnijcie o tym. Nowe zasady brzmią następująco: Mecz piłkarski wygrywa ten zespół, który dopełni wszelkich formalności i wypełni niezbędne dokumenty. Jeżeli ta część gry zakończy się remisem, należy rozegrać dogrywkę na boisku.

* * *

Co ciekawe, podobna sytuacja miała już miejsce. Cztery lata temu w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Europy w dwumeczu VSC Debreczyn z Liteksem Łowecz. W węgierskim zespole wystąpił niezgłoszony do rozgrywek Peter Mate. Wszedł na boisko w doliczonym czasie gry, gdy wynik dwumeczu był już przesądzony. UEFA odrzuciła wniosek bułgarskiego klubu o walkower uznając, że zawodnik wszedł na boisko, gdy kwestia awansu do LE była już przesądzona. Węgrzy dostali jedynie karę finansową.

Fakt, że status obu zawodników jest różny – Mata nie był zgłoszony, Bereszyński pauzował za kartkę. Obaj jednak nie byli uprawnieni do gry i wypadało, by UEFA podjęła podobną decyzję. Widać jednak w europejskiej federacji są różne standardy.


Polecamy