Były trener "Białej Gwiazdy" Kiko Ramirez: Wisła to dziedzictwo Krakowa, martwię się o nią [WYWIAD, ZDJĘCIA]
Rozmowa. - Wkurza mnie, gdy widzę Wisłę w takich kłopotach – mówi Hiszpan Kiko Ramirez, były trener piłkarskiej „Białej Gwiazdy”.
- Co Pan teraz porabia? Nie trenuje Pan obecnie żadnego klubu.
- Staram się być na bieżąco z sytuacją na piłkarskim rynku. Oglądam mnóstwo meczów, dużo podróżuję. Tak, by być przygotowanym i móc wyłowić interesujących zawodników, gdy tylko dostanę konkretną ofertę pracy. Ostatnio byłem na starciu Girony z Atletico Madryt.
- A polską ekstraklasę Pan śledzi?
- Staram się oglądać prawie wszystkie mecze polskiej ekstraklasy, począwszy od piątkowych, a skończywszy na poniedziałkowych. Czasem któryś opuszczę, ale śledzę wszystkie polskie drużyny z tego najwyższego poziomu.
- Pomaga Pan w przeglądaniu piłkarskich rynków któremuś z polskich klubów?
- Nie. Robię to po to, by aktualizować informacje i jeszcze lepiej poznawać ligę. Regularnie oglądam też spotkania ligi greckiej, ale chyba polskiej ekstraklasy jeszcze więcej.
- Ponoć miał Pan niedawno propozycję pracy w Grecji?
- Miałem ofertę z Apollonu Smyrnis. Nie zaakceptowałem jej jednak ostatecznie. Tym bardziej, że w tamtym momencie nie doszliśmy jeszcze do porozumienia z Wisłą w sprawie rozwiązania mojej umowy i nie miałem pełnej swobody działania. Poleciałem do Grecji, ale ostatecznie musiałem wrócić do Katalonii.
- Ostatecznie jednak doszliście z Wisłą do porozumienia. Długo to trwało, więc pewnie nie były to łatwe negocjacje?
- Porozumieliśmy się, jestem już „wolny”. To jest właściwie to samo porozumienie, które wypracowaliśmy już wcześniej. W październiku ostatecznie podpisaliśmy dokument i rozstaliśmy się.
- Wciąż jednak klub jest Panu dłużny pieniądze?
- Tak, bo były pewne opóźnienia w tych płatnościach. Ale zgodziłem się na wydłużenie tego okresu spłaty na kolejne lata. W tym sensie Wisła jest trochę wygraną tej sytuacji.
- Czyli wyszedł Pan klubowi naprzeciw w trudnym dla niego momencie?
- Klub o to poprosił i ja się zgodziłem. Wiedziałem, że ma problemy. Uważam, że Wisła w tym momencie bardzo potrzebuje finansowego oddechu.
- Rzeczywiście, Wisła jest pod ścianą, w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Chyba zresztą na bieżąco śledzi Pan informacje o klubie, bo komentuje je Pan w mediach społecznościowych?
- Mam do Wisły wielki sentyment i darzę ten klub specjalnym uczuciem. A zwłaszcza kibiców Wisły. Spędziłem w Krakowie cudowny czas. Dlatego dobrze życzę klubowi i martwią mnie bardzo te zaskakujące wieści, które ostatnio płyną z Krakowa. Martwię się tym jako kolejny kibic Wisły. Codziennie teraz sprawdzam informacje o tym, co dzieje się z „Białą Gwiazdą”. Wygląda na to, że sytuacja jest coraz trudniejsza. Mam szczerą nadzieję, że nie wydarzy się to, co może się wydarzyć, bo to by była ogromna strata – gdyby tak ważny klub dla historii polskiej piłki spadł z ligi albo gdyby drużyna się rozpadła.
- Uważa Pan, że ten projekt - rozpoczęty ponad lata temu - od początku był skazany na klęskę? Już w czasach, gdy podejmował Pan pracę w Wiśle w klubie były duże kłopoty finansowe, sam Pan o nich mówił w wywiadach.
- Myślę, że było bardzo podobnie. Kiedy obejmowałem zespół, sytuacja finansowa była bardzo poważna. Wtedy piłkarze też nie otrzymywali regularnie pensji. Ja zresztą też, pierwszą pensję dostałem dopiero po trzech miesiącach. Myślę, że zarówno nasz zespół w tamtym okresie, jak i zawodnicy Wisły i jej obecny trener zachowują się w sposób wzorowy. Notują dobre wyniki, mimo że nie otrzymują za to regularnie pensji. W tej sytuacji bardzo zaskakujące były niektóre decyzje kadrowe, w tym m.in. pożegnanie się ze mną rok temu. Uważam, że przysłużyłem się do ściągnięcia do klubu zawodników, którzy nie tylko dawali klubowi wyniki sportowe, ale mogli w perspektywie przynieść konkretny zarobek. Tacy gracze, jak Carlitos, Pol Llonch, Julian Cuesta czy Jesus Imaz byli tani w utrzymaniu, a można było na nich zarobić. Myślę, że klub powinien był iść tą drogą. Klub nie miał tak naprawdę potrzeby, by inwestować pieniądze w kolejnych zawodników czy kolejnych trenerów. Kiedy zalega się pracownikom pieniądze, nie ma sensu zastępować ich kolejnymi. A przecież zatrudniono po mnie trenera – jak słyszę – pobierającego wysokie apanaże. Tak przynajmniej komentowano. Myślę, że był to błąd osób zarządzających klubem. Wierzono, że uda się osiągnąć duży sukces sportowy, nawet wygrać ligę.
[przycisk_galeria]
Ciąg dalszy na następnej stronie
- Rozmawiał Pan później z dyrektorem Manuelem Junco o tym, dlaczego był takim zwolennikiem zatrudnienia trenera Joana Carrillo?
- Nie, nie pytałem go o to. Jak rozumiem, on też powinien żałować tego kroku. To było wydawanie pieniędzy, których nie miałeś. A przecież uważam, że ja nie osiągałem z drużyną złych rezultatów. Zwłaszcza biorąc pod uwagę trudności, z jakimi przyszło nam się mierzyć. A dodajmy do tego, że moja praca jako osoby znającej hiszpański rynek i mogącej polecić ciekawych graczy, była naprawdę dobra. Ściągnęliśmy przecież Carlitosa, który został królem strzelców czy Lloncha, który ostatecznie sprawdza się nawet w ekstraklasie holenderskiej. A teraz Imaz pokazuje swój talent. To zaskakujące, że klub tak łatwo zrezygnował z osoby, która była tak znacząco współodpowiedzialna za te wzmocnienia. Czyli ze mnie.
- Z perspektywy widać, że pewne decyzje personalne podkopały budżet Wisły. Zakontraktowano bardzo drogi sztab trenerski z Carrillo na czele, ale też w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zatrudniono wielu graczy nieprzydatnych zespołowi rozciągając kadrę do irracjonalnych rozmiarów. Jak to możliwe, że kontraktowano takich graczy, jak np. Ever Valencia, Cristian Echavarria, Hugo Videmont czy później Denis Bałaniuk? Ta lista wydłużała się coraz bardziej.
- To nie jest już pytanie do mnie. Nie wiem, kto dokładnie był za to odpowiedzialny. Myślę, że w pewnym sensie panią prezes Wisły też wykorzystano do uzasadniania tych decyzji. Pytanie, kto tak naprawdę pełnił tutaj istotną rolę.
- Wróćmy jednak do pytania o tych rozlicznych zawodników, których zdecydowano się pozyskać, mimo, że Pan jako trener na niektórych od początku nie stawiał. Dlaczego Junco, jako dyrektor sportowy podejmował decyzje skutkujące rozdęciem kadry Wisły do absurdalnych rozmiarów?
- Prawdą jest, że w przypadku zatrudniania wielu z tych zawodników nie liczono się z opinią trenera. To wprawdzie zdarza się w wielu zespołach, że zatrudniasz graczy, którzy potem nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Można było jednak odnieść wrażenie, że w klubie były jakby dwa ośrodki decyzji sportowych. Z jednej strony trener i dyrektor sportowy, z drugiej – inne osoby z pionu skautingu. Zdarzało się, że kontraktowano zawodników mających być „melodią przyszłości”, mimo że trener nie znał tak naprawdę ich potencjału.
- Mówi Pan o dwóch ośrodkach decyzyjnych. Ale przecież, z tego co wiemy, Valencię, Echavarrię czy Videmonta ściągał osobiście właśnie dyrektor Junco.
- Tak, oczywiście. Ja nie znałem możliwości Evera Valencii. Był młody, nie potrafił się zaadaptować, ostatecznie musiał opuścić klub. Nie był w stanie dać wyników tu i teraz, a tego potrzebowaliśmy. Co do pytania o ściągnięcie takiej liczby graczy, najlepiej jednak byłoby zapytać o to samego Manuela Junco bądź też skauta Wisły Marcina Kuźbę.
- Dyrektor Junco odszedł z Wisły w – delikatnie mówiąc – nienajlepszej atmosferze i nikt w klubie nie chciał udzielać szerszych komentarzy o tym rozstaniu. Pan określał Junco mianem „wielkiego profesjonalisty”. Ale teraz, z perspektywy, etap jego pracy dla Wisły trudno oceniać wysoko, m.in. z powodu podpisywania umów, na które tak naprawdę klubu nie było stać.
- Cóż, mnie z tych decyzji zaskoczyło najbardziej moje zwolnienie. Tym bardziej, że jak podkreślam, poleciłem klubowi zawodników, którzy akurat sprawdzili się sportowo i mogli przynieść klubowi zyski. Przyszli do Krakowa również dlatego, że mnie znali, a ja znałem ich. Zaskoczyło mnie też to, że na początku sezonu byliśmy drużyną, która musiała sprzedawać zawodników, jak Krzysztof Mączyński czy Petar Brlek, a potem nagle chcieliśmy grać o czołowe miejsca w lidze.
- Z perspektywy widać brak konsekwentnego pomysłu na ten projekt, czego efekty klub odczuwa teraz.
- Wkurza mnie, gdy widzę Wisłę w takich kłopotach. A przecież mieliśmy w naszych rękach rozwiązanie części problemów klubu. Sprowadziliśmy z Hiszpanii wielu tanich zawodników, praktycznie za darmo. A opcję przedłużenia kontraktu mieli na rok czy dwa. Taki zawodnik, jak Llonch odszedł za darmo też dlatego, że nie było już w klubie trenera, który go sprowadzał. Gdybyśmy byli w stanie sprzedać niektórych z tych graczy, to klub przynajmniej miałby na przetrwanie. Cóż, teraz zespół Wisły pod wodzą trenera Macieja Stolarczyka naprawdę osiąga bardzo dobre wyniki, piłkarze dają z siebie wszystko. Ale teraz klub nie ma pieniędzy, ani za bardzo możliwości sprzedania utalentowanych graczy. Uważam jednak, że drużyna jest teraz świetnie prowadzona. W sztabie są nadal ludzie, z którymi też pracowałem – Radek Sobolewski, Kazimierz Kmiecik. Są też gracze, do których sprowadzenia się przyczyniłem, jak Imaz, albo gracze, na których swego czasu postawiłem, jak Rafał Pietrzak. Był moment, gdy mówiono że kontuzja może nawet przerwać jego karierę. Osobiście przekonywałem ludzi w klubie, że warto go zostawić w drużynie. A teraz jest reprezentantem Polski.
- Co chciałby Pan przekazać – w tym trudnym okresie – kibicom Wisły i samej drużynie?
- Piłkarze i trenerzy są w tej sytuacji tymi najbardziej pokrzywdzonymi. I dla mnie są bohaterami. Oni przecież mają rodziny i jakoś muszą żyć. Pamiętam, że gdy ja pracowałem w Wiśle też miewaliśmy momenty, kiedy więcej czasu traciłem na rozmowy z piłkarzami i ich rodzinami o trudnej sytuacji finansowej, niż o kwestiach sportowych.
- Zawsze podkreślał Pan, że w swoich lepszych czasach Wisła cieszyła się w Hiszpanii pewną rozpoznawalnością jako piłkarska marka. Zniknięcie takiej marki z ekstraklasy byłoby przykrym wydarzeniem, ale jest duże ryzyko, że tak się właśnie stanie.
- W Hiszpanii to Wisła Kraków jest najbardziej rozpoznawalnym polskim zespołem. Dopiero w drugiej kolejności Legia Warszawa czy Lech Poznań. Ja też zyskałem na rozpoznawalności w Hiszpanii dzięki temu, że byłem trenerem Wisły. Dla turystów z Hiszpanii Kraków jest jednym z najchętniej odwiedzanych miast europejskich. Osobiście mam do tego miasta wielki sentyment i nie wahałbym się ani chwili, czy tam wracać. Myślę natomiast, że futbol i Wisła były i są dla Krakowa świetną reklamą. Wisła jest ważnym dziedzictwem tego miasta. I w Hiszpanii sporo osób zna bardziej miasto Kraków ze względu na markę Wisła, niż odwrotnie.
Rozmawiała Justyna Krupa
[przycisk_galeria]
Sportowy24.pl w Małopolsce
DZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Marzena Sarapata: Nie jestem kapitanem Schettino
Wisła na skraju bankructwa. Miasto nie pomoże
SPORTOWIEC MAŁOPOLSKI 2018 | Czekamy na zgłoszenia
Kibice Cracovii dopingują i protestują ZDJĘCIA
"Rodacy nie doceniali Agnieszki Radwańskiej"
Robert Kubica wrócił do Formuły 1!
[reklama]